Nigdy jeszcze, a parę krzyżyków już mi niestety stuknęło, nie byłem dotąd w Kaliforni. Czego oczywiście ogromnie żałuję. Najbardziej żałuję zaś tego, ze nie ma mnie tam w tej chwili. Przyczyna jest, jak to często bywa, niespecjalnie trudna do odgadnięcia.
Kalifornię opanowała bowiem ostatniej nocy (czasu polskiego, bo na Zachodnim Wybrzeżu był to niemal środek dnia), nieznana tutaj wcześniej za bardzo, dziewczyna z Europy Środkowo-Wschodniej. Polka, choć z ukraińską flagą wpiętą w daszek swojej czapeczki, która chroni ją z reguły od słońca, ale stała się już też znakiem rozpoznawczym polskiej małolaty, bez którego sobie jej, przynajmniej na korcie, nie wyobrażamy.
Do niedawna nie wyobrażaliśmy sobie również polskiego tenisa po odejściu Agnieszki Radwańskiej. Podobnie jak kilkanaście lat temu nie wyobrażaliśmy sobie polskich skoków bez Adama Małysza. I wtedy, niczym świt z tekstu Osieckiej, pojawił się Kamil Stoch. I znów w całej Polsce, a już szczególnie w Zakopanem i w Wiśle, nastała radość.
Ponowna wielka radość w polskim tenisie nastała, mniej więcej, półtora roku temu. Nastoletnia Iga Świątek, jako pierwsza Polka/Polak w historii, wygrała turniej Wielkiego Szlema. I od tego czasu możemy mówić o takim drugim Stochu. Tyle, że w spódnicy. I najprawdopodobniej z Igą będzie tak jak z Kamilem. On przebił, a przynajmniej dobił do Adama, a ona, w wieku niecałych 21 lat, pomału dobija do Agnieszki. Nie ma jeszcze oczywiście tylu sukcesów, ale za to jakie! Na cztery wygrane turnieje rankingowe, jeden to wspomniany Turniej Wielkiego Szlema, a dwa inne to, znajdujące się w hierarchii zaraz po Wielkiej Czwórce, turnieje WTA rangi 1000. Pierwszy w zeszłym roku w Rzymie i drugi dwa tygodnie temu w katarskiej Dosze. No i teraz trzeci taki turniej w drodze!
Pamiętam, pewnie nie tylko ja, jak w finale zeszłorocznego turnieju w Rzymie Iga Świątek rozniosła w puch Czeszkę Karolinę Pliszkovą. W puch to mało powiedziane. Po Pliszkovej po tym finale zasadniczo śladu żadnego nie było. Przepraszam. Rower został (6:0, 6:0).
Dziś w nocy w Indian Wells, w rywalizacji z Madison Keys, był dopiero ćwierćfinał. I było 6:1, 6:0, a nie rower, choć do roweru brakowało naprawdę niewiele, bo w jedynym przegranym gemie Polka, jakby się kto pytał, też miała gembola. Ale, kto tego nie oglądał to, po pierwsze, niech żałuje i, po drugie, niech mi wierzy. Mimo, że Amerykanka wcale nie grała źle, w każdym gemie była rozgrywana przez Polkę niczym początkująca juniorka. Była to demolka nad demolkami. Moim zdaniem o dużo większym wydźwięku niż ta w Rzymie. Właśnie z tego powodu, że Amerykanka nie grała źle (bo Czeszka wtedy grała).
Dlatego pozwoliłem sobie w tytule nadać naszej tenisowej gwieździe nowy, adekwatny do prezentowanego ostatniej nocy tenisa, przydomek. Choć jestem otwarty na inne pomysły i, jak usłyszę ciekawą kontrpropozycję, to się przy swoim upierać aż tak bardzo nie będę. Na przykład taka Demolka Kalifornijska. Dla odróżnienia od Demolki Rzymskiej i innych, które dopiero nastąpią. Ładnie brzmi? Ładnie.
Rozpisałbym konkurs (z nagrodami, na przykład pierwsza nagroda bilet na spektakl z udziałem Macieja Stuhra, druga nagroda dwa bilety na dwa takie spektakle, a trzecia trzy, przy czym ten trzeci z gościnnym dodatkowo udziałem Krystyny Jandy i, po spektaklu, z pogawędką Radka Radosława Sikorskiego o tym jak to ordery od Janukowycza przyjmował), ale nie będę się wygłupiał i dzielił skóry na niedźwiedziu. Przed Igą bowiem bardzo trudny półfinał. Być może, z racji rozstawienia, będzie w nim faworytką, również bukmacherów, ale przypomnę, że dotychczasowy bilans z Simoną Halep Polka ma niekorzystny. Wygrała raz, przegrała dwa razy. W tym ostatnie spotkanie w zeszłorocznym wielkoszlemowym Australian Open.
Gdyby jednak nasza Demolka Rumunkę, czego się prawdę napisawszy spodziewam, pokonała, to w finale trafi najprawdopodobniej na kogoś z dwójki Sakkari – Badosa (jeśli dziś wygrają swoje ćwierćfinały). Z obiema ma Iga, tak jak z Rumunką, bilans niekorzystny. Nie oczekiwałbym więc Demolki Finałowej. Za to wygranej jak najbardziej. Kolejne bariery są po to, żeby je pokonywać. I akurat z każdą z nich ostatnią konfrontację wygrała.
A jeśli Polka turnieju w Indian Wells nie wygra? To, po prostu, nie wygra. Trudno. Ważne, żeby grała jak dotąd. Bo obecnie, jak się jej mecze ogląda, to istnieje tylko jedno niebezpieczeństwo. Że człowiek spuchnie jak balon.
Z dumy.
Inne tematy w dziale Sport