Ponieważ w Vikersund nasi wypadli w zdecydowanej większości jak przez okno, to postanowiłem, zamiast znęcania się nad ich występem, podsumować pucharowe zmagania w Oslo. Tam przynajmniej przez moment można się było ich postawą emocjonować.
Na skutek zbiegu różnych okoliczności przyrody w tegorocznym kalendarzu zaplanowano w stolicy Norwegii konkurs podwójny. Moim zdaniem błędnie, bo jak już, to skocznia w Lillehammer jest znacznie przyjemniejsza i sprawiedliwsza, i to tam powinny mieć miejsce dwa konkursy tegorocznego, kadłubowego skądinąd, Rowera. Rozumiem jednak, że sprawiedliwość i komfort kibiców tudzież zawodników to są ostatnie rzeczy, którymi kieruje się FIS i właśnie dlatego dokonano takiego akurat wyboru. Tak więc przejdźmy do samych zawodów.
Widać było, że Pan Od Sprzętu pozwalał w poprzedni weekend na jazdę po bandzie wszystkim, nie tylko Geigerowi, Kraftowi i swoim rodakom. Stąd słabszy wynik Niemca i Finów, a doskonałe z kolei wyniki większości skoczków gospodarzy oraz Eisenbichlera który, jeśli mu się spuści smycz, to od razu szaleje i gryzie. Przejdźmy do liczb.
Dużo działo się w ten weekend jak chodzi o klasyczną klasyfikację punktową wszech czasów. Rioju Kobajaszi przekroczył, jako 27-my w historii, barierę 1400 pkt, Markus Eisenbichler osiągnął równe 1200 oczek i jest w rankingu na miejscu 30-tym, Rober Johansson ma tych punktów już ponad 900, jest 51-szy (wyprzedził był właśnie Romoerena) i do 50-go miejsca (Horngacher) brakuje mu ich 9, a Markus Lindvik jest wśród 74-ch skoczków, którzy wyskakali w karierze punktów więcej niż 600. Przy czym z biegu wyprzedził Fidjoestoela i Jussilainena, wiec plasuje się w tej kalsyfikacji na miejscu 72-gim. To nie wszystko. Świetnie skrojony na Oslo kombinezon Tandego sprawił, że wypchnął on z top-35 tego rankingu Piotra Żyłę. Bardzo dobra postawa Anze Laniska z kolei sprawiła ze, po pierwsze, przekroczył 500 pkt i, po drugie, wszedł do top-85 tej klasyfikacji usuwając stamtąd bezpowrotnie Sigurda Pettersena. A Szwajcar Gregor Deschwanden, jako 102-gi skoczek w historii, przekroczył próg stu klasycznych punktów.
Tyle w zakresie rankingu punktowego klasycznego. Teraz zwykły.
Halvor Granerud, mimo że ten weekend był, po Kuusamo, jego drugim najsłabszym tej zimy, to i tak wstąpił, jako 64-ty w historii, do punktowego klubu 3500. Ma ich po Oslo 3508 i traci do bezpośrednio wyprzedzającego go Mirana Tepesa 13 oczek.
Już 104-ch skoków przekroczyło w karierze 2000 zdobytych w ciągu niej punktów. Tym 104-tym, teraz nawet 103-cim, bo od razu wyprzedził Petera Zontę, jest po Oslo Daniel Huber. Na jego koncie 2028oczek, o jedno więcej od emerytowanego Słoweńca.
Wspomniany już wyżej Gregor Deschwanden przekroczył wreszcie, licząc całą karierę rzecz jasna, barierę tysiąca punktów. Przed nim zrobiło to 173-ch skoczków. W zasadzie 172-ch, bo Ville Larinto uzbierał równy tysiąc. Przy czym Helwet zdołał już z tego grona wyprzedzić rzeczonego Fina oraz Niemca Siegmunda. Grono „tysięczników” wkrótce się pewnie zresztą powiększy. Tylko patrzeć jak po MŚwL granicę tę pokonają Jan Hoerl, tutaj można być pewnym na 100%, i średni z Prevców. Temu ostatniemu brakuje 80 pkt, ale biorąc pod uwagę aktualną dyspozycję można być tego prawie pewnym. Prawie, bo takiemu Kamilowi, na przykład, przed zeszłoroczną Planicą (3 konkursy) brakowało do tysiąca punktów w sezonie dużo mniej, a ich jednak nie wyskakał.
Mackenzie Boyd-Clowes jest od niedzieli czwartym Kanadyjczykiem i 287-tym skoczkiem w ogóle, którego dorobek punktowy wynosi przynajmniej 400 zwykłych oczek. Dzieli 286-te miejsce z Japończykiem Jutą Łataze i nie wiadomo czy nie będzie go dzielił przynajmniej do końca sezonu. Ma COVID-a i nie wiadomo jak to będzie z jego startami w ostatnie dwa weekendy sezonu.
Przejdźmy do statystyk wybranych skoczków. Reprezentacjami pojedziemy i w kolejności prawie przypadkowej.
Stefan Kraft – w pierwszym dniu weekendowej rywalizacji po raz 225-ty raz zdobył pucharowe punkty. W niedzielę został rekordzistą jak chodzi o liczbę zajętych w pucharowych zawodach trzecich miejsc. Nikt przed nim nie stał na najniższym podium Pucharu Świata 29 razy.
Jan Hoerl – zaliczył w niedzielę 75-ty kontakt z Pucharem, 50-te punktowanie i 30-tą obecność w czołowej 20-tce zawodów.
Dla Manuela Fettnera niedzielne zawody to było 310-te pucharowe podejście i 280-ty konkurs w I-ligowej karierze.
Philipp Aschenwald w pierwszym konkursów po raz 80-ty w Pucharze zapunktował, a w drugiej 10-tce zawodów wylądował po raz 35-ty.
W niedzielę Ulrich Wohlgenannt uzyskał trzeci najlepszy wynik w karierze. Po raz pierwszy w życiu ukończył I-ligowe zawody w drugiej 10-tce stawki.
Anze Lanisek – w sobotę po raz setny zapunktował w Pucharze, a w niedzielę po raz 10-ty stanął na podium i po raz 35-ty znalazł się w czołowej 10-tce.
Cene Prevc pojawił się w Oslo po siedmiu sezonach przerwy i od razu dwukrotnie załapał się do najlepszej szóstki zawodów. Żadnej innej pozycji nie zajmował w tym sezonie w konkursie częściej niż tych, które zajął w ten weekend. W niedzielę zdobył pucharowe punkty po raz 50-ty.
105 pucharowych podejść ma za sobą po Oslo Timi Zajc. W niedzielę po raz 60-ty skończył konkurs w najlepszej 20-tce.
Najgorszy weekend w całej karierze Anze Semenica. Owszem, dwa razy, dzień po dniu, już do konkursu nie wchodził (Nowy Tagił 2019), ale wtedy lokaty były nieco wyższe. Nie wiem kto tam u Słoweńców decydował o składzie na te konkretne zawody, ale chyba chciał Semenica przed Vikersundem i Planicą utopić. Trzy poprzednie bowiem starty w Oslo Słoweniec też zakończył na kwalifikacjach. Ta skocznia mu wyraźnie nie leży. Wcześniej też szału nie było. 9 lat temu był w konkursie, ale skończył ostatni. Zapunktował tu raz, 5 lat temu. Za trzy punkty. Tyle, że to nie NBA.
Marius Lindvik w sobotę zawody wygrał, ale statystycznie zaokrąglił się w liczbie lokat w czołowej szóstce zawodów. Ma ich po Oslo na koncie 30.
120-ty raz w karierze Daniel Tande wylądował w niedzielę w czołowej 20-tce zawodów. Wygrał też przy okazji zawody (tym, że w dwa razy za szerokich spodniach, nikt przecież się nie przejmuje), co usytuowało go w czołowej 10-tce czynnych killerów. Wyrzucił z niej Richarda Freitaga. Obaj mają po 8 zwycięstw i 12 drugich miejsc, ale Norweg ma więcej najniższych podiów (6:3).
Johann Forfang zaliczył w Oslo trzeci najlepszy i drugi najgorszy rezultat w sezonie. Coś jakiś strasznie labilny Norweg jest ostatnio. To znaczy przez jakieś trzy lata. Pewnie w Vikersund znów będzie dobrze (pisałem to akurat przed MŚ i w sumie trafiłem).
Nie licząc Niżnego Tagiłu’20 to zdecydowanie najlepszy weekend Pawła Wąska w jego karierze. Dwa razy pewne miejsca w drugiej 10-tce zawodów i drugi oraz trzeci indywidualny wynik w życiu. Niewątpliwie, jak chodzi o Oslo, największy wygrany w polskiej drużynie. Mimo, że statystycznie to się u niego akurat zupełnie nic okrągłego nie działo.
Jakub Wolny – pierwsze po jakże długiej przerwie, pucharowe punkty w niedzielę. Ale to w sobotę miał miejsce związany z nim jubileusz. Po raz setny wystartował w pucharowym konkursie.
Kacper Juroszek ustabilizował formę na poziom czwartej konkursowej 10-tki. I temu poziomowi, na razie, jest wierny. Ale to i tak znacznie lepiej niż kilku starszych lub dużo starszych kolegów, dzięki których dyspozycji w ogóle miał okazję się w I lidze pojawić. Niedzielne 35-te miejsce to jego drugi najlepszy wynik w pucharowym życiu.
Osobny akapit dla Kamila, choć w przedmiotowy weekend nic statystycznie ważnego się z nim nie wiązało. Ja, w przeciwieństwie do niezmiernie podnieconych jego prowadzeniem po pierwszej niedzielnej serii dziennikarzy, nie spodziewałem się jakiegoś spektakularnego sukcesu, ale skok, jaki Polak oddał w drugiej serii, nigdy by mi nawet do głowy, i to w najczarniejszych snach, nie przyszedł. Jest dokładnie tak, jak na koniec poprzedniego sezonu. Kamil Stoch jest zupełnie bez formy. I dlatego Michala Doleżala oraz jego pomagierów trzeba zwolnić. Bez względu na to czy nasi najlepsi skoczkowie skończą po tym sezonie kariery czy też nie. Jeśli PZN myśli o sukcesach w kilka najbliższych sezonach to to zwolnienie to jest, jak dla mnie, warunek konieczny jakiegokolwiek progresu.
Do 450-ciu oczek doprowadził w niedzielę swój punktowy rekord za sezon Killian Peier. Nie wiem tylko czy nie jest to już jego, jak chodzi o obecną zimę, łabędzi śpiew. Forma zdaje się uszła niczym powietrze ze spadającego balonu, a przychodzą konkursy lotów, na których peier czuje się niemal jak intruz. No dobra. Niech będzie, że jak Janda. Niedzielne zawody to był jego 110-ty konkurs w karierze.
Po raz piąty w życiu Bresadola Młodszy przepadł był w sobotę w kwalifikacjach. Żeby nie było tak okrągło, to w niedzielę zaraz dołożył do pieca dyskwalifikację i w ten sposób przebił swój najgorszy weekendowy wynik z pucharowego debiutu w Predazzo przed trzema laty. Zawsze jakiś rekord wyśrubował.
Jego rodak, Alex Insam, skakał w niedzielę w konkursie po raz 45-ty. W 85-tym pucharowym podejściu.
Matthew Soukup po raz 35-ty w karierze oblał w niedzielę egzamin kwalifikacyjny. Nie żebym jakoś specjalnie nie mógł przez to spać, ale zauważyłem, że skacze znacznie gorzej niż w poprzednim sezonie. Co oznacza, że potrafi znacznie lepiej. A jeśli tak, to tylko patrzeć jak Kanadyjczycy nie brąz, a złoto na igrzyskach zdobędą.
Jak ten czas szybciutko leci. Za Mackenzim Boyd-Clowesem już 2165 pucharowych konkursów. Niedzielny był piątym w tym sezonie, w którym punktował. Przy czym średnia punktów na konkurs tej zimy jeszcze niższa niż to, co wyłudził w niedzielę.
U Japończyków jakby regres. Ale nie statystyczny. Daiki Ito zaokrąglił w sobotę liczbę swoich pucharowych podejść do 360-ciu, a konkursów do 340-tu. Kejczi Sato uczestniczył, też w sobotę, już w 40-tych swoich zawodach głównych. Obaj to oczywiście w niedzielę „odokraglili”, ale fakty prasowe miejsce miały.
Sato Mniejszy z kolei zapunktował w niedzielę już po raz 85-ty. W 110-tym pucharowym starcie.
Nie licząc kontrolowanej (przez FIS i Jukkarę) dyskwalifikacji w Rosji, Rioju Kobajaszi zanotował najsłabszy występ w sezonie. Jakby kto usilnie dopytywał, to było to siódme miejsce w konkursie. Natomiast jego starszy brat, Dżunsziro, w sobotę już po raz 65-ty nie zdobył w konkursie punktów. Okragłość zlikwidował już następnego dnia, więc go tak strasznie nie uwiera. Japończyk jest zresztą na dobrej drodze, żeby być w top-15 najczęściej kończących konkursy bez punktów czynnych skoczków. Do 15-go Żyły brakują mu już tylko 4 oczka. Przy czym Polak startował w ponad trzystu, a Japończyk w ledwie ponad 170-ciu zawodach głównych.
Eetu Nousiainen też doczekał się jubileuszu. I to wcale nie najskromniejszego. W niedzielę 25-ty raz zawalił pierwszą konkursową serię. Razem z nieprzebrniętymi kwalifikacjami ma na liczniku 60 prób, z których w żaden sposób specjalnie dumny być raczej nie może. Co nie zmienia faktu, że to i tak jego najlepszy sezon w karierze. Jeszcze nigdy bowiem nie był jednej zimy dwukrotnie w 30-tce. No i nigdy wcześniej nie zakończył konkursu w drugiej 10-tce.
Jubileuszowo, i to w ten sam deseń, u Nico Kytoesaho. 35-ty raz nie zdobył w niedzielę w konkursie punktów (choć akurat on był blisko), a jeśli dodać nieudane kwalifikacje, to takich pustych przelotów ma już na koncie równe 50.
Teraz patrzę i oczom nie wierzę. Ci Finowie to jakby się zmówili. Antti Aalto zaliczył w niedzielę 50-ty bezpunktowy konkurs, a że nieudanych kwalifikacji ma na liczniku 25, to liczba pustych przelotów w jego wypadku jest też okrągła, co więcej z całej trójki zdecydowanie najbardziej okazała i wynosi 75.
Kevin Bickner, tak jak jego fiński kolega, nie zdobył w niedzielę punktów w konkursie już po raz 50-ty. Tyle, że Amerykanin jest w tej mierze „skuteczniejszy”. Potrzebował na to zaledwie 68-miu konkursów, podczas kiedy reprezentant Finlandii 97-miu. Dodam, że to było 110-te pucharowe podejście skoczka z USA.
Upodobał sobie piątą pozycję w zawodach Karl Geiger. W niedzielę zajął ją po raz piąty w sezonie i 13-ty w karierze. Żadnej innej lokaty nie zajmował częściej. Choć wygranych i drugich miejsc też ma po 13. Na drugim stopniu podium też zresztą stał tej zimy 5 razy. To był równo dwusetny konkurs Niemca. I równo 50-ty, w którym ukończył zawody w czołowej 10-tce, ale nie na podium.
Markus Eisenbichler zajmując w sobotę drugie miejsce awansował na 35-tą pozycję w rankingu pucharowych podiumowiczów wszech czasów. Nie ma w czołówce pucharowych pudli tak mało skutecznego „medalisty” jak on. W sensie proporcji zwycięstw do pozostałych miejsc na podium. W sobotę stanął na podium już po raz 27-my, a wygranych ma na koncie ledwie 3. Wśród tych, którzy stali od Niemca na pudle częściej bądź tyle samo razy, najsłabsi są Bardal i Kranjec, którzy mają po 7 wygranych, wśród tych będących w rankingu za Niemcem dopiero znajdujący się 19 pozycji niżej Piotr Żyła ma mniej wygranych od Eisenbichlera. No ale on stał na podium 18 razy, a nie 27. Prawda jest taka, że 35-ty w klasyfikacji pudli Eisenbichler, w rankingu pucharowych killerów plasuje się dopiero na miejscu 72-gim, a przecież jest jeszcze kilku skoczków, którzy też 3 razy wygrali zawody i są w tej tabeli za nim, bo mają mniej innych podiów, ale de facto, znacznie lepszy stosunek wygranych do całości podiumowych zdobyczy. Już nie piszę o tym, że znakomita większość skoczków o dużo mniejszych od Niemca dokonaniach „podiumowych” ma od niego o niebo lepsze współczynniki „killerowe”.
W niedzielę doczekaliśmy dopiero piątych, za to jakże bolesnych, nieudanych kwalifikacji w karierze Stephana Leyhe. Poprzednim razem miało to miejsce aż 5 lat temu na mamucie w Vikersund.
Constantin Schmid też nie zaliczył udanego weekendu, ale przynajmniej dwukrotnie zapunktował. Punktowanie sobotnie było jego 70-tym w karierze.
c.d.n.n.
Inne tematy w dziale Sport