Nie ukrywam że, mimo starań, tegoroczną edycję Pucharu Świata oglądam z dużo mniejszymi wypiekami na twarzy. Bo skoki, jako takie, dalej mnie szalenie pasjonują, ale jednak brak sukcesów Polaków (takich na miarę tych z poprzednich kilku sezonów czy, szerzej patrząc, nawet kilkunastu) wpływa nawet na tak, wydawałoby się, mało podatnego pod tym względem osobnika jak ja.
Nie na tyle jednak, jak się okazuje, żeby tego nie śledzić nawet w sytuacji, kiedy jedyną możliwą stacją do oglądania jest TVN. A tak było w przypadku konkursu w Lillehammer. Tam, gdzie przebywałem w tym momencie, nie mieli Eurosportu. Jakoś to w każdym razie przeżyłem, choć mimo zatrudnienia Szczęsnego i starszego z braci Kotów i ich zabiegów, żeby to jakoś wyglądało, te ich studio jest tak sztuczne, że nawet TVP z Tajnerem i starym Kotem, wydaje się dzisiaj radosnym wspomnieniem.
Ale to miał być raport z konkursu, a nie ze studia TVN, któremu notabene po 5-ciu minutach wyłączyłem fonię.
Dziś będzie krócej niż zwykle i w bardziej wojskowy sposób. W końcu tuż za naszą granicą wojna. Ciekawe, notabene, kiedy to dotrze do tych wszystkich wujów którzy, ze względu na swój zasrany niemiecko-francusko-amerykański interes, nie chcą Sowietom nawet założyć skutecznej blokady SWIFT-a. Jak jakaś zabłąkana rakieta trafi w końcu w Reichstag albo w Wieżę Eiffla?
No to już teraz o skokach. Ale nie po kolei, tylko jak leci. Chociaż, w zasadzie, trochę po kolei.
Amerykanin Casey Larson już po raz 35-ty nie przeszedł pucharowych kwalifikacji. W tym sezonie oblał je po raz 10-ty.
25-te zawody główne w karierze Giovanni Bresadoli. W liczbie tych, w których nie zdobył punktu, osiągnął oczko.
W 120-tym pucharowym podejściu i 95-tym swoim konkursie w I-ligowej karierze Antti Aalto… nie zdobył żadnych pucharowych punktów.
Swojego 45-go w życiu konkursu nie uświetnił tez punktami w czwartek Estończyk Artti Aigro. Choć był tego blisko.
Kaleczą, jak mogą, Turcy. Teraz już nie tylko Muhammet Cintimar, ale także, po chwilowej ekstazie w pierwszej części sezonu, Fatih Ipcioglu. W Lillehammer po raz 15-ty w karierze nie wszedł do konkursu.
Identyczny jubileusz zaliczył Rumun Andrei Feldorean. Tyle, że jemu udało się to osiągnąć w niecały sezon. Turek występuje w PŚ już niemal dwie zimy.
Najsłabszy w sezonie występ Szwajcarów jako drużyny. Zdobyli w czwartek raptem 4 punkty, z czego ¾ najsłabszy, wydawałoby się, w tej chwili zdecydowanie z całej trójki Simon Ammann. Z drugiej strony nie ma się co dziwić. On tu trzy razy kiedyś wygrywał i jeszcze dwukrotnie stał na podium, a jego koledzy nigdy sobie w Lillehammer specjalnie nie radzili. Peier raz był 10-ty, a Deschwanden, mimo że nie dostał się w czwartek do finału, to i tak uzyskał tu swój zdecydowanie najlepszy rezultat, poprawiając się w stosunku do swojego poprzedniego rekordu aż o 7 pozycji. No to może na koniec szwajcarskiego wątku jakaś konkretna liczba. Proszę bardzo. Killian Peier zapunktował po raz 65-ty. Prawie wszystkie, bo 62, poprzednie punktowania miał oczywiście lepsze.
Kazach Siergiej Tkaczenko doczekał się 40-tych kwalifikacji, których nie przebrnął. Nie plasuje go to, co prawda, nawet w pierwszej piątce skoczków swojego kraju, ale chłopak jest młody i perspektywiczny, więc… W każdym razie udokumentowanym przeze mnie rekordzistą Kazachstanu pod tym względem jest Radik Żaparow, który skrewił w eliminacjach, jak na mój stan wiedzy, 87 razy. Będzie nim pewnie niedługo, bo wielkimi susami goni go Muminow, o którym, mogę się założyć, będę musiał pisać już w kolejnym tekście opisującym sytuację po Oslo.
Kacper Juroszek podszedł w Lillehammer po raz piąty do Pucharu. Po raz piąty bez efektów punktowych. Ale spokojnie. Nie tacy zaczynali gorzej. Taki Dawid Kubacki na przykład, żeby dalej nie szukać. Ja tam coś w nim widzę.
Szkoda, że Stefan Hula w takim stylu kończy przygodę z Pucharem Świata. Zasłużył na lepsze pożegnanie. A byłoby takie, gdyby pozwolono mu, po zdobyciu punktów w Zakopanem, skupić się na PK.
Paweł Wąsek. Żadnych okrągłości statystycznych, za to wreszcie dość solidny występ. Obyśmy na podobny nie musieli czekać do przyszłej zimy.
Dawid Kubacki. Nie powiem. Myślałem, że będzie ciut lepiej. Tym bardziej, ze na cztery ostatnie starty w Lillehammer trzykrotnie była to czołowa 10-tka. Więc skocznię lubi. Za to jest z tego występu korzyść statystyczna. Polak dołączył po Lillehammer do zawodników, którzy w karierze wyskakali więcej niż 4500 pkt. Ma ich na dzisiaj 4502 i jest 52-gim takim skoczkiem. Do Janne Soininena tylko 3 oczka straty. Do 50-go Forfanga i 49-go Bjoerna-Einara Romoerena po 94.
Nie podoba mi się aktualne skakanie Kamila Stocha. Tam ewidentnie widać brak dynamiki. A Lillehammer, a wcześniej Lahti, to przecież jego skocznie. Doceńmy jednak to, że po raz pierwszy od Engelbergu Polak znalazł siew czołowej 10-tce pucharowych zawodów. Po raz piąty w sezonie, jakby kto pytał. No i są ładne okrągłości statystyczne. Czterysetny kontakt z Pucharem, 380-ty konkurs, 320-te punktowanie. Brakuje tylko 40-tej wygranej.
Piotr Żyła też miał co w Lillehammer świętować. Po raz 90-ty skończył konkurs w najlepszej 10-tce. W Lillehammer tylko dwa razy w życiu był wyżej niż w czwartek i było to bardzo dawno temu. Tym bardziej trzeba więc ten rezultat docenić.
Wielki apetyt miał przed tym konkursem Ziga Jelar, a skończyło się na kilku marnych punkcikach. Tyle, że zaokrąglił sobie statystyki. W zakresie punktowań w trzeciej 10-tce. Teraz ma ich równe 20.
Lovro Kos w czwartek może nie zachwycił, ale zdobyte punkty i tak pozwoliły mu wskoczyć do top-300 (nawet do top-295, dokładnie pisząc) zwykłej punktowej klasyfikacji wszech czasów. Z trzysetki wypadł przez niego Thomas Thurnbichler, antenat Ulricha Wohlgenannta. W sensie rewelacyjnych wyników w PK i marnych w PŚ.
Średni z braci Prevców coraz bardziej robi w rodzinie za wodza tudzież przewodnika stada. W Lillehammer już po raz 10-ty w sezonie ukończył konkurs w najlepszej 10-tce. Jednocześnie po raz 20-ty w całej karierze łapiąc się do czołowej 20-tki zawodów. To jest skala postępów jakie zrobił tej zimy. Ale pomału. Za chwilę przychodzą mamuty, wróci Domen. Zobaczymy, który z Prevców będzie zamiatał po Rowerze. A Pero też nie musiał jeszcze powiedzieć ostatniego słowa w sezonie.
Bardzo średni występ zanotował na inugurację Rowera Stephan Leyhe. Oprócz średniego występu zanotował też okrągły, bo 165-ty, konkurs w karierze i okrągłą, bo 35-tą, bytność w trzeciej 10-tce protokołu pokonkursowego.
Constantin Schmid spisał się od kolegi znacznie lepiej i zamknął czołowy tuzin stawki. Nie ma sieco dziwić, że chciał dobrze wypaść, bo był to jego pucharowy konkurs numer równe sto.
Dla Severina Freunda czwartkowy występ był dopiero szóstym najlepszym w sezonie (a w karierze to dopiero 154-tym, i to jeszcze ex aequo), ale dzięki niemu ma już w tej chwili na koncie więcej punktów niż uzbierał przez całą poprzednią zimę. Czyli jest to jego najlepszy sezon od czasu, kiedy ostatni raz stanął na podium. To, jeśli chcieć patrzeć na sprawę optymistycznie. Jeśli nieco inaczej, to trzeba by zauważyć, że siedem sezonów w karierze Niemiec miał zdecydowanie lepszych.
Inny z Niemców, Eisenbichler, już po raz 55-ty w karierze zmieścił się w zawodach głównych w czołowej szóstce. Było to dla niego dwusetny kontakt z Pucharem i 190-ty konkurs, w którym brał udział. Niemiec awansował tez w czwartek do top-30 rankingu klasycznych punkciarzy wszech czasów. Wyrzucił z tego grona Andersa Jacobsena.
Skoro jesteśmy przy Niemcach, to należy dodać, że trzecie miejsce Geigera to było 455-te podium w historii startów reprezentantów tego kraju w PŚ. Oczywiście liczę wszystkich Niemców do kupy, bez sztucznego podziału z lat zimnej wojny na NRD i BRD.
Zaokrąglony wyjechał z Lillehammer Norweg Fredrik Villumstad. Tyle, że nie ma się czym chwalić. Po raz 10-ty zakończył udział w konkursie bez punktów.
Dwa razy więcej bezpunktowych konkursów ma po Lillehammer na koncie rodak Villumstada – Robin Pedersen. Wprowadził się do tegorocznej edycji w nienajgorszym stylu, ale im dalej w las, tym gorzej. Trzy ostatnie konkursy przejechane na biegu jałowym. W tym dwa na swojej ziemi.
Po raz 50-ty w karierze Robert Johansson zameldował się w I-ligowych zawodach w drugiej 10-tce. Natomiast w czołowej 20-tce znalazł się już po raz równo 120-ty.
Po najlepszym w życiu weekendzie w Finlandii Ulrich Wohlgenannt wrócił do swojej normalnej formy. Z 30-tu pucharowych I-ligowych konkursów, w których uczestniczył, 60% zakończyło się, tak jak ten czwartkowy, pustym przebiegiem.
Jan Hoerl upodobał sobie w tym sezonie zajmować w zawodach lokatę piatą. Żeby było śmieszniej, w Lillehammer zrobił to po raz… piąty. W poprzednich latach ani raz mu to nie przyszło do głowy. A tak w ogóle, to żadnego innego miejsca w czołowej 10-tce nie zajmował częściej niż dwukrotnie.
Po raz 30-ty w karierze punkty zdobył Clemens Aigner. Co ciekawe, w Lillehammer po raz pierwszy.
Manuel Fettner miał po konkursie w Lillehammer powody do radości z kilku powodów. Po pierwsze po raz 35-ty zmieścił się w czołowej 10-tce pucharowych zawodów. Po drugie po raz 110-ty skończył je w czołowej 20-tce. Po trzecie pobił swój rekord w Lillehammer, bo nigdy go tu jeszcze wśród najlepszych 10-ciu skoczków wieczoru nie widzieli. I po czwarte dołączył do tych, którzy mogą w CV napisać, że uzbierali przez karierę więcej niż 3000 pucharowych punktów. On ma ich przed Oslo 3013, co plasuje go w tym momencie na miejscu 77-mym.
No to przejdźmy do Stefana Krafta. Dwa zdania, ale mocne. Jako ósmy skoczek w historii przekroczył barierę 10000 pkt. Po Lillehammer jest to dokładnie 10061 oczek. To raz. A dwa, że wygrywając w Norwegii został 10-tym najlepszym w historii killerem. Z czynnych jest trzeci. Przed nim oczywiście Kamil i Rioju.
Jak już jesteśmy przy Samuraju. Po raz 45-ty stanął na pucharowym podium. Po raz 10-ty na jego drugim stopniu. I teraz sensacja. Japończyk w Lillehammer, proszę sobie wyobrazić, jeszcze nigdy nie wygrał. I to jest skandal, i to się nadaje do prasy! Aha. Kobajaszi wziął w czwartek udział w swoim 135-tym pucharowyum konkursie.
Kobajaszi Starszy i Słabszy uczcił swój 170-ty konkurs i jednocześnie 185-te pucharowe podejście zdobyciem punktów. Marnych, bo marnych, ale zawsze. Miewał już w tym sezonie w każdym razie znacznie gorsze występy.
Już po raz 20-ty Jukia Sato wylądował w pucharowych zawodach w trzeciej 10-tce. Marne te jego ostatnie występy.
c.d.n.n.
Inne tematy w dziale Sport