Udało mi się, co jeszcze na dwie godziny przed zawodami wydawało się nierealne, obejrzeć konkurs w Lillehammer. Co w ogóle jest czymś zupełnie dziwnym a nawet abstrakcyjnym, zważywszy i w kontekście tego, co Norwegia wyprawiała w poprzednich dwóch latach z konkursami Pucharu Świata z tytułu covid-a. Gdybym zresztą chciał być cyniczny, powiedzmy jak Klimow, to musiałbym napisać, że całe szczęście, że Rosja napadła Ukrainę, bo inaczej Norwegowie znów by Rower odwołali. A tak, cudownym zbiegiem okoliczności, wszyscy przestali mówić o covid-zie.
Cyniczny nie jestem, więc sobie odpuszczę, za to napiszę o tym, że Norwegom, tak działaczom jak i zawodnikom, należą się wielkie brawa za postawę i konsekwencję w sprawie dalszego uczestnictwa reprezentantów Rosji w Pucharze Świata. Gdyby nie ich stanowczość, ten skurwiały do cna niczym FIFA, FIS, nie robiąc sobie nic z tego co się dookoła dzieje i zupełnie nie zważając na rzeczywistość, przeprowadziłby zawody z udziałem takich typów jak wspomniany wyżej Rosjanin.
Cieszy kilka rzeczy. Po pierwsze zaczynamy, jako reprezentacja, zdobywać jakieś nieco większe punkty. Już w Lahti, i to dwukrotnie, zdobyliśmy ich więcej od Słoweńców, co miało w tym sezonie miejsce naprawdę bardzo rzadko. O kilka punktów, ale zawsze. No i najwięcej w sezonie. Teraz tych punktów było ciut mniej (oprócz Lahti wywalczyliśmy ich też więcej w pierwszym konkursie w Klingenthal), ale za to punktowaliśmy w czwórkę. I mieliśmy w tej czwórce dość małą amplitudę lokat (najlepszy Żyła ósmy, najsłabszy Wąsek 23-ci). To znaczy, że forma całej czwórki była w mairę wysoka i dość równa. Oczywiście wciąż można mieć pretensje o brak dynamiki u Stocha (tak to przynajmniej wyglądało w telewizorze) i tor lotu Kubackiego, ale jest różnica między miejscem 10-tym czy 15-tym, a zajmowanymi przez nich jeszcze niedawno miejscami pod koniec 3-ciej 10-tki albo poza nią. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. A mamy trzech skoczków, których stać w tej chwili na walkę o czołową 10-tkę i Wąska, który na niektórych obiektach potrafi walczyć, mało skutecznie co prawda, o 20-tkę. Ważne w tej chwili chyba, żeby to, jeśli nie da się więcej, regularnie osiągali.
Czekam też na pierwsze punkty Juroszka. Gość się w konkursach nieco spala, ale widać, że potencjał w nim drzemie. I mam nadzieję, że jeszcze w Rowerze uda mu się zapunktować.
Kolejny pozytywny sygnał. Ktoś w sztabie wreszcie poszedł po rozum do głowy i zamienił Hulę z Wolnym. Nie żebym uważał, że Wolny nazbiera teraz nie wiadomo ile pucharowych punktów. Może nie nazbiera ich w ogóle. Ale widać było, że możliwości Stefana Huli na ten sezon się wyczerpały. Szkoda było patrzeć na to, co robił w Lahti i Lillehammer. W sumie w Pekinie, oprócz jednego, jedynego skoku na małej skoczni, zresztą też. Nie wiem tylko dlaczego tej zmiany nie dokonano zaraz igrzyskach, a w ostateczności po Lahti i zwlekano z nią do kolejnych zakończonych zawodów. Podejrzewam zresztą, że nikt w sztabie na takie pytanie nie odpowie. Taki mamy klimat po prostu.
Ciesząc się z pewnego, zauważalnego niewątpliwie, progresu, nie możemy zapominać o jednym. Do najlepszych nie brakuje nam ciut, ciut. To wciąż są 10-tki metrów. I nie chodzi mi o tegorocznych oszustów typu Geiger czy Eisenbichler. Ja myślę o tych faktycznie najlepszych. Nie mamy z nimi, nie mieliśmy zresztą cały sezon, najmniejszych szans. Bez względu na to, kto w danym momencie był tym najlepszym. Nie było, może poza Pekinem, takich momentów w sezonie, gdzie mogło się wydawać, że są jakieś szanse na nawiązanie wyrównanej walki. I to jest smutne. I za to trzeba po sezonie odpowiednich ludzi rozliczyć. Ale wszystkich, nie tylko Michała Doleżala.
Póki natomiast sezon się nie skończył, trza walczyć. Do upadłego. W końcu cały czas, niemal do samego końca sezonu, jest o co. Przynajmniej w wypadku Kamila. Ale nie tylko.
Inne tematy w dziale Sport