Mam oczywiście na myśli skoki narciarskie, choć pewnie w kilku innych dyscyplinach zimowych sytuacja jest podobna.
Mnie chodzi o to, że w pierwszym weekendzie po sportowych świętach, a za takie musi się uważać igrzyska, ścisłą czołówkę stanowili ci sami, którzy rządzili przed świętami, a za ogony też robili ci sami, którzy robili za nie kilka miesięcy czy tygodni temu.
Wyjątek potwierdzający regułę stanowi, jak się wydaje, Kraft. Pierwszy konkurs wygrał, w drugim przypudlił, a w drużynówce też był najlepszy indywidualnie. Odnoszę wrażenie, że Austriak nie trafił, a konkretnie spóźnił się z formą. Miała przyjść na igrzyska, przyszła tydzień albo dwa za późno.
Drugim, który sprawia wrażenie lepszego niż na igrzyskach i przed nimi, jest Granerud. Zdobył nawet w ten weekend więcej punktów od Krafta. Norweg ma po Lahti w generalce ponad 200 oczek straty do lidera (do wicelidera od dziś już znacznie mniej), ale w tej formie w jakiej jest dziś, nie powinno się go jeszcze z walki o Kryształową Kulę definitywnie skreślać. Tym bardziej, że przed nami Rower, a Rower, jak wiadomo, rozgrywany jest w Norwegii. A w Norwegii, tak jak w Austrii i w Niemczech, ściany ( i nie tylko) pomagają gospodarzom.
Mój faworyt do zwycięstwa w całym sezonie, czyli Rioju Kobajaszi, po dzisiejszym zwycięstwie odzyskał plastron lidera. Przy czym jeden słabszy występ i znów może nim przestać być. Choć myślę, że wątpię.
A Polacy? Cóż. Na pewno jest zdecydowanie lepiej niż przed igrzyskami. W piątek Żyła trzeci, dziś Kubacki siódmy. W 15-tce jeszcze Stoch i Żyła, a w piątek Kubacki. Ale czy o takim końcu sezonu śmy marzyli? O występach panów Wąska i Huli szkoda pisać. 20-letni Juroszek też skończył bez punktów, choć w piątek niewiele brakowało. Generalnie jest do zupy, bo przychodzi podniecać się walką innych o czołowe miejsca i tym czy któryś z naszych wskoczy do 10-tki. Nie tak to miało wyglądać. A przecież przez większość zimy wyglądało 10 razy gorzej.
Sezon wchodzi w decydującą fazę. Pozostał, krótszy niż zwykle, Rower, za dwa tygodnie MŚ w lotach w Vikersund, a potem już tylko loty w Oberstdorfie i Planicy. Za cztery tygodnie będziemy po sezonie. Sezonie, w którym nie można było skakać w zmodyfikowanych butach, ale można było latać (i zdobywać olimpijskie medale) w kombinezonach wyglądających niczym napompowane worki na śmieci. Miejmy nadzieję, że chociaż w marcu będą obowiązywać w tym sporcie jakieś cywilizowane zasady. Choć po zaobserwowanej dzisiaj butnej minie Horngachera wnoszę, ze racji mieć nie muszę.
W każdym razie ja się już niczego wielkiego w tym sezonie po żadnym z naszych trzech muszkieterów nie spodziewam. Każdy bardzo dobry wynik któregokolwiek z nich, czy to w postaci wygranego konkursu czy też medalu na MŚ, przyjmę z nieukrywaną radością i… nieukrywanym zdziwieniem. Życzyłbym sobie jednego. Żeby Kryształową Kulę zdobył najlepszy skoczek sezonu, czyli Samuraj. A mistrzostwo w lotach, a także wszystkie medale, zdobyli ci, którzy rzeczywiście będą tam najlepsi, a nie ci, na których totalne zakłamanie będzie patrzył przez palce, zupełnie nie nadający się do pełnionej przez siebie w tej chwili funkcji, pan Jukkara. Człowiek, który ukradł nam medal olimpijski.
PS
Informacja dla stałych czytelników.
Ponieważ od jutra, przez ponad tydzień, nie będę miał możliwości pisania o skokach to, siłą rzeczy, statystyk dotyczących Lahti oraz nadchodzącego Roweru (pierwszy konkurs już w czwartek), przynajmniej w tej formie co zwykle, niestety nie będzie. Postaram się to jakoś wyrównać po powrocie, choć w tej chwili zupełnie nie mam pomysłu jak by to miało wyglądać.
Inne tematy w dziale Sport