Dziś, zamiast jak zwykle przedstawiać tylko statystyki, postanowiłem luźno pofilozofować. Statystyk będzie tym razem jak na lekarstwo.
Taki kadłubowy trochę ten weekend był. No bo bez Lindvika i paru innych, nominalnie mocnych, Norwegów, bez Peiera, bez pierwszej reprezentacji Polski (pytanie czy to ostatnie miało akurat jakieś znaczenie dla końcowych wyników), bez najlepszych, za wyjątkiem Klimowa, Rosjan. A dodatkowo bez egzotyki w postaci Czoja, Kazachów, Rumunów i temu podobnych. Mnie osobiście najbardziej martwi brak Koreańczyka, któremu ewidentnie zabiera się w ten sposób możliwość doprowadzenia rekordu nieprzebrniętych kwalifikacji do niebotycznej liczby 200 (słownie: dwieście) jeszcze w tym sezonie. Ale, na szczęście, Czoj zapowiedział, że jedzie na igrzyska 2026 (na te nie jedzie), więc strachu, że sufitu nie przebije, raczej nie ma.
Z drugiej strony mieliśmy wewnątrzniemiecką i wewnątrzaustriacką bitwę o paszporty do Pekinu. Więc emocje na pewno były. Widhoelzl zrezygnował ostatecznie z Aignera i Aschenwalda. Trudno mu się w sumie dziwić. Kraft w najwyższej formie może nie jest, ale my Kamila też nie wysyłamy w lutym na PK, więc dlaczego mieliby tak robić Austriacy. Tym bardziej, że austriacki krasnal jakby się budził. Bardzo powoli, co prawda, ale a nóż widelec upadnie w Willingen i mu się wszystko, tak jak niegdyś Ammannowi, poprzestawia? A takiemu Aignerowi można zaproponować zmianę obywatelstwa na polskie. Nawet jeśli nie byłby liderem, to na pewno zmieściłby się w ekipie na drużynówkę. Pech, że nie jest Nigeryjczykiem, a zamiast Doleżala kadry nie prowadzi Jerzy Engel. Byłyby większe szanse. Na polskie obywatelstwo dla Aignera, bo na lepsze skoki Polaków to chyba takie same.
No to zerknijmy do Niemców. Jeszcze przed piątkowymi kwalifikacjami z niemieckiej ekipy na Pekin wykluczył się definitywnie Andreas Wellinger. To znaczy zrobiła to za niego kontuzja, której nabył w Zakopcu i przez którą ostatecznie nie mógł wystartować w Badenii-Witembergii. Chodzi też druga wersja, że powodem jest covid, a kontuzji w ogóle nie było. Jak jest rzeczywiście, wyjdzie chyba dopiero w Willingen, choć Horngacher skład już podał. I to przed niedzielnym konkursem. Chyba po to, żeby było, że zrobił to sprawiedliwie. Jeżeli sprawiedliwe jest to, ze do Pekinu leci Paschke, to to jest sprawiedliwość Kalego albo Pawlaka. Kazimierza, nie Waldemara. Sytuacja wypisz-wymaluj identyczna z tą w polskiej kadrze, kiedy zamiast Murańki do Soczi pojechał Kubacki. Jeśli można mówić o beznadziejnej psychice Klimka, to ja bym ją datował od tego właśnie momentu. Nie wiem jak tam będzie dalej z psychiką u Freunda, ale on, na szczęście, największe sukcesy ma już za sobą i dzięki temu może się tylko na trenera patrzeć z politowaniem. Klimek na Kruczka też wtedy patrzył, ale politowaniem bym tego raczej nie nazwał. Ale ad meritum. Horngacher to jest jednak bezwzględny do bólu wuj. Dla niego nie liczy się nic poza tym, czy ktoś jest wierzącym w niego ślepo żołnierzem. Paschke jest, więc jedzie. Severin Freund, były wielki mistrz, który od Nowego Roku skacze dużo lepiej od Pi(j)usa, zostaje w domu. Myślę, że już nie tylko Jan Ziobro źle życzy Horngacherowi. Zresztą. Jakby tak wziąć od podszewki, to źle mu życzy jeszcze paru innych polskich skoczków. Tyle, że na razie jeszcze skaczą, więc siedzą cicho, bo na Horngachera słowa nie można powiedzieć. To ja powiem. Był fachman, nie da się w żadnym razie zaprzeczyć. Ale ile złego wyrządził polskim skokom separując pięciu najlepszych od całej reszty i nie dopuszczając nikogo poza nimi do swoich „tajemnic”, to wie tylko on, skoczkowie i parunastu gości w PZN-ie.
Po zawodach w Titisee wszyscy trenerzy, nie tylko Niemcy i Austriacy, ogłosili końcowe składy na igrzyska. Są niespodzianki. Na przykład u Amerykanów i Ukrainców. Ale o tym przy okazji samych igrzysk.
Zanim przejdę do statystyk, które ograniczę do kilku najlepszych skoczków, jeszcze jedna uwaga.
Pan Od Sprzętu znów pozwolił na wolną amerykankę. Tym razem znów Niemcom. Już nawet nasi komentatorzy, przy okazji skoków Eisenbichlera, bez krępacji sobie z tego publicznie drwili, co zresztą świadczy o tym, że w środowisku oficjalnie się o tym mówi. Inaczej trzymali by przecież gęby w kuble. Przyznam, że wiązałem z tym Finem pewne nadzieje. Tymczasem teraz widzę, że może się okazać, że jeszcze z łezką w oku wspominać będziemy z czasem Austriaka, który wydaje mi się w tej chwili wcale nie aż takim drukarzem, za jakiego miałem go jeszcze rok temu. Po prostu porównuję.
No to już statystyki. Napisałem wyżej, że będzie tylko o najlepszych. Dwa wyjątki. Będzie o Niemcach, których bardzo lubię ja i których nie lubi Horngacher. Też bardzo. To znaczy do tej pory myślałem, że tylko jednego z nich, ale teraz widzę, ze obu.
Severin Freund wziął w sobotę udział w swoim 195-tym konkursie. Było to też jego 245-te pucharowe podejście. To jego 10-ty sezon, w którym zdobywa jednej zimy przynajmniej 50 punktów. Oczywiście w większości z nich zdobył ich dużo więcej niż w tym. Akurat w niedzielę spełnił warunek stawiany przez DSB na wyjazd do Chin. Horngacher przezornie w sobotę zamknął listę olimpijczyków.
Czy ja już pisałem, że Horngacher nie lubi Freitaga? Nawet jakby nie, to nie musiałem, bo to od dłuższego czasu widać, słychać i czuć. Richard w sobotę wziął udział w 220-tym konkursie Pucharu Świata i po raz 40-ty zajął miejsce w trzeciej 10-tce zawodów.
Jak już zacząłem o Niemcach. Fajną (dla siebie) poprawkę przeforsowali. Jak zawody są przeniesione do innego kraju, to tam nie obowiązuje limit dwukrotnego wystawienia grup krajowych. Ponieważ z reguły takie przenosiny biorą na siebie Niemcy (mam na myśli tylko te kraje, które mają coś w skokach do powiedzenia), no to siłą rzeczy ich szanse na Puchar Narodów drastycznie wzrastają. W sobotę, na ten przykład, grupa krajowa zdobyła dodatkowo (no bo nie skakała przecież w ramach limitu) prawie 40 oczek. W niedzielę niewiele mniej. Nie do pogardzenia, uważam.
A teraz już o tych faktycznie najlepszych. Czyli zacząć musimy, stety czy niestety, też od Niemców. Więc zacznijmy.
Niemcy mogli w sobotę świętować 30-te podium Karla Geigera. I, jak ktoś miał mało, to jeszcze jego 160-te punktowanie. Sobotnia wygrana przywróciła mu pierwszeństwo w walce o Kryształową Kulę. Muszę przyznać, że mi imponuje. Nie spodziewałem się, że po T4S podejmie rękawice. A tu taki numer. I jeszcze taka poprawka w niedzielę. Trzeba brać, co prawda, innego rodzaju poprawkę na chwilową, miejmy nadzieję, zadyszkę Kobajasziego i na to, że Niemcom (a jak innym, to i jemu) wszystko ostatnio wolno, ale mimo wszystko ja bym tej jego zwyżki dyspozycji tylko na tę „wolność” nie zwalał. Statystyki. W klasyfikacji klasycznych punkciarzy wszech czasów wskoczył Geiger po niedzieli już do najlepszej 30-tki. Po niedzieli jest nawet 29-ty, bo wyprzedził, na razie o 7 oczek, Jacobsena.
25-te podium w karierze wywalczył w sobotę Markus Eisenbichler. Po czym poprawił w niedzielę. Jemu jest znacznie łatwiej niż innym, bo lata z latawcem, ale na to, jak widać, się nie poradzi. Trzeba będzie z tym żyć. Panu Jukkarze to bowiem nie przeszkadza. Eisenbichler to jest drugi Willinger. Teraz nawet lepiej, bo przebił kolegę w ilości pudeł. A zwycięstw mają obaj tylko po trzy. Można by rzec, że nie są łapczywi na wygrane. Chociaż z miny Eisenbichlera każdorazowo wynika coś przeciwnego. W niedzielę Niemiec wystartował w Pucharze Swiata po raz 195-ty. Był to jednocześnie jego 185-ty konkurs w karierze.
Zadyszał nam się, i to (w kontekście walki o Kryształową Kulę) nawet mocno, Rioju. W niedzielę czwarty raz z rzędu nie stanął na podium. Przyznam się, że jestem tym faktem nieco, może bardziej niż nieco nawet, zaskoczony. Sytuacja jest bardzo podobna do tej sprzed 20-tu lat. Tyle, że nastąpiło małe przesunięcie w fazie. Małysz szalał od początku sezonu do Turnieju 4 Skoczni, gdzie nagle zaczął skakać tak jak, mniej więcej Rioju teraz. Dopiero w Zakopanem, i to w drugim konkursie i trochę dzięki sędziom, stanął na dobre na nogi. Rioju, z racji odsunięcia od kilku konkursów, najlepszy zrobił się nieco później, za to objęło to T4S. Teraz się nieco miota. Zobaczymy czy luty i marzec w jego wydaniu będzie podobny jak wtedy u Małysza, który, przypomnę, w SLC żadnego złota, z różnych względów, nie zdobył. Zresztą. Tam się włączył wtedy ktoś trzeci. Tutaj też może, ale nie musi. No i żeby nie było, że nie podałem przy Samuraju żadnej liczby. W niedzielę wziął udział w 130-tym pucharowym konkursie.
Halvor Granerud po raz 40-ty skończył w sobotę konkurs w czołowej 10-tce dnia. W tym jest 20 podiów i, od soboty, 20 lokat w 10-tce, ale poza podium. W drugiej 10-tce też był 20-krotnie, więc miał po sobocie 60 bytności w czołowej 20-tce. To wszystko w 105-ciu pucharowych konkursach. W niedzielę wszystkie te okrągłości szlag trafił, ale co z tego? A Granerud jakby, wzorem Kobajasziego, lekko spuszcza z tonu. Ciekawe na jak długo? Może jednak na niedługo, bo jak pokazali z góry jego ostatni skok, to jakby bliżej środka wybiegu znów lądował.
Fantastyczne skoki oddawał w sobotę Anze Lanisek. Zaowocowało to drugim miejscem, 10-tym podium w karierze i 35-tym razem wśród najlepszych 10-ciu skoczków konkursu. Od niedzieli tych okrągłości, podobnie jak u Graneruda już nie ma, ale jest inna. Równe 160 kontaktów z Pucharem Świata. Znacznie ważniejsze jest oczywiście to, że forma Słoweńca poszła w ostatnich kilkunastu dniach mocno w górę. Trzy konkursy i trzy razy podium. Ja bym tego nie lekceważył. Nawet w kontekście igrzysk. Przy czym poczekajmy na Willingen. Lanisek ma to do siebie, że jest labilny.
To tyle przed Willingen.
Forza Kamil!
Inne tematy w dziale Sport