Tasiemca o nazwie „konkursy w Bischofshofen” mamy więc za sobą. Szkoda tylko, że nasi byli tu w znakomitej większości albo bez formy albo ich tu, z tego właśnie powodu, w ogóle nie było. Bo taki Stoch czy Kubacki, będąc w dyspozycji sprzed roku czy dwóch, nabiliby tu punktów, że tegoroczny Lindvik czy nawet Granerud by się nie powstydził.
Dzisiaj będzie nieco krócej niż zawsze. O skoczkach, i to tylko o niektórych, z najlepszych teamów. I o Żyle (w ramach bonusu). Jedziemy.
Sobotnia wygrana pozwoliła Mariusowi Lindvikowi wyprzedzić, za jednym razem, w rankingu najlepszych killerów wszech czasów aż czterech czynnych rywali. Wellingera, Eisenbichlera, Forfanga i Johanssona. Miał bowiem tyle samo zwycięstw co oni, ale gorszy bilans pozostałych podiów. Teraz ma zwycięstwa nie trzy, a cztery, i całą czwórkę wyprzedza, a na nieodległym horyzoncie Fannemel oraz Ito, którzy wyprzedzają go tylko o dwa „srebrne” podia. Niewiele dalej Koudelka i najmłodszy Prevc, których wyprzedzi, jeśli wygra jeszcze jeden konkurs. Żeby wyprzedzić Kubackiego musiałby raz wygrać i dwa razy być drugi. Albo raz wygrać, raz być drugi i siedem razy trzeci. Piszę tak o tym dokładnie, bo wydaje mi się, że Lindvik będzie w najbliższym czasie na tym podium trochę razy stawał. No chyba, że go Pan Od Sprzętu powstrzyma. Ale Panowie Od Sprzętu, zarówno ten jak i poprzednik, nie powstrzymują i nie powstrzymywali tych najlepszych wtedy, kiedy walczą o podia, tylko wtedy, kiedy biją się o pietruszkę. No bo czy Eisenbichler skakał wczoraj w innym stroju niż przez ostatni miesiąc? Nie odnosiłem takiego wrażenia. Przez cały miesiąc nie odnosiłem. Pytanie kiedy Pan Od Sprzętu zacznie w końcu sprawdzać sprzęt Norwegów i Austriaków. I czemu nie przyszło mu to do głowy podczas T4S. Swoją drogę postawiłbym dużo u buka na to, że po wczorajszym pogrożeniu palcem, Niemcy będą mieli w tym zakresie spokój do końca sezonu.
Wracamy do Lindvika. Został w sobotę 84-tym skoczkiem, którego klasyczny dorobek punktowy jest większy niż 500 oczek. Ma ich dokładnie 512, a do top-80 brakuje mu 34 punktów. Czyli, na przykład, wygrana i siódme miejsce. Albo dwa najniższe podia i lokata 12-ta. Jak komu pasuje. Wiking stanął w sobotę na pucharowym podium po raz 15-ty. W tym sezonie po raz piąty, czym wyrównał swoje osiągnięcia z dwóch poprzednich sezonów. Już teraz wywalczył więcej punktów niż przez cały poprzedni sezon. Do wyrównania najlepszego wyniku sprzed dwóch lat jest jednak jeszcze daleko. To znaczy ponad 250 punktów. Przy czym tylko w trzech konkursach w Bischofshofen Lindvik zebrał ponad 200 oczek.
Karl Geiger dobił w sobotę do dwustu klasycznych punktów w sezonie. To już więcej, niż wywalczył przez całą poprzednią zimę. Do najlepszego rezultatu sprzed dwóch lat jednak jeszcze bardzo dużo brakuje. Przy czym rokowania, mające za podstawę dotychczasowe rezultaty Niemca tej zimy, są dobre. A byłyby jeszcze lepsze, gdyby nie lekka, ale widoczna w T4S i w sobotę, zadyszka. Spowodowana może zmęczeniem, a może chodzeniem Niemcom po piętach przez Pana Od Sprzętu (tak Fin gdzieś publicznie powiedział, więc powtarzam). W sobotę Bawarczyk zaliczył 190-ty konkurs w karierze. Na miejscu ósmym skończył zawody dopiero po raz piąty. Z miejsc w czołowej 10-tce rzadziej lądował tylko na pozycji 10-tej. O pozostałych Niemcach dzisiaj nie będzie, bo nie ma po temu powodów.
Rioju Kobajaszi też jakby lekko przez ostatnie dwa konkursy odpuścił, ale on się szybko regeneruje. Samuraje tak mają, choć nie wszyscy. Noriaki Kasai, na przykład, regenerował się ostatnio długo, za to, jak słyszę, skutecznie. Skutecznie, bo jedzie jednak na igrzyska. Na szczęście, dla siebie i dla wszystkich, nie jako reprezentant Kraju Kwitnącej Wiśni w skokach narciarskich. Czwarte miejsce w sobotnim konkursie oznacza dla Kobajasziego, że w czołowej piątce zawodów był już w swoim pucharowym życiu równe 50 razy. Równe 10% z tego to miejsca czwarte, właśnie. Dla porównania – miejsca pierwsze stanowią 50% tej liczby.
Weteran japońskiej kadry A, Daiki Ito, po raz 85-ty nie wszedł w sobotę do finałowej serii zawodów. Dżunsziro Kobajasziemu przydarzyło się to samo, tyle że po raz 60-ty.
Niewątpliwie znacznie lepiej wspominał będzie sobotni konkurs Jukia Sato. Mały Japończyk raz, że zaliczył setny konkurs w karierze, a dwa, że już po raz 30-ty ukończył zawody w czołowej 10-tce. Aż 10% tej liczby to efekt ostatniego pobytu w Bischofshofen (odpowiednio: 10-ty, 4-ty i 9-ty).
Kolejny świetny wynik Daniela Hubera pozwolił mu wejść do grona tych, którzy w karierze uzbierali 300 lub więcej punktów klasycznych. I znaleźć się w top-125 klasycznej punktowej klasyfikacji wszech czasów. Jako że akcja równa się reakcja to ktoś musiał stamtąd wypaść. I wypadł. Słoweniec Peter Zonta. Szóstą pozycję w zawodach zajął Austriak w karierze po raz piąty. Żadnej innej, z tych w czołowej 10-tce, tak często nie zajmował. To był jego 90-ty punktowany konkurs w karierze i 25-ta bytność w czołowej szóstce konkursu.
Po finałowym konkursie T4S Jan Hoerl awansował do top-200 klasycznego punktowego rankingu wszech czasów. Dzisiaj, po kolejnych zawodach, jest już 10 pozycji wyżej. Dobrze poinformowani twierdzą, ze po rywalizacji w Zakopanem Austriak może awansować w tej tabeli o kolejne 10 oczek. Jak patrzę na jego obecną dyspozycję, to zdecydowanie im wierzę. Sobotnie trzecie miejsce to było trzecie w karierze podium Austriaka. Ale pierwsze na skoczni, na której się wychował.
11-ty raz zajął 11-te miejsce w pucharowych zawodach Manuel Fettner. Tyrolczyk otrząsnął się więc, jak widać, po czwartkowym upadku i walczy zażarcie o miejsce w samolocie do Pekinu. Na razie ma je pewne. To piąta taka sytuacja, że Austriak zdobywa jednej zimy więcej niż 200 punktów. Przy czym ostatni raz miało to miejsce aż 5 lat temu, w najlepszym dla niego sezonie 2016/17. Wywalczył wtedy aż 703 punkty, co przyniosło mu w generalce 10-tą lokatę.
Fantastycznie wykorzystał znajomość swojej skoczni Clemens Aigner. Facet, którego w zeszłorocznym PŚ w ogóle nie było, trzy razy w ciągu czterech dni ukończył konkurs w drugiej 10-tce, z tego dwukrotnie w jej ultra górnych partiach. Sobotnie zawody to był 55-ty konkurs w karierze Austriaka. 25-ty punktowany i trzeci najlepszy w całej historii jego pucharowych startów.
Po raz 75-ty w I-ligowym życiu zapunktował w sobotę Philipp Aschenwald. Zdecydowanie najlepszy wynik w sezonie, 5-ty najlepszy rezultat w karierze.
My mamy problem ze Stochem, Austriacy z Kraftem. Gość, który lubi tę skocznię i którego lubi ta skocznia, który od stycznia 2013 roku był tu tylko dwukrotnie poza pierwszą czwórką, w tym roku w trzech konkursach uzbierał ledwie 29 oczek. W sobotę i tak było najlepiej, bo zebrał z tej sumy niemal połowę. To były w wydaniu Krafta równo 225-te zawody główne. Ma Widhoelzl zagwozdkę. Gdyby chciał się kierować dyspozycją poszczególnych skoczków, to Kraft podczas igrzysk skacze w Pucharze Kontynentalnym. W dużo lepszej formie są bowiem jego wszyscy koledzy, o których wyżej, do tego Tschofenig i kto wie, czy nie trzeba by jeszcze dopisać do tego grona Hayboecka. Więc Widhoelzl Krafta od PŚ przezornie odsuwa. Czy to przyniesie efekt? Zobaczymy. Osobiście nie jestem przekonany, ale Kraft to jest Kraft. Wszystko się może zdarzyć.
Już 76-ciu skoczków (licząc całą, ponad 40-letnią, jego historię) uzbierało w Pucharze Świata więcej niż 3000 pkt. Tym 76-tym został po sobotnim konkursie Halvor Granerud. Ma ich aktualnie na koncie 3025. Jest też od soboty w gronie tych, którzy stali w PŚ na pucharowym podium przynajmniej 20-krotnie. Takich skoczków jest na ten moment równo 50-ciu. Norweg jest 48-my bo, przy tej samej ilości pudeł, większą liczbą zwycięstw wyprzedza Jandę i Loitzla.
Bardzo krótko o Danielu Andre Tande. W sobotę po raz 40-ty skończył zawody w drugiej 10-tce. Było to jego 170-te spotkanie z Pucharem.
Jeszcze krócej o Johannie, też Andre, Forfangu. Punktował w sobotę po raz 150-ty w karierze.
Joacim Oedegaard Bjoereng natomiast po raz 10-ty w I-ligowej karierze nie dostał się w konkursie do rundy finałowej.
Nie zaliczy do udanych swojego pobytu w Bischofshofen Zak Mogel. Dano mu szansę po wycofaniu się z Turnieju średniego Prevca. W pierwszym konkursie był ostatni. W drugim też byłby, ale zdyskwalifikowano Boyda. Wreszcie w sobotę zdyskwalifikowano, i to w kwalifikacjach, samego Mogela. Podejrzewam, że gdyby wiedział, że będzie jak było, to by chyba do Austrii nie przyjechał. Sobotnie kwalifikacje były piątymi w karierze, których nie przeszedł.
Tymoteusz Zając (Timi Zajc) mierzył się z pucharem w sobotę po raz 95-ty i po raz 70-ty zdobył punkty. Przy czym jakościowo, to było to dopiero 50-te najlepsze jego punktowanie.
Gregor Deschwanden nie jest członkiem żadnej topowej ekipy, ale wspomnieć o nim muszę. Zawalił, to znaczy nie zdobył punktów, w setnym konkursie w karierze. „Lepszych” od niego pod tym względem z czynnych skoczków, jeśli za czynnego przyjmować matuzalema Kasaiego, jest tylko pięciu. Korniłow, Hula, Japończyk, Boyd i Zograwski.
Piotr Żyła, w 320-tej pucharowej próbie, zapunktował po raz 230-ty. To był jego najlepszy rezultat w tym sezonie i pierwszy raz tej zimy, kiedy wylądował w czołowej 10-tce. Miejsce siódme, które zajął, zajął już po raz 13-ty. Żadnej innej pozycji, czy to punktowanej czy nie, nie zajmował nigdy tak często.
I jeszcze na koniec, korzystając z tego, że tekst powyżej dość krótki, do dzisiejszego konkursu drużynowego się odniosę. Ale nie do jego rezultatów, bo one przecież nikogo nie interesują. Dzisiaj wyszło jakim bezsensem są zawody drużynowe rozgrywane w ramach rywalizacji w PŚ. Zawody rozgrywane i forsowane na siłę przez FIS, wbrew zdrowemu rozsądkowi i wbrew chęciom wielu drużyn.
Ponieważ regulamin mówi o ważności takich zawodów tylko wtedy, kiedy startuje w nich osiem zespołów, no to bez zmiany regulaminu tego przepisu ominąć nie można. Zmiana regulaminu zaś to, mimo wszystko, nie jest zmiana rękawiczek, więc nie można tego zrobić ot tak sobie. Ponadto. Co to byłyby za zawody, w których nie można uzbierać ośmiu drużyn? I teraz. W tegorocznej edycji skaczą reprezentanci 21 krajów. Tyle, że Koreańczyk uprawniony jest jeden, Bułgar też jeden, Rumunów dwóch, Francuzów co najwyżej trzech. Włochów nawet jak jest łącznie czterech, to przyjeżdża co najwyżej dwóch. Kanadyjczyków w ogóle jest dwóch, Amerykanie skaczą w tej chwili na takim poziomie, że nie powinno być w PŚ żadnego, ale w porywach dochodzą do trzech. Finowie i Czesi nie chcą się do reszty ośmieszać, więc przyjeżdżają ostatnio po dwóch. Ukraińcy skaczą (we dwóch i pół w sumie) tylko tam, gdzie mają wszystko za darmo. Estończyków jest dwóch i ani grama więcej. Turków może więcej jest (kiedyś przynajmniej było), ale tez im wstyd w ogóle pokazywać więcej niż dwóch. Pozostaje 7 reprezentacji potrafiących bez probemu desygnować do drużynówki po czterech skoczków. Do tego Szwajcaria i języczek u wagi, czyli Kazachstan.
Tym razem Szwajcarzy zwyczajnie odpuścili. Peter złapał przed Turniejem kontuzję. Ammann jest bez formy i od razu po T4S się zwinął do domu, a związek uznał, że nie będzie go w Bischofshofen zatrzymywał i jeszcze dodatkowo ściągał tam Schulera tylko po to, żeby skoczył w konkursie dwa razy po 100 m na dużej skoczni. Więc pozostał FIS-owi Kazachstan. Ale Kazachstan, okazuje się, nie dysponuje czwartym zawodnikiem, który ma w ogóle prawo startować w PŚ. Co robi FIS? Żeby ratować konkurs pozwala Diewiatkinowi (nazwisko na miarę decyzji kolegów FIS-owców) skakać, mimo że ten prezentuje poziom naszych juniorów młodszych. Na skoczni HS 142! Równie dobrze, mogli poprosić będącego pod ręką dziennikarza Merka z TVN, żeby zmienił na chwilę obywatelstwo i dwa razy skoczył. Podobno to w wolnych chwilach robi.
Kilka razy postulowałem, żeby w zawodach takich jak Raw Air, pozwolić wszystkim skoczkom, którzy nie łapią się do składu swoich macierzystych drużyn oraz takim jak Boyd-Clowes czy Zograwski, którzy zwyczajnie, nawet gdyby chcieli, nie sklecą narodowej drużyny, tworzyć z siebie czwórki choćby po to, żeby ci skoczkowie nie tracili szans na końcowy sukces w takich turniejach. Oczywiście FIS na to zgody nie daje, nie wiem czy w ogóle o tym pomyślał, choć byłoby to bardzo uczciwe i sprawiedliwe rozwiązanie.
Natomiast po to, by móc rozgrywać jakiś kadłubowy konkurs o złote majtki pani burmistrz Wąchocka, Lahti czy innego Oslo, którego prawie nikt nie ogląda i który znakomita większość widzów ma w poważaniu głębszym niż się FIS-owi i różnym panom Tajnerom wydaje, nagina się przepisy do poziomu absurdu i totalnej śmieszności.
Jak ktoś ma znajomych w FIS-ie, to proszę ich serdecznie pozdrowić.
Inne tematy w dziale Sport