Zastanawiam się nad jednym. I daję czytelnikom pod rozwagę. Otóż.
Oglądający ze mną środowy konkurs mój syn stwierdził był w którymś momencie, że skoro to jest cały czas Turniej Czterech, a nie Trzech Skoczni, to dlaczego do konkursu nr 3 nie zaliczono kwalifikacji z Insbrucka? I, po głębszym zastanowieniu, ja się z nim absolutnie zgadzam. No bo w tegorocznej edycji tego Turnieju nie ma żadnych śladów po zawodach w Insbrucku. Tak, jakby skokowa karawana to miasto ominęła. A 3200 CHF wydane! Ale nie tylko z tego powodu tak uważam.
Po prostu. Kwalifikacje do trzeciego konkursu się odbyły. Ktoś je przeszedł, a ktoś odpadł. A potem się okazuje, że Stękała, który je przeszedł, nie startuje w zawodach głównych, a Hayboeck, który w nich odpadł, zajmuje w konkursie miejsce w czołowej 10-tce. On, co prawda, w pierwszej 10-tce był już w swojej karierze, jak policzyć tę środę, 83-krotnie, ale po tym jak odpadł w kwalifikacjach, to jeszcze mu się nie zdarzyło nigdy.
W każdym razie ja na pewno do statystyk wyniki kwalifikacji będę wliczał. I niech mi ktoś powie, że niesłusznie! Ucierpi na tym niewątpliwie np. Kamil, ale nawet dla niego nie zamierzam ich zakłamywać.
Opuśćmy już może ten nieszczęsny Innsbruck który, nie wiedzieć dlaczego, przez lata cieszył się dobrą opinią. To znaczy ja do samego Insbrucka nic nie mam, tylko do tej skoczni. Tam nigdy nie ma sprawiedliwych warunków. Więc może warto w coś zainwestować, żeby były?
Przejdźmy do Bischofshofen. Narzekają wszyscy na ten rozbieg, a to przez to wspaniała skocznia jest. Nie tylko zresztą przez to. Gdzie tam do niej Innsbruckowi. Albo innym skoczniom w dużo większych niż Bischofshofen miastach.
Parę statystycznych krągłości można było w tym Bischofshofen i w środę, i w czwartek, odnotować. Zacznijmy od kilku najważniejszych, a potem niech sobie rządzi chaos.
W środę Rioju odniósł jubileuszowe, 25-te, pucharowe zwycięstwo. Ma skończone 25 lat. W jego wieku Gregor Schlierenzauer miał ich na koncie tyle, co teraz – 53. Ale jeśli ktoś ma pobić rekord Austriaka to, przynajmniej na ten moment, wychodzi, że może to być tylko i wyłącznie Japończyk. Nie wiem tylko jak odbije się na jego psychice to, że nie ugrał, będącego w czwartek na wyciągniecie ręki, swojego drugiego Wielkiego Szlema. Piąta lokata w czwartek to był 30-ty taki przypadek, że Samuraj skończył zawody w 10-tce, ale nie na podium.
Dzięki trzeciej lokacie w środę Halvor Granerud wskoczył do top-70 najlepszych w historii punkciarzy klasycznych. W czwartek Norweg poszedł dalej i wyprzedził, za jednym razem, obecnego opiekuna Japończyków Hideharu Mijahirę oraz ojca jednego ze swoich rywali (choć dla Graneruda to on chyba za poważnym rywalem się nie jawi) Jaroslava Sakalę. Ciekawostka drugiego sortu. Golas zrównał w czwartek (po raz piąty w karierze był w konkursie drugi) liczbę swoich podiów z liczbą wszystkich pozostałych lokat, jakie zajmował w czołowej 10-tce. Jednych i drugich ma po 19.
W gronie 85-ciu najlepszych punkciarzy w historii jest od środy Marius Lindvik. Wyrzucił stamtąd niedawnego trenera kobiecej reprezentacji Niemiec Bauera, a po drodze wyprzedził jeszcze Stephana Leyhe (aktualnie 87-my). W czwartek Norweg zrównał się w tym rankingu ze swoim rodakiem Sigurdem Petersenem (dla młodszych – zwycięzca T4S z sezonu 2003/04), ale jest za nim, bo wygrał tylko 3 konkursy PŚ, a starszy kolega sześć. Tak jak się można było spodziewać, Norweg nie wytrzymał w czwartek presji i już po pierwszym skoku było wiadomo, że walki z Samurajem w zakresie wygranej w Turnieju, nie nawiąże. Może w przyszłym roku? Kto wie? Trzy lata z rzędu skacze tu świetnie. Tymczasem w czwartkowym konkursie Wiking wziął udział w 80-tym konkursie w karierze. ¾ z nich zakończył zdobyciem punktów.
Pius Paschke zaliczył w czwartek swoje 70-te pucharowe punktowanie. W 105-tym kontakcie z I ligą. I to jest wszystko, co dobrego można dotąd napisać o jego występach w Bischofshofen.
Stephan Leyhe, który podczas zawodów w Bischofshofen obchodził 30-te urodziny, uczcił to w środę 130-tym punktowaniem, a w czwartek 160-tym pucharowym podejściem. Też zresztą punktowanym, choć marnie.
235 I-ligowych konkursów ma za sobą po czwartku Severin Freund. Pytanie czy bardziej ma się cieszyć z dobrego wyniku w środę, czy bardziej martwić tym, że w czwartek, rywalizując bezpośrednio w parze z zawodnikiem czołówki nie tylko nie nawiązał żadnej walki, ale zwyczajnie się przestraszył i narobił w porty. Nie jestem do końca przekonany, że konkursami T4S przekonał do siebie Horngachera. Ale z Paschke jest w tej chwili niewątpliwie przynajmniej porównywalny. Tyle, że Paschke to jest aktualnie w Niemczech nr 6, a do Pekinu leci chyba pięciu Niemców. A musi przecież lecieć broniący tytułu Wellinger.
Pokazał się wreszcie w tegorocznej edycji PŚ, po operacji, Michael Hayboeck. Z niezłej strony zresztą, jeśli nie liczyć blamażu w Innsbrucku. Środowa lokata w 10-tce sugeruje, że będzie walczył o miejsce w samolocie do Pekinu. 9-tą pozycję w pucharowych zawodach Austriak zajął po raz 10-ty w karierze.
Po dwóch latach przerwy pojawił się w I-ligowych zawodach Clemens Aigner, który w poprzednim sezonie plątał się po FIS Cupach. I co? I zaliczył drugi i szósty najlepszy rezultat w karierze. W dwóch konkursach w Bischofshofen zdobył tyle samo punktów co Dawid Kubacki od początku sezonu. Gdybym chciał być złośliwy to bym napisał, że może lepiej Polak też mógł poczekać z występami do Bischofshofen? Tyle, że on zdobył w środę i czwartek łącznie 2,5 raza mniej punktów. A Aigner celebrował w czwartek 70-ty kontakt z Pucharem.
Tylko dwa razy, 11 i 5 lat temu, Manuel Fettner wywalczał w jednym sezonie więcej punktów klasycznych niż tej zimy. Dzięki bardzo dobrej postawie w środę Tyrolczyk jest już w setce najlepszych punktowych „klasyków” wszech czasów. W czwartek nie poprawił swojego klasycznego dorobku tylko dlatego, że się, już na odjeździe, wywalił.
Daniel Huber zdobył w czwartek więcej punktów do punktowego klasycznego rankingu niż we wszystkich dotychczasowych zawodach w tym sezonie. Za zwycięstwo bowiem dostaje się, jak wiadomo, 25 klasycznych punktów, a dotychczasowy dorobek Hubera to było (w chronologicznej kolejności wszystkich konkursów przed czwartkiem) 0+5+0+0+0+0+0+0+8+8+0+3=24 oczka. Po czwartkowym konkursie Austriak może wreszcie pochwalić się tym, że zajmował już każdą z 30-tu punktowanych w zawodach lokat. Wcześniej brakowało mu właśnie tylko wygranej.
Jan Hoerl wszedł w drugim dniu rywalizacji w austriackiej części Turnieju do grona dwustu najlepszych klasycznych punkciarzy wszech czasów. Ma tyle samo punktów co Norweg Boegseth, tzn. 116, ale wygrał konkurs, a Norweg takiego osiągnięcia nie ma. Dlatego w top-200 jest Austriak, a nie on. Hoerl zdobył już w tym sezonie więcej pucharowych punktów niż w we wszystkich poprzednich, w których startował w Pucharze. W zwykłej klasyfikacji punktowej skoczek z Austrii też jest w top-200. Nawet 199-ty jest. Z czołowej dwusetki wyleciał przez niego Słoweniec Lotric. W środę Hoerl zaliczył 40-ty punktowany konkurs w karierze. W czwartek, siłą rzeczy, ze statystycznej okrągłości były już tylko nici.
Wygrana Kobajasziego to było też równo 90-te pucharowe zwycięstwo skoczków z Kraju Kwitnącej Wiśni. Mają w tej klasyfikacji do Polaków już tylko trzy oczka straty.
Jak już mówimy o okrągłych podiach, to środowe drugie miejsce Lindvika to było 450-te pudło Wikingów w historii ich startów w Pucharze. Zaraz tę okrągłość zlikwidował, wchodząc na 3-ci stopień podium, Granerud, ale fakt jest faktem. Norwegowie rywalizują w tym względzie zacięcie z Niemcami, którzy po czwartku mają do nich dalej stratę czterech punktów.
Pierwsze punkty w tym sezonie zdobył Ulrich Wohlgennant. Środowy występ to jego 10-ty punktowany konkurs w karierze. Wszystkie 10 punktowań to miejsca w trzecie 10-tce.
Również 10-ty raz, tyle że w czwartek, zapunktował inny Austriak, Daniel Tchofenig. W 15-tym pucharowym starcie i 15-tym swoim konkursie, bo nigdy jeszcze w eliminacjach nie odpadł.
Jeżeli chodzi o Maximiliana Steinera to pojawił się, dwukrotnie zresztą, na skoczni w Bischofshofen chyba tylko po to, by zaokrąglić do pięciu ilość nieprzebrniętych kwalifikacji. Innego powodu nie znajduję.
Do 15-tu wzrosła, po dwóch konkursach w Biechofshofen, liczba kwalifikacji zawalonych przez Daniła Wasiliewa z Kazachstanu. Jeśli się zaprze, zachowa poziom i będzie skakał w Pucharze przez lata, wcale nie musi być do 40-tki, a działacze mu na to pozwolą, to Czoj, nie wiem jakby się starał, straci w pewnym momencie swoje rekordy w tej kategorii.
Na razie jednak niekwestionowanym liderem Kazachstanu jest pod tym względem Sabirżan Muminow. W czwartek wyśrubował rekord życiowy do równych 75-ciu zawalonych kwalifikacji. Bracia Żaparowowie już powinni się bać. Marata Muminow może dogonić już dzisiaj, a Radika w granicach końca sezonu. Jeśli ktoś mu pozwoli skakać po igrzyskach dalej w PŚ.
Trzeci z Kazachów, Siergiej Tkaczenko, nie chciał być gorszy od kolegów i też się pod względem nieprzebrniętych kwalifikacji zaokrąglił. Tyle, że już w środę. Po raz 35-ty. Oczywiście w czwartek, jak przystało na reprezentanta Kazachstanu startującego tej zimy na skoczni im. Paula Ausserleitnera, natychmiast dołożył do pieca. I po okrągłości ani śladu…
No to do kompletu. W środę po raz 15-ty eliminacji nie przeszedł też Daniel Cacina. Wzorem Tkaczenki w czwartek tę okrągłość wymazał.
A propos przywołanego paręnaście linijek wyżej Czoja. Koreańczyk oczywiście śrubuje. W czwartek narciarskie sejsmografy w wielu miejscach na świecie odnotowały z jego powodu niespotykany do tej pory poziom 185-ciu nieprzebrniętych kwalifikacji. Gdyby tak władze Korei pozwoliły mu doskakać do końca sezonu, a w przyszłym chociażby do Świąt, to… No co? Nie można pomarzyć?
160 razy musiał wystąpić w konkursie Władymir Zograwski, żeby zaokrąglić liczbę bytności w czołowej 20-tce do 20-tu. Ta czwartkowa bytność była jednak znacznie wartościowsza od przeciętnej. To, ex aequo, piąty wynik Bułgara w karierze.
Dwa jubileusze Romana Koudelki w jednym miejscu. Oba takie średnio pozytywne. Najpierw, w środę, po raz 25-ty skrewił w kwalifikacjach. Na drugi dzień po raz 80-ty już nie wszedł w konkursie do serii finałowej.
Jeszcze gorzej będzie wspominał ostatnie dwie pucharowe próby Sakala junior. W zasadzie wszystkie turniejowe próby. Pięć razy podchodził w tegorocznym T4S do kwalifikacji i pięć razy skrewił. Ostatnie nieudane podejście było jubileuszowe, bo 20-te. 20-te nieudane mam na myśli.
U Czechów same okrągłości. Szkoda, że u wszystkich te związane z nieudanymi kwalifikacjami. Viktor Polasek, podobnie jak Sakala, po środowo-czwartkowych zmaganiach ma ich na liczniku tez równe 20.
Eetu Nousiainen wrócił niedawno do PŚ i już w czwartek mógł się martwić jubileuszem w postaci 20-go konkursu bez punktów. Mogło być gorzej. Mógł powtórzyć środowy rezultat i wtedy też by się martwił, ale czymś jeszcze mniej przyjemnym.
Same okrągłości, oczywiście też te mało sercu i oku miłe, w wykonaniu Antti Aalto. W czwartek po raz 25-ty nie przeszedł kwalifikacji. Jeśli do tego dodamy 45 bezpunktowych konkursów to nie najtrudniej obliczyć, że na 115 pucharowych prób Fina aż w 70-ciu przypadkach był to falstart.
Dla Jukii Sato czwartkowy najlepszy start w sezonie był już 75-tym w karierze. Piąty raz tej zimy znalazł się w czołowej 10-tce, ale dopiero po raz 2-gi nie była to lokata nr 10.
W czwartek Daiki Ito miał swoje okrągłe, 350-te, pucharowe podejście. No nie i wziął i nie oblał kwalifikacji? Owszem. Wziął i oblał. Też na okrągło. Po raz 20-ty.
Jak już tak wymieniam te jubileusze związane z nieudanymi kwalifikacjami to dopiszmy, że w środę zaokrąglił się pod tym względem Norweg Fredrik Villumstad. Skromnie, bo skromnie, ale jednak. Zawalił piąte kwalifikacje w karierze. Podobnie jak jego dwaj koledzy z drużyny, czyli Johann Andre Forfang, który identyczny jubileuszyk obchodził jednak już w… Innsbrucku, oraz Joacim Oedegaard Bjoereng. Ten ostatni, poza środową wpadką, w czwartek po raz 15-ty podchodził do Pucharu, a po raz 10-ty wziął udział w zawodach głównych.
Może w takim razie w końcu jakiś polski akcent. Piotr Żyła już po raz drugi w krótkim czasie wszedł do top-35 najlepszych klasycznych punkciarzy wszech czasów. Drugi, bo po pierwszym razie stamtąd wypadł. Po czwartkowych zawodach znów tam wrócił wyprzedzając Daniela Tande. Są spore szanse, że kolejny konkurs w Bischofshofen spowoduje, że Polak to miejsce obroni. Mimo, że przewaga to tylko dwa punkty (1061:1959). Norweg bowiem skacze w tym roku na tej skoczni gorzej niż przeciętny Polak. W dwóch konkursach nie potrafił zdobyć nawet jednego zwykłego punktu, więc co tu myśleć o dwóch klasycznych. W tej samej klasyfikacji Dawid Kubacki został w czwartek wyprzedzony przez Johanssona i spadł na pozycję 53-cią. Wracając do Żyły. W zwykłej klasyfikacji punktowej Polak, jako 30-ty skoczek w historii, przekroczył w czwartek próg 5500 pkt. Na razie o cztery. Polak skacze w tym sezonie, mniej więcej, tak jak rok temu skakał Pero Prevc. Czyli dużo miejsc w drugiej 10-tce przeplatanych występami dużo gorszymi i żadnych szans na czołową 10-tkę. Wygląda to słabo, a przypomnę, że to w tej chwili najlepszy nasz skoczek.
Wrócę na chwilę do tego nieszczęsnego Innsbrucka. Nie chcem, ale muszem. To były 20-te kwalifikacje Kamila Stocha, przez które nie przeszedł. Ostatni raz coś takiego spotkało go w słynnym z wielu powodów sezonie 2015/16. Po Innsbrucku Polak ma na liczniku 395 pucharowych podejść.
Dawid Kubacki zaczął zdobywać punkty. Tyle, że na poziomie trzeciej 10-tki. Do igrzysk miesiąc. Reszta jest milczeniem. Czwartkowe zawody to był 245-ty konkurs w karierze Polaka. Jakuba Wolnego 95-ty. Paweł Wąsek w najpierw, po raz 20-ty w karierze, nie dostał się do konkursowego finału, a dzień później po raz 10-ty oblał I-ligowe kwalifikacje. Nie wiem jaki scenariusz przygotowuje na dzisiaj. O jubileuszach Andrzeja Stękały na szczęście pisać tym razem nie muszę, choć spisuje się w Austrii równie dobrze jak kolega.
Dzień wcześniej barierę 5000 pkt pokonał Karl Geiger. Po czwartkowych kolejnych 60-ciu oczkach Niemiec (5062) jest już w tym rankingu 37-my, wyprzedził bowiem najsłabszego wśród „pięciotysięczników” Romana Koudelkę (niezmiennie od prawie dwóch lat 5003 punkty na koncie). A co do Niemca. Kto by jeszcze 4 lata temu pomyślał, że z dwójki Wellinger-Geiger, debiutującej razem w Lillehammer w listopadzie roku pańskiego 2012, tak wyraźnie lepszym skoczkiem będzie dzisiaj ten drugi. Mistrz olimpijski z Korei łapie się w co drugich zawodach do 30-tki (nawet nie przypominam poprzednich dwóch sezonów), a skoczek z Oberstdorfu jest, najczęściej stojącym na podium przez trzy ostatnie sezony pucharowiczem. Szok? Dla wielu na pewno. Wyniki środowych i czwartkowych zawodów spowodowały, że już teraz obecny sezon jest trzecim najlepszym w karierze Niemca. Po dzisiejszym konkursie może być już drugim.
Do top-40 zwykłej klasyfikacji punktowej wskoczył, również w środę, Markus Eisenbichler. Wszystko wskazuje na to, że w najbliższym konkursie pójdzie śladem Geigera. To znaczy przekroczy 5000 oczek i przegoni Koudelkę. Przez Eisenbichlera z czołowej 40-tki punkciarzy wszech czasów wypadł w środę Pavel Ploc. Jeszcze o Eisenbichlerze. Wrócił, i tu oczywiście mam na myśli cały T4S, a nie tylko Bischofshofen, do normy i formy. Okres błędów i wypaczeń trwał więc w jego przypadku jakieś 3 konkursy. Czy się powtórzy? Może, bo Niemiec jest znany z tego, że w stresowych sytuacjach nie zawsze panuje nad emocjami. Tymczasem odnotujmy, że w czwartek podopieczny Horngachera po raz 155-ty zapunktował, a już po raz 85-ty ukończył konkurs w najlepszej 10-tce. Oczywiście najczęściej z wszystkich miejsc w 10-tce zajmował, tak jak dwukrotnie w Bischofshofen, miejsce ósme. Już po raz 14-ty je zajął.
Pozazdrościł Niemcom Robert Johansson i też zdecydował się przekroczyć pewien poziom, tyle że jedną grzędę niżej. Pokonał (też w środę, a jakże) barierę 4000 pkt. I, przy okazji, wyprzedził Andreasa Wellingera, który 4000 pkt osiągnął w Ga-Pa. 4000 pucharowych oczek uzyskało dotąd w ciągu całej kariery, 58-miu skoczków. O ile nic mi nie umknęło. A Johansson w czwartek wylądował w czołowej 10-tce już po raz 70-ty. Dobił też do 160-ciu pucharowych prób.
Do 138-miu wzrosła po czwartkowych zawodach liczba skoczków, których dorobek punktowy w całej karierze przekracza 1500 pkt. Tym 138-mym, a w zasadzie 137-mym (bo od razu, żeby nie być w tym gronie ostatnim, wyprzedził swego rodaka Akimoto) został w czwartek Kobajaszi Starszy.
Z tym przekraczaniem przez zawodników w Bischofshofen bardzo okrągłych i dużych liczb związanych z punktami wywalczonymi w przeciągu kariery, to wcale nie koniec. W środę próg tysiąca oczek przekroczył Kilian Peier. Obiekt w Bischofshofen trudno nazwać jego ulubioną skocznią, ale akurat tutaj przyszło mu, mimo skromnego dorobku, tego dokonać. Po czwartku ma na koncie 1004 punkty. Cztery mniej ma ostatni z „tysięczników”, Ville Larinto, który jest w tej klasyfikacji 173-ci. Pierwszy z bischofshofenowskich konkursów był setnym w karierze Szwajcara.
Już 10-ty raz w karierze zdobył w środę punkty Danił Sadriejew. Jak na 17 (liczę już z czwartkiem) pucharowych prób, jak na jego 18 lat i jak na to, że nie jest żadnym Niemcem czy Austriakiem, to to jest, uważam, wynik rewelacyjny.
W stronę formy z poprzednich sezonów zdaje się zaczynać dryfować Roman Trofimow. W Innsbrucku po raz 50-ty oblał kwalifikacje (od czwartku nie jest już zresztą w tym względzie taki okrągły), a w środę dołożył do pieca również po raz 50-ty nie wchodząc do finałowej serii konkursowej. Styl, w jakim ostatnio skacze, jest coraz bliższy stylowi Kazachów. Poważnie. Proszę się przyjrzeć.
O tym jak skacze ostatnio Michaił Nazarow lepiej w ogóle nie pisać. No to nie piszę. Za to o Ilii Mańkowie jeszcze się skuszę. W czwartek zaliczył 20-te pucharowe podejście i po raz 10-ty nie przeszedł kwalifikacji. Druga połowa jego kontaktów z Pucharem to bezproduktywne punktowo konkursy. Na drugiego Sadriejewa, mimo że ich niektórzy, przynajmniej ostatnio, porównują, to on jednak nie wygląda.
Muhammet Cintimar podchodził w środę do pucharowych kwalifikacji po raz 10-ty i po raz 10-ty mu się nie udało. 11-ta próba dzień później była podobna. Natomiast Fatih Arda Ipcioglu w żadnym z dwóch konkursów rozegranych w Bischofshofen nie nawiązał do występu w Oberstdorfie i, po raz czwarty i piąty w karierze, nie wszedł w zawodach głównych do finału. Ale przynajmniej, w przeciwieństwie do znakomitej większości rywali z krajów skokowego trzeciego świata, eliminacje przechodzi już bardzo pewnie.
Dla Anze Laniska konkursy w Bischofshofen miały wymiar głównie jubileuszowy. W pierwszym po raz 45-ty w konkursie punktów nie zdobył, a w drugim, 140-tym w karierze, po raz 95-ty je wywalczył.
Niespecjalnie udał się powrót do PŚ Zakowi Mogelowi. O ile w kwalifikacjach jeszcze jakoś sobie radził, to w obu konkursach był dla rywali z pary chłopcem do bicia. Nawet dla Jakuba Wolnego, który tylko dlatego, że trafił w środę na Mogela, wywalczył pucharowy punkt. Czwartkowy konkurs był dla Słoweńca piątym, w którym nie zdobył punktów.
Doszedł już do siebie i ustabilizował się po wpadce w Oberstdorfie Timi Zajc. Ale do czołówki trochę brakuje. W czwartek Słoweniec po raz 20-ty w karierze skończył konkurs w drugiej 10-tce. Dzień wcześniej po raz 50-ty znalazł się w czołowej 20-tce zawodów.
Na koniec Ukraińcom ustęp poświęćmy. Chociaż to monotematyczne będzie. No to po kolei. Andrij Vaskul pięć razy mierzył się dotąd z Pucharem i w Bischofshofen piąty raz nie zdzierżył w kwalifikacjach. Zamiast niego w Innsbrucku Ukraińcy wystawili Jewhena Marusiaka. Najprawdopodobniej po to, żeby zaokrąglił liczbę zawalonych pucharowych kwalifikacji do 15-tu. Dla Witalija Kaliniczenki środowe kwalifikacje były 20-mi, które oblał. Ale od czwartku na koncie jego nieprzebrniętych kwalifikacji „oczko”.
Inne tematy w dziale Sport