Cały czas mówię, że jeszcze wszystko może się zdarzyć. Nikt, powtarzam nikt, nie spocznie do ostatniego skoku jutrzejszych zawodów, bo to wszak jutro kończy się jubileuszowy, 70-ty, Turniej 4 Skoczni.
Nie spocznie oczywiście ani jeden z rywali. I to normalne. Ale, jeśli tylko będzie na cokolwiek szansa, nie spoczną wszyscy, którym nie po drodze zarówno ze zgarnięciem przez Japończyka głównej, pięć razy wyższej niż do tej pory, nagrody głównej jak i, a może przede wszystkim, z tym, że w końcu ludzie nie będą chcieli słuchać w kółko o genialnym Hannawaldzie, który się ani jednej z czterech skoczni Turnieju nie kłaniał. Gwiazda Hannawalda co prawda przyblakła nieco już za sprawą Kamila, a potem również bohatera dzisiejszego tekstu, ale i tak różne skokowe lobbies wciąż kazały wszystkim obracać się czołem do Mekki (czytaj Hinterzarten) i bić pokłony w podziękowaniu za jego „wielki i przez 20 lat niepowtórzony” wyczyn.
Ja tam mam na temat tego „wyczynu” swoje zdanie (które, jak ktoś chce, mogę udokumentować filmikami ukazującymi zachowanie się Niemca w tamtym czasie) i do pokłonów się zasadniczo nie skłaniam, ale jak ktoś ma zdanie przeciwne, to się z nim kopał nie będę. Polska to wolny kraj i każdy ma prawo uważać, co mu się podoba. Również w tej sprawie.
Jeśli jednak jutro stanie się tak, jak mi się dziś wydaje, że się stanie, wszelkie ochy i achy, podsycane przez ponad 20 lat w związku z czterema wygranymi niemieckiego skoczka, wreszcie umilkną. Na tapecie będzie bowiem, o ile do tego dojdzie, wyczyn dużo większych rozmiarów. Na dziś o tym tyle, bo szkoda zapeszać.
Dwie inne rzeczy natomiast są dla mnie na tyle pewne, że zapeszyć ich się nie boję. To wygrana Samuraja w tegorocznym T4S i jego zwycięstwo w walce o Kryształową Kulę. Żeby Rioju nie sięgnął po Złotego Orła musiałaby się stać jedna z dwóch rzeczy. Po pierwsze musiałby się jutro przewrócić. To nie jest oczywiście wykluczone i prawdopodobieństwo tego jest nieco wyższe niż to, że jutro będzie też koniec świata, ale mimo wszystko hazardziści powinni iść rano do buków i obstawiać go w ciemno po najwyższym możliwym kursie. Wtedy zresztą przekonają się, że każdy buk myśli to samo co ja. Druga możliwość, że skoczek z Japonii nie wygra tegorocznej edycji Turnieju jest taka, że jego szefowie wycofają go z Turnieju, tak jak to zrobili ich poprzednicy 50 lat temu z Jukio Kasają, chcąc żeby dwukrotnie wygrał igrzyska. Przy czym jest mała różnica. Wtedy olimpiada była w Sapporo i w ekipie gospodarzy było wielkie parcie na te dwa złota. Nie wiem jakie jest u włodarzy japońskich skoków parcie na nie dzisiaj, ale chciałem tylko przypomnieć, że Kasaja raz, że został ograbiony z wygranej w jeszcze bardziej chyba prestiżowym wtedy niż teraz Turnieju, a zamiast igrzyska podwójnie wygrać, to na dużej skoczni był dopiero szósty. Więc na miejscu Lindvika, nie liczyłbym specjalnie na to samo, co spotkało Morka. O mannę z Nieba mi chodzi, rzecz jasna.
A co do generalki PŚ. Karl Geiger skacze świetnie. Jestem dla niego pełen podziwu. Nie pierwszy rok, zresztą. Ale Karl Geiger nie ma szans z Samurajem w walce o Kryształową Kulę. Ma niby tylko 70 punktów straty. Możnaby spytać: co to jest? To oczywiście jest mało. To można, matematycznie rzecz oceniając, odrobić w jednym konkursie. Prawda. Tyle, że cała czołowa 10-tka klasyfikacji generalnej miała w tegorocznym Pucharze trzy próby więcej od Japończyka. To tak, jakby Wszoła albo Partyka mieli po trzy próby więcej, jeden w Moskwie, drugi w Atlancie. A to i tak nie do końca oddaje powagę sytuacji. Geiger, jak podejrzewam, będzie do końca sezonu naciskał i niewiele ustępował Japończykowi. Niewiele w sensie miejsc, bo z różnicą punktową w każdym konkursie może już być dla niego trochę gorzej. W każdym razie, z jego punktu widzenia, będzie gorzej niż dwa lata temu. Owszem, też będzie drugi, ale różnica między nim a liderem będzie znacznie większa. Zresztą. Już byłaby ogromna, gdyby nie antyjapońskie „manewry” różnej maści arbitrów i działaczy.
Nad szansami pozostałych, poza Geigerem, rywali Kobajasziego w rywalizacji o KK zastanawiał się nie będę, podobnie jak, na przykład, nie będę analizował możliwości dostania się Pol Pota do Nieba. Przerasta to bowiem moją wyobraźnię.
Tymczasem jutro ostatni konkurs Turnieju. O tej porze wszystko będzie już jasne.
Szkoda tylko, że po pięciu latach obfitujących w niespotykane wcześniej polskie turniejowe sukcesy, tak nagle, z dnia na dzień, przyszło naszym pełnić tu rolę statystów. Co tam statystów. Widzów niemal.
Inne tematy w dziale Sport