I to pachnie coraz bardziej.
Na początku sezonu Kamil skakał, określmy to we właściwy sposób, wyjątkowo mało stabilnie. W Rosji najpierw piąty, a na drugi dzień nawet nie wszedł do finału. W Finlandii ósmy, ale za chwilę piąta 10-tka! Na skoczni w Wiśle, z którą w końcu znają się jak łyse konie, był poza 10-tką. Co z tego, że tuż. To tak jakby Lewandowski strzelił z karnego w słupek.
W Klingenthal wydawało się, że jest coś na kształt przełomu. Polak stanął na podium, najniższym co prawda, ale równie dobrze mógł wygrać. Tyle, że w obsadzie brakowało najlepszego. Japończyka, znaczy. Dzień później nie dało się tego wyniku naszego mistrza zweryfikować, bo Stocha,jak głosi komunikat, zmogły zatoki.
W ostatni weekend nasze dobro narodowe zajęło w pierwszych zawodach pozycję szóstą i też, podobnie jak tydzień wcześniej, wyglądało na to, że mogło być jeszcze lepiej. Ale już wczoraj Kamil był znów znacznie dalej niż bliżej najlepszych. I nie chodzi o miejsce, ale o klasę, jaka go od nich dzieliła.
Załóżmy, że te dwa skrewione całkowicie konkursy, jeden w Tagile, drugi na Ruce, to były dwa, zupełnie oderwane od rzeczywistości, wypadki przy pracy. Mimo, że nie były. Ale odrzućmy je. Wtedy dostajemy liczby: 3, 5, 6, 8, 11 i 16. To są miejsca Kamila Stocha w jego sześciu najlepszym w tym sezonie konkursach. Porównajmy to z sześcioma najlepszymi wynikami najgroźniejszych rywali.
Kobajaszi. 1, 1, 1, 2, 2, 7.
Geiger. 1, 1, 2, 2, 2, 4.
Granerud: 1, 2, 3, 5, 6, 7.
Lanisek: 1, 2, 7, 7, 7, 8.
Kraft: 1, 3, 3, 4, 7, 9.
Lindvik: 2, 3, 3, 4, 9, 10.
O Samuraju i Niemcu szkoda pisać. Pozostali nie dość, że też wygrywali zawody, to jeszcze mają przynajmniej po podium. Lindvik nie wygrał, ale podia ma już trzy. Cała szóstka w każdym z tych sześciu konkursów mieściła się w najlepszej dysze. Gorzej. Granerud przeszedł już w międzyczasie kryzys i z niego na dobre, chyba, wyszedł.
Jest jeszcze przynajmniej czterech skoczków, którzy wyglądają lepiej od Polaka. Regularny niczym okres Peier, niestabilny, ale zdolny do wszystkiego Zajc, również zdolny do wszystkiego, choć niezbyt odporny na stres Hoerl, oraz posiadający z nich wszystkich chyba najmniejszy potencjał, za to niezwykle stabilny i nie schodzący od początku sezonu poniżej określonego poziomu, średni Prevc. O gościach pokroju Tande czy Johanssona nie wspominam, choć oni akurat też uzyskali już w tym sezonie pojedyncze rezultaty na poziomie Stocha. Ale powiedzmy, że o nich martwić się nie musimy.
Do igrzysk olimpijskich pozostało półtora miesiąca. Odliczając Święta miesiąc z niewielkim okładem. Czy można liczyć, że w tym czasie wszyscy wymienieni spuszczą z tonu, a Kamil w cudowny sposób ustabilizuje się na poziomie, na którym ostatni raz był równo rok temu i to tylko przez tydzień? No nie można.
Szczególnie na to pierwsze. Kobajaszi szaleje niczym tajfun. Geiger przechodzi sam siebie. Granerud, po niedawnym kryzysie, jak złapie cug, to nawet z nimi może nawiązać równorzędną walkę. Z pozostałymi będzie łatwiej, co nie znaczy, że są, ot tak, do ogrania. Wszystko oczywiście przy założeniu, że Kamil zacznie trafiać z odbiciem, bo jak nie, to będzie tak jak w Engelbergu. W najlepszym wypadku.
Moim zdaniem definitywną odpowiedź na pytanie czego można się faktycznie spodziewać po naszym najlepszym skoczku w Pekinie, da Turniej 4 Skoczni. To są wszystko jego skocznie. Oberstdorf może najmniej, ale też tam wygrał, a ponadto ten konkurs jest pierwszy. Potem już tylko stochowe Eldorado, w dodatku Bischofshofen dwa razy.
Jeśli w Turnieju 4 Skoczni Polak nie będzie stawał, i to regularnie, na pudle, to przed marcem nic już wielkiego nie zrobi. A igrzyska są, przypomnę, przed marcem. Tak z przodu lutego, dokładnie.
Jeśli zaś będzie stawał na tym podium regularnie, to ma duże szanse by… stanąć na podium generalki w T4S. Ale wygrać będzie mu ogromnie trudno. Pokonanie w najbliższym czasie Japończyka i Niemca zakrawa na mission impossible. Tylko, że kto ma z nimi wygrać, jak nie Stoch? Eisenbichler? Właśnie mu się baterie kończą.
W każdym razie bardzo dobry występ w T4S jest warunkiem koniecznym, choć wcale nie musi być wystarczającym, by Kamil Stoch mógł realnie powalczyć o swoje czwarte złoto igrzysk olimpijskich. Nie piszę tu celowo o jakimś tam medalu, tylko o złotym, bo tylko taki kolor dałby Polakowi zasłużone prowadzenie w klasyfikacji najwybitniejszych zwycięzców konkursów skoków rozgrywanych w ramach igrzysk olimpijskich. Wyprzedzenie Ammanna to winien być w tym sezonie cel numer jeden naszego skoczka. I to nawet nie chodzi o niego samego czy o nas, jego kibiców. Jest jeden jeszcze ważniejszy powód. Tak ważnej tabeli, w końcu tabeli wszech czasów, nie powinien przewodzić oszust.
Żeby tak się stało, Kamil musi być już w najbliższym czasie w top-formie. A, niestety, nie jest. I stąd mój, umiarkowany i chwilowy, mam nadzieję, pesymizm.
Inne tematy w dziale Sport