Okazuje się, że ilość nie musi iść w parze z jakością. Ale może. W Wiśle w 13-tu „wywalczyliśmy”, że się tak szumnie wyrażę, aż 35 punktów. Na weekend do Klingenthal pojechaliśmy w czwórkę, a zdobycze punktowe jakby z lekka większe. Przynajmniej w sobotę, bo niedzielę to trudno traktować normalnie. Choć być może za tydzień dowiemy się, że to sobotę jednak trudno traktować normalnie. Póki co jednak, porozmawiajmy o tym, co było, a nie będzie. No to po kolei.
Drugi raz z rzędu zaczniemy od tych słabszych. Im też się w końcu coś od życia należy.
Daniel Cacina z Rumunii może streścić swój pobyt w Klingenthal niezwykle precyzyjnie. „Dwa razy dziesięć”. Najpierw, w piątek, zaliczył 10-ty kontakt z Pucharem, a w niedzielę po raz 10-ty odpadł w kwalifikacjach. Statystycznie - bomba. Gorzej pewnie z jego samopoczuciem.
Amerykanie, który z nich by się na Pucharze Świata nie pojawił, na żadnych zawodach kurzu nie wzniecają. Tym razem przyjechała dwójka Bickner – Dean. Pierwszy w niedzielę zaliczył już 35-te w karierze kwalifikacje, których nie udało mu się przebrnąć. W setnej pucharowej próbie. Natomiast ten drugi, po tym jak w zeszłym sezonie ustabilizował się na pewnym poziomie i praktycznie niemal wszystkie kwalifikacje przechodził bez bólu, tak w tym sezonie, do soboty włącznie, wszystkie bez wyjątku zawalił. Spamiętał się w niedzielę i ustanowił rekord kariery. 35-ta lokata to miejsce lepsze od poprzedniego rekordu aż o 6 pozycji. Tylko czy rzeczywiście jest się czym podniecać? Równie dobrze mógł być fuks. Się zresztą niedługo, pewnie w Engelbergu, okaże.
Czyżby łabędzi śpiew Andersa Fannemela? Raczej kaczy. W sensie kaczątka brzydkiego. W piątek po raz 20-ty w karierze nie przeszedł kwalifikacji. W 190-tej pucharowej próbie. W niedzielę poprawił i wspomnianą okrągłość zastąpiło „oczko”. Obawiam się, że niedzielne zawody to mogło być pożegnanie Norwega z tegoroczną edycją Pucharu Świata. TVP dała transmisję z PK w Vikersund. Tam kilku kolegów aż przebiera nogami, żeby go podmienić w składzie. I mają argumenty! No i ta przepaść między nim, a resztą składu. Nawet jeśli tamci coś mieli dodatkowo w spodniach. To się musi skończyć absencją Andersa w Engelbergu. Stawiam dolce przeciw orzechom.
Rosjanina Ilii Mańkowa w piątek nie zdyskwalifikowano, więc w tym sensie można by było od biedy uznać, że zapowiadany przeze mnie w poprzednim odcinku jego 13-ty kontakt z Pucharem pechowy nie był. Tyle, że nie wszedł do konkursu. W niedzielę niby wszedł, ale konta punktowego nadal nie otworzył. Szczerze pisząc, to nawet mu się pewnie nie śniło. W TVP cały czas głoszą (red.red. Chmielewski i Leleń konkretnie), że młode rosyjskie wilki zawojują świat. Na razie nie wygląda, żeby Mańkow mógł w ogóle stanąć koło Sadriejewa. Chyba, że na zasadzie kontrastu.
Piąte pucharowe kwalifikacje, w sezonie i w karierze, zaliczał w piątek Turek Muhammet Irfan Cintimar. Piąte nieudane. Dla jego rodaka, Fatiha Ardy Ipcioglu, piątkowy niefart był dwa razy bardziej obfity i okrągły. Tyle że, licząc już z niedzielą, on ma na koncie trzy starty w konkursach. Konkretnie dwa starty rzeczywiste i jedną konkursową dyskwalifikację. W niedzielę zrobił życiówkę. Pobił swój rekord o 12 pozycji. Ale do punktów jeszcze brakuje. I brakować pewnie będzie, bo to 34 miejsce to bardziej wskutek niefarta innych niż własnych zasług.
W sobotę do Pucharu Świata, widzianego z polskiej perspektywy, w końcu zawitało słońce. Nie żeby tak od razu pełną gębą, ale na tyle wyraźnie, że można o tym bez żadnego naciągania napisać. Kamil Stoch po raz 80-ty w karierze stanął na pucharowym podium. Pech do warunków sprawił, że nie miał szans na wygraną. To, że nie był co najmniej drugi, zahacza o cud. Tylko i wyłącznie aura jest tego przyczyną. Tak czy inaczej. 80-te pudło, które w tabeli pudli wszech czasów wynosi Polaka na miejsce czwarte. Mają niby z Ammannem podiów tyle samo, ale liczba wygranych konkursów przesądza zdecydowanie na korzyść Polaka. Do trzeciego Schlierenzauera Kamilowi brakuje 8 pudeł i odrobienie takiego dystansu na pewno łatwe nie będzie. Nie pisząc o tym, że młodszy o 6 lat Kraft nie próżnuje i samo dogonienie Gregora może na dłuższą metę, na utrzymanie się na podium wszech czasów znaczy, nie wystarczyć. Więc… Właśnie. Trzeba samemu śrubować. Ile się da. W sobotę nasz lider przesunął się w jeszcze jednej klasyfikacji. W punktowym klasycznym rankingu wszech czasów zrównał się punktami (2817) z Noriakim Kasaim. Ponieważ dużo więcej razy wygrał pucharowe zawody, to on został trzecim najlepszym punkciarzem w historii. Sobotnie zawody to było jego 390-te pucharowe podejście. No. I w takim momencie kiedy, specjalnie na niedzielną wygraną, otworzyliśmy sobie butelkę Kovala, takie info. Nie chce mi się o tym gadać.
Skoro już zahaczyłem wyżej o Krafta. On z kolei zaokrąglił w sobotę liczbę swoich pucharowych podiów do 75-ciu. Pozycji w tabeli wszech czasów pudli nie poprawił, ale do Morgensterna i Nykaenena ma już tylko jedno podium straty. Poprawił natomiast Austriak lokatę w rankingu najwybitniejszych killerów wszech czasów. Wygrał po raz 22-gi i dogonił, a właściwie przegonił, bo ma więcej drugich miejsc, Severina Freunda. To sadowi go w tej chwili na miejscu 12-tym. O jedną wygraną za Prevcem, Morgensternem i Ammannem. Oprócz tego, że ta wygrana to było jego 75-te podium, to Kraft świętował jeszcze w sobotę 145-tą obecność w czołowej 10-tce konkursu, 185-tą w 20-tce i 210-te punktowanie. W niedzielę za to się nie popisał. I wystarczy.
Sobotni powrót do żywych Halvora Graneruda wyglądał mi na jeden wielki fart, który zdarzył się dzięki wyjątkowej, i to dwukrotnej, pomocy wiatru. Tym niemniej wypada go odnotować. Tym bardziej, że Wiking został w tym dniu kolejnym zawodnikiem, którego punktowy pucharowy dorobek jest większy niż 2500 oczek. Takich skoczków było przed niedzielnymi zawodami 88-miu. Bezskutecznie próbuje się do tej grupy dobić Maciej Kot, któremu do granicy 2500 pkt brakuje jedynie 24–ch oczek. Ale na tę chwilę to przed Polakiem do osiągnięcia takiego celu strasznie daleko droga. Wracając do Graneruda. W świetle wydarzeń niedzielnych jego sobotni wynik jawi się jako znacznie mniej fartowy, choć pięciu Norwegów w czołowej szóstce to nie wygląda tylko na pokłosie ciężkiej pracy treningowej w nocy z piątku na sobotę. Zawody w sobotę to był 95-ty konkurs w karierze Norwega. Zawody w niedzielę z kolei wysforowały Wikinga na 75-te miejsce w rankingu wszech czasów punkciarzy klasycznych. Zmienił na tym fotelu niedawno jeszcze czynnego Słoweńca, Jerneja Damjana. W zwykłej punktowej klasyfikacji wszech czasów Granerud, po wyprzedzeniu Fina Laitinena, awansował na miejsce 85-te.
Dzięki trzeciej lokacie Kamila reprezentacja Polski mogła się po sobocie pochwalić dorobkiem okrągłych 235-ciu podiów w całej historii swoich startów w Pucharze. Przy czym, gdyby odliczyć trofea dwóch naszych największych asów, to ten dorobek byłby, circa, tak na poziomie zespolonych sił Kanady i Włoch. Czyli, w dużej mierze, też dwóch zawodników. Zagadka. O kim myślę?
Norwegia dogoniła w sobotę Niemców w ilości podiów wywalczonych w ciągu całej historii PŚ. W niedzielę ich wyprzedziła. Kto by się tego jeszcze dwa tygodnie temu spodziewał?
Aleksander Zniszczoł w sobotę zaliczył 85-ty kontakt z Pucharem Świata. W niedzielę po raz 45-ty pojechał w konkursie w przeciwną stronę niż punkty. I to chyba wszystko, co można o jego podwójnym występie w Klingenthal napisać. Może jeszcze to, że był dokładnie tak samo bezbarwny jak ten w Kuusamo. Na potwierdzenie zajęte lokaty.
Piotr Żyła zanotował w Klingenthal najpierw trzeci najlepszy, a potem najlepszy występ w sezonie. Dwa niedzielne oczka, to były jego w ogóle pierwsze klasyczne punkty tej zimy. Na 14-tej pozycji Polak wylądował po raz piąty w karierze. Z miejsc w czołowej 20-tce to tylko zwycięstw ma mniej na liczniku. Niedzielne punktowanie było dla niego 225-tym w życiu. W drugiej 10-tce zawodów wylądował równo po raz 80-ty.
Pierwszy punkt tej zimy wywalczył w sobotę Paweł Wąsek. Po pierwszej serii zapowiadało się, że tych punktów może być znacznie więcej. Nie wiem doprawdy dlaczego tych naszych, podstarzałych już nieco, „młodych” nie stać nigdy na dwa dobre skoki w konkursie. Taki Małysz tłucze im to do łbów od 20-tu lat. A ci swoje. W niedzielę Wąsek oddał też jeden dobry skok. Tyle, że jak stwierdził kontroler, skok był spalony.
Niespecjalnie uczcił w sobotę swój setny konkurs i 110-te pucharowe podejście Daniel Huber. Aż 80 z jego wszystkich, na tamten moment, 82-ch punktowań było lepszych albo przynajmniej równych jego sobotniemu dokonaniu. 101-szy konkurs Hubera okazał się dużo „wydajniejszy”. Tak ze dwa razy, bo był 40-tym najlepszym konkursem Austriaka.
Nie dająca specjalnego powodu do dumy okrągłość dopadła w sobotę Marcusa Schiffnera. Austriak w swoim 75-tym kontakcie z Pucharem po raz 40-ty nie wszedł do serii finałowej konkursu. Pewnie takich krągłości nie lubi, bo w niedzielę zaraz to zdeokrąglił.
Obudził się w miniony weekend Philipp Aschenwald. Przy czym tak naprawdę to dopiero w niedzielę. 10-te miejsce w konkursie (pierwszy raz w 10-tce w sezonie) pozwoliło mu na przekroczenie bariery dwustu klasycznych punktów w karierze. Takich skoczków naliczyłem, wraz z nim, 148-mu. On jest aktualnie w tym rankingu już lokatę wyżej. Niedzielne zawody były 105-tym kontaktem pucharowym Austriaka i 95-tym konkursem w jego I-ligowej karierze.
Po swoim największym sukcesie w karierze Jan Hoerl znów wylądował w czołowej 10-tce, choć po jej przeciwnej stronie. To była też jego 15-ta obecność w czołowej 20-tce zawodów. Austriak dołączył w sobotę do skoczków, którzy zdobyli w ciągu kariery przynajmniej 500 pucharowych punktów. Było ich po sobocie 253-ch, ale się w niedzielę zmieniło, bo dołączył, i to z przytupem, średni z Prevców. Sam Hoerl jest, i to już od soboty, w top-250 tego rankingu. I to na miejscu 243-cim. Jest też, również od soboty, w top-250 klasycznego punktowego rankingu. Wyrzucił stamtąd rodaka Christiana Mosera. A z racji dorzuconego w niedzielę punkciku zrównał się punktami i wyprzedził (ma lepsze podia) naszego Wolnego. Obaj mają po równo 70 klasycznych oczek w dorobku. Austriak jest w rankingu 248-my, Polak lokatę niżej. W niedzielę Hoerl podchodził do Pucharu po raz 60-ty. 35-ty raz zdobył punkty.
Manuel Fettner po raz 70-ty w życiu wylądował w sobotę w drugiej 10-tce zawodów. Mogło być, jak się wydaje, o wiele lepiej. To 23-ci sezon w karierze Tyrolczyka. Już teraz, na początku sezonu, można stwierdzić, że tylko 8 z nich było lepszych od tego. A przecież stary wiarus broni składać wcale nie zamierza. Na co zresztą wskazuje konkurs niedzielny. To był 295-ty kontakt Austriaka z Pucharem i jego 265-ty konkurs w karierze. Po raz 10-ty wyskakał 11-te miejsce. Jako 79-ty skoczek w historii osiągnął próg 2800 pkt w karierze (wyprzedził od razu Bauera, jest więc 78-my w rankingu). W punktowej klasyfikacji klasycznej Fettner przekroczył w niedzielę 400 pkt (403) i znalazł się tym samym przed Maciejem Kotem (402). Ale do czołowej setki jeszcze nie wszedł.
Jukia Sato w sobotę niczym się nie wyróżnił. Może poza tym, że było to jego 95-te zmaganie się z Pucharem. Dzień później wypadł jeszcze słabiej, ale też zaliczył statystyczną okrągłość. Były to jego 70-te punkty w karierze.
Już po raz 80-ty zawalił konkurs w sobotę Daiki Ito. Chyba się z tą okrągłością czuł bardzo nieswojo, bo natychmiast w niedzielę natychmiast dołożył do pieca i okrągłość diabli wzięli. Za to doczekał się innej. 325-ciu zawodów głównych w karierze.
Bardzo dobry, bo piąty najlepszy w karierze, konkurs zaliczył w sobotę Naoki Nakamura. Ponadto po raz 15-ty znalazł się w czołowej 20-tce i po raz 35-ty zdobył punkty. To wszystko podczas jego 75-go pucharowego konkursu i 85-go pucharowego podejścia. W niedzielę było trochę słabiej, ale statystycznie też nieźle. 15-ty raz wylądował Samuraj w drugiej 10-tce zawodów. No i najważniejsze. Karawana nie dojechała jeszcze nawet do Engelbergu, a wiecznie uśmiechnięty Japończyk już w tej chwili ma za sobą najbardziej udany w karierze sezon. I to bez względu na to czy punkty liczymy tak jak teraz czy w systemie klasycznym.
Najlepszy w sezonie weekend Constantina Schmida. W niedzielę bronił wręcz honoru Niemców. Po raz 10-ty znalazł się w czołowej 10-tce konkursu. Dokonał tego w 85-tym konkursie w karierze.
Po mało obfitej w powody do chwały sobocie bardzo udaną niedzielę zaliczył Kobajaszi Starszy. Pierwszy raz w tym sezonie w 10-tce i pierwszy raz w ogóle na 9-tym miejscu. Z lokat w czołowej 10-tce Dżunsziro nie zajmował tylko drugiej i trzeciej. Resztę przynajmniej raz w dotychczasowej karierze przyszło mu zająć. A siódmą to nawet razów cztery! Odnotujmy, że po weekendzie ma na koncie 170 pucharowych podejść, z czego 155 zakończyło się udziałem w zawodach głównych.
Wrócił do rywalizacji, o czym nie omieszkałem skrobnąć parę dni temu, Rioju Kobajaszi. Jak się można było spodziewać, zafundowana mu przez życzliwych przerwa musiała na niego negatywnie wpłynąć i wybiła go z doskonałego rytmu. Dlatego w sobotę Japończyk był „dopiero” siódmy. Tak czy inaczej zaliczył w ten sposób 65-tą już w karierze obecność w czołowej 10-tce zawodów. Stał się też Kobajaszi po sobocie czwartym najlepszym punkciarzem w historii skoków japońskich. Wyprzedził bowiem Masahiko Haradę i w punktowej klasyfikacji wszech czasów przed nim już tylko Kasai, Funaki i Daiki Ito. Po wielkiej niedzielnej wiktorii do tego trzeciego Rioju traci już tylko 803 punkty. Wskoczył też oczywiście Samuraj do top-45 tego rankingu. Jest aktualnie 43-ci. W tych okolicach istny rój os. Kilkadziesiąt oczek więcej mają 40-ty Eisenbichler oraz 42-gi Tande, a kilkadziesiąt mniej 45-ty w tym momencie Geiger. Niedzielna, 21-sza już, wygrana Kobajasziego pozwoliła mu wyprzedzić w klasyfikacji najczęstszych konkursowych zwycięzców Goldbergera i awansować na miejsce 14-te. Natomiast w rankingu najlepszych w historii pudli Samuraj zrównał się (mają obaj na liczniku 37 trofeów) z Arminem Koglerem. Kobajaszi jest 22-gi i jest przed Austriakiem, bo więcej konkursów wygrał. Niedzielny triumf był jednocześnie 120-tym konkursem w karierze Japończyka.
Marius Lindvik przekroczył w sobotę dwa progi punktowe. Klasyczny, gdzie został 103-cim skoczkiem, który wyskakał ponad 400 punktów, i zwykły, gdzie dołączył do tych, którzy uzyskali w karierze przynajmniej 1800 oczek. Takich zawodników jest, wraz z nim, 115-tu. Przy czym po niedzieli na koncie Lindvika jest już oczywiście znacznie więcej punktów niż wspomniane 400 i 1800. Konkretnie 416 i 1867. W klasycznym punktowym rankingu wszech czasów Norweg jest już w czołowej setce. Na 96-tym miejscu dokładnie. W zwykłym rankingu punktowym jeszcze go w tej setce nie ma. Ale będzie. Za niecałe 170 punktów. Niedzielne trzecie miejsca młodego wciąż Norwega to już jego 30-ta obecność w czołowej konkursowej 10-tce.
Swój z lekka jubileuszowy, bo 165-ty, konkurs Johann Andre Forfang uczcił najlepszym swoim startem w tym sezonie. Takiego miejsca nie zajął w PŚ od ponad roku. Został też Wiking w niedzielę 51-szym skoczkiem w historii, który ma punktowy dorobek większy niż 4500 pkt. Jest już nawet 50-ty, 15 pkt przed Soininenem (4520:4505).
Daniel Tande poprawił w sobotę swoje najlepsze tegoroczne osiągnięcie, które oczywiście nijak nie przystaje do jego najlepszych osiągnięć w ogóle, bo grubo ponad sto miał lepszych. Ale odnotujmy, że był to jego 155-ty konkurs i 130-te punktowanie. Niedzielny rezultat Norwega już jak najbardziej do jego najlepszych osiągnięć przystaje. To jego okrągłe, 25-te, pudło w karierze. Pozwoliło mu ono wskoczyć na 35-tą pozycję w rankingu wszech czasów najlepszych pudli. Wcisnął się między Geigera i Wellingera. Od pierwszego ma jedną mniej, a od drugiego aż cztery wygrane więcej (Wellinger, jak wiemy, nie za bardzo lubi wygrywać; specjalizuje się głównie w miejscach drugich, ze szczególnym uwzględnieniem bycia tuż za Kraftem). Tande jest 10-tym skoczkiem cyrku, który stanął w tym sezonie na pucharowym podium.
Po raz 10-ty w karierze Robert Johansson zajął w sobotę w PŚ ósme miejsce. Ale w tym sezonie to był jego najlepszy wynik. Krótko, bo do niedzieli. Niedzielna czwarta lokata to najlepsze miejsce Norwega tej zimy, ale dopiero 15-te najlepsze, i to ex aequo, w karierze. Po weekendzie Wiking ma za sobą równo 150 pucharowych konkursów.
65-te punkty w karierze zdobył w sobotę Pius Paschke. Niemiec wskoczył też w sobotę do top-160 klasycznej punktowej klasyfikacji wszech czasów. Potrzeba do tego, w ciągu kariery, 170 klasycznych oczek. W niedzielę, jak prawie wszyscy Niemcy, najbardziej znany wśród sportowców Pius skrewił. Za dwa punkty dokładnie.
Szósty raz w życiu Andreas Wellinger zajął w sobotę w pucharowym konkursie szóste miejsce. W czołowej 10-tce skończył Niemiec po raz 55-ty. Z tego 25 razy to podia, a 30 nie. Niedzielny, niewątpliwie mniej udany od sobotniego, konkurs to był dokładnie 170-ty kontakt skoczka z Pucharem Świata.
W pierwszym z konkursów Karl Geiger zapunktował w PŚ po raz 150-ty. Na czwartym miejscu wylądował po raz piąty w karierze. W Klingenthal nigdy wcześniej nie wypadł tak dobrze. W punktowej klasyfikacji wszech czasów skoczek z Oberstdorfu wyprzedził po sobotnim konkursie swojego aktualnego trenera. W klasycznej punktowej klasyfikacji za ten sezon Geiger, jako pierwszy z całego peletonu, osiągnął sto punktów. O niedzieli, podobnie jak wszyscy Niemcy oprócz Schmida, Geiger chciałby pewnie jak najszybciej zapomnieć. Choć w porównaniu, na przykład, z zeszłym rokiem, to on tu, nawet w niedzielę, skakał rewelacyjnie wręcz!
Również po raz 150-ty zdobył w sobotę punkty Marcus Eisenbichler. I też był czwarty. Tyle, że już po raz 10-ty w karierze. Obecność w czołowej szóstce zaliczył Niemiec równo po raz 50-ty. Po sobocie był już 40-ty w punktowej klasyfikacji wszech czasów. Również jako 40-ty w historii przeszedł próg 4800 punktów w karierze. W klasycznej punktacji wszech czasów wyprzedził z kolei w sobotę Piotra Żyłę (1052:1050), który w tym sezonie do niedzieli klasycznego punktu jeszcze nie zdobył. Ale w niedzielę już tak, choć tylko dwa, więc Niemiec po weekendzie jest przed nim. Żeby się nie kłócili, który z nich ma być w top-35, to w niedzielę pogodził ich Daniel Tande i obu, na wszelki wypadek, w niej nie ma. Za to jest Norweg. I to na 33-tej pozycji. Tuż za Rioju. Tuż miejscami, bo punktami dwukrotnie musiałby wygrać, żeby Samuraja, i to nie do końca, dogonić. W drugim dniu zawodów podopieczny Horngachera, tak jak znakomita większość kolegów, skrewił. Tyle, że znacznie bardziej od reszty. Ale dzięki temu mamy piękny efekt statystyczny w postaci 25-tego konkursu bez punktów. I to wszystko w oprawie 185-ciu pucharowych podejść i 175-go konkursu Niemca w ogóle.
Wracający, choć nie tak do końca umiejący jeszcze wrócić, do wysokiej formy rekonwalescent Stephan Leyhe po raz 30-ty w karierze wylądował w sobotę w trzeciej 10-tce zawodów. Dużo bardziej efektownie, choć był de facto niewiele efektywniejszy, wyglądał jego start w niedzielę. Zaliczył 150-ty konkurs w karierze i 125-te punktowanie.
Najstarszy z Prevców na kolana swoim sobotnim występem na pewno nie rzucił, ale za to można odnotować dwie związane z nim okrągłości. Po raz 280-ty podszedł do PŚ, a w trzeciej 10-tce wylądował po raz 35-ty. Po niedzieli, kiedy to totalnie skrewił, ma na liczniku 275 okrągłych udziałów w zawodach głównych.
W sobotę miał miejsce najsłabszy w sezonie występ Prevca średniego. Co nie znaczy, że zły, bo punkty jednak były. I to więcej od Petera. Lepszy taki występ najsłabszy niż taki najlepszy jak w wydaniu Domena. A różniło ich aż 20 lokat (22:42). Punkty zdobył Cene w sobotę po raz 35-ty w karierze. Zresztą. W niedzielę wszystko wróciło do normy. W przypadku obu braci zresztą. Cene wrócił do czołowej 10-tki, a Domen na ścieżkę dyskwalifikacji. Domen i wszystko… jasne. Znaczy straszne. A dla Cene to już piąty raz w tym sezonie, kiedy kończy zawody pośród 10-ciu najlepszych skoczków dnia. Statystyki po niedzieli? Dwie rzeczy. Słoweniec ma na liczniku 55 konkursów oraz jest już w gronie tych, którzy zdobyli w karierze ponad 500 punktów. Wskoczył do top-250, od razu na pozycję nr 237.
Sobota to 10-te pucharowe podejście Lovro Kosa i jego 5-ty konkurs bez punktów. Do zapomnienia. Niedziela z kolei to jego 5-ty konkurs z punktami. Zdecydowanie do zapamiętania, bo to już trzeci taki w tym sezonie. I każde z tych trzech punktowań zdecydowanie powyżej 10-ciu oczek! Zdobył tej zimy 4,5 raza więcej punktów niż w całej dotychczasowej I-ligowej karierze. Nie za długiej, skądinąd.
Przepowiadałem to w poprzednim odcinku i dzięki temu zostałem wróżem tygodnia. Władymir Zograwski dwukrotnie przeszedł kwalifikacje, ale w ani jednym z konkursów punktów nie zdobył. Konsekwencje są stricte statystyczne. Bułgar ma na koncie dokładnie sto konkursów, w których nie punktował. Po niedzieli jest zresztą cały okrągły. No bo oprócz tych stu konkursów ma na liczniku 80 nieprzebrniętych kwalifikacji (ten jubileusz obchodziliśmy w Wiśle) i 55 konkursów ze zdobytymi punktami. Razem daje to, też okrągłe, 235 pucharowych podejść. A jeżeli chodzi o te bezpunktowe konkursy, to Zograwski jest aktualnie wśród czynnych skoczków piąty. Przed nim niekwestionowany lider Korniłow, potem nasz Hula, Kasai i Kanadyjczyk Boyd. Z tyłu napiera Deschwanden, który ma ledwie jeden taki konkurs mniej.
Dominik Peter w sobotę robił dobrą minę do złej gry, bo jego „jubileusz’ gorzki miał smak. Po raz 25-ty nie wszedł do serii finałowej konkursu. Za to w niedzielę po raz 10-ty wszedł. I zajął drugą najlepszą lokatę w całej karierze. To był też jego okrągły, 35-ty I-ligowy konkurs.
Bardzo dobrze, jak dla mnie przynajmniej, wygląda po rocznej przerwie Killian Peier. Helwet w siódmym konkursie nie zszedł poniżej połowy drugiej 10-tki. W Klingenthal znów zaliczył dwa dobre konkursy. Sobotnie zawody to był jego 30-ty konkurs w czołowej 20-tce i 20-ty zakończony miejscem w drugiej 10-tce. W niedzielę Szwajcar brał udział w konkursie PŚ po raz 95-ty. Przy okazji, jako 180-ty skoczek w historii, przekroczył próg 850-ciu pucharowych punktów w karierze.
Simon Ammann od początku sezonu mieści się w 30-tce. I jest bardzo stabilny. Nie wychodzi poza trzecią 10-tkę. Jak tak będzie w tym tempie pykał, to Adama Małysza pod względem liczby punktów w karierze w tym sezonie nie dogoni na pewno. Bo jeśli będzie zdobywał punkty w tym tempie, co od początku sezonu, to Małyszowi zostanie na następne sezony przewaga rzędu około 250-ciu punktów. Natomiast Kamil Ammanna łyknąć powinien w miarę szybko. Różnica między Szwajcarem a Polakiem to w tej chwili dokładnie 281 punktów. Jesteśmy dokładnie (zakładając, że wszystkie indywidualne konkursy się odbędą) w ¼ sezonu, a Kamil odrobił tej zimy do Helweta 136 oczek. Wychodzi więc, że problemów z tym mieć nie powinien. A jak będzie, to się oczywiście zobaczy. Tymczasem Ammann zaliczył w niedzielę już 85-ty konkurs, w którym uplasował się w trzeciej 10-tce. Aż pięć z nich miało miejsce w tym sezonie.
Dość mocno pikował w ten weekend, przynajmniej w zestawieniu z formą zaprezentowaną w poprzednich tygodniach, Anze Lanisek. Niemniej nie przeszkodziło mu to, przy okazji 150-go pucharowego podejścia, celebrować w niedzielę 90-go już w karierze punktowania.
15-ty konkurs w życiu Giovanni Bresadoli i 14-te fiasko punktowe. To w sobotę. A w niedzielę… fura szczęścia. A dlaczego by nie? Co to? Niemcom i Austriakom się tylko należy? W Pucharze Narodów Włosi zrównali się dzięki temu z Kanadą. Mają po punkcie i dzielą 13-tą lokatę. Emocje po same uszy.
Niedzielne punkty Michaiła Nazarowa to jego pierwsze zdobycze w sezonie. Niedużo, ale starczyło na to, by wejść do zwykłego punktowego top-400. Ma aktualnie 184 zdobyte punkty i jest 398-my. Z najlepszej czterysetki wypadł, skaczący w pierwszych trzech sezonach PŚ, Per Balkaasen. Przy tej samej liczbie zgromadzonych punktów (182) Szwed ma gorszy najlepszy wynik niż Cziharu Niszikata, z którym zresztą bezpośrednio rywalizowali. Szczególnie w sezonie 1981/82, ale również w Sapporo w sezonie inaugurującym cały cykl. Stan pojedynków też korzystny dla Japończyka. 6:3. A Nazarow przy okazji zaliczył w niedzielę 80-ty kontakt z Pucharem.
Jedyny Czech, który startował w niemieckich zawodach, Viktor Polasek, w sobotę miał okazję celebrować swój 50-ty już konkurs, w którym nie powąchał punktów. Było to dla niego chyba za mało okrągłe, bo w niedzielę rozpoczął marsz w stronę 50-tki drugiej. Mój ś.p. Dziadek mówił, nie tylko on zresztą, że życie zaczyna się po 50-tce. Ale na przykład znajomy sąsiad-menel twierdził, że dopiero po trzech. I teraz nie wiem, którą drogę obierze ten Polasek.
Danił Sadriejew, który sezon rozpoczął, podobnie jak dwa poprzednie i jak jego kolega z pokoju Mańkow, od dyskwalifikacji, od tego czasu jest nie do poznania. Może za wyjątkiem ostatniej soboty. Ale w niedzielę znów było dobrze, a rzekłbym nawet rewelacyjnie. 10-ty konkurs w karierze i szóste punktowanie. Pięć z nich miało miejsce w tym sezonie. Możesz się Pan zacząć bać o przywództwo, Panie Klimow.
Inne tematy w dziale Sport