Trzeci weekend sezonu Pucharu Świata w skokach zakończył się dla nas podobnie jak dwa poprzednie. Zebraliśmy więcej niż solidne wciry. Przychylałbym się nawet do opinii, że był to klasyczny łomot. No bo jak nazwać to, że na skoczni, którą znamy jak łyse konie i na której trenujemy przez pół sezonu przygotowawczego, do II serii wchodzi, bez bólu, ale też bez szału, jeden reprezentant Polski, a kolejnych dwóch zawdzięcza ten awans w dużej mierze przypadkowi? Jak usprawiedliwić fakt, że w tej drugiej serii lider Polaków traci miejsce w czołowej 10-tce, a pozostała dwójka swoimi skokami tylko potwierdza, ze ich udział w serii finałowej jest raczej szczęśliwym zbiegiem okoliczności?
Nie jest dobrze. Bardzo eufemistycznie rzecz ujmując. Polacy są zupełnie bez formy. Nawet zakładając, co chyba jednak nie jest do końca prawdą, że Kamil Stoch ma wciąż pecha do warunków wietrznych, to jednak trudno uznać jego aktualną dyspozycję za choćby zbliżoną do optymalnej.
O formie pozostałych naszych skoczków strach w ogóle pisać. No bo żeby o czymś pisać, to takie coś musi zasadniczo istnieć. A po tym, co można było przez te trzy dni zobaczyć w Wiśle, to ja bym się takiej tezy forsować nie odważył.
Można, ewentualnie, usprawiedliwić trzech skoczków. W pierwszej kolejności Zniszczoła, który podobno tej skoczni nie trawi, a mimo to (dopiero po raz drugi w życiu zresztą) zdobył jednak tutaj punkty. Kolejnym, któremu można wybaczyć to, co w Wiśle pokazał, jest absolutny pucharowy debiutant, 18-letni Jan Habdas. Pewnie awansował do zawodów głównych, w samym konkursie zjadła go trema. Ok. I trzeci, który pokazał tu parę skoków (dwa w piątek i jeden w sobotę), których nie musieliśmy się wstydzić. Andrzej Stękała. Tyle, że jego dzisiejszy występ to już odwrotna strona medalu i daje się wyjaśnić tylko kontuzjowanymi mocno, podobno, plecami. W inny sposób nie.
Reszty naszych reprezentantów, w tym Piotra Żyły, który w Wiśle z reguły skakał lepiej niż dobrze i zajmował wysokie miejsca, nie da się nijak usprawiedliwić. Patrzę na oficjalne wyniki konkursu, bo o kwalifikacjach i tym co myślę o występie w nich Kota i Krzaka pisał nie będę. I widzę. Na 38-miu rywali, których nasi skoczkowie mieli na domowej skoczni (zdyskwalifikowanego Domena Prevca przy tej wyliczance pomijam) Stękała nie pokonał nikogo, Murańka, Habdas i Wolny wygrali tylko z nieustabilizowanym chyba emocjonalnie Granerudem, Hula dodatkowo wyprzedził słabiutkiego Fina, a Wąsek i Pilch znaleźli się jeszcze przed sprawiającym od początku zimy wrażenie, że nie wróci szybko, jeśli w ogóle go to spotka, do formy sprzed kilku sezonów, Fannemelem. Cała wymieniona siódemka skoczyła co najmniej 5 m bliżej od wszystkich uczestników konkursu poza Granerudem i Kytosaho. Ich lokaty trudno tłumaczyć tylko złymi warunkami, w jakich skakali.
Trochę dalej wylądował dzisiaj Dawid Kubacki, ale on też nie wywalczył żadnych punktów. To już czwarty konkurs z rzędu, w którym ich nie zdobywa. To od wielu lat niespotykane, ale i tak pół biedy. Dużo gorszym jest fakt, że nie ma widoków na jego duże punkty przez dłuższy czas. Styl w jakim obecnie skacze przypomina, toczka w toczkę, prezentowane za Kruczka i wyśmiewane latami skakanie „na worek ziemniaków”. Póki to się nie zmieni, wiele punktów naszemu mistrzowi świata i zwycięzcy T4S nie przybędzie na pewno. A wygląda,ze się nie zmieni, bo problem się z konkursu na konkurs raczej pogłębia niż rozwiązuje.
W skokach Kamila Stocha brakuje zupełnie dynamiki. W Kuusamo, przynajmniej w pierwszym z konkursów, wydawało się, że problemem jest tylko przejechany próg. Odnoszę wrażenie, ze w Wiśle liczba problemów, z którymi nasz skoczek musi się uporać, nieco wzrosła. Zupełnie jałowa końcowa faza lotu. Austriacy czy Niemcy odlatują niczym perschingi, a Stoch go ktoś zatrzymywał i kazał wysiąść z taksówki 10m przed miejscem, w którym rzeczywiście powinien wysiąść.
Pytanie czy jemu i innym polskim skoczkom, jest w tej chwili ktoś w stanie pomóc. Przed Wisłą Małysz i Tajner uspokajali kbiców. Teraz jakby nie mieli już argumentów. Jest na tyle źle, że prezes przestał opowiadać bajki o świetnym przygotowaniu do sezonu i zaczyna, między wierszami, szukać winnych.
Sztab, który najprawdopodobniej mocno przedobrzył z przygotowaniem fizycznym, zdecydował o wysłaniu na następne konkursy tylko trójki niedzielnych punktowiczów oraz Wąska. Czterech kolejnych członków kadry A jedzie do Ramsau trenować, a w zasadzie przywracać, technikę na tamtejszej skoczni. Efekty mamy zobaczyć w Engelbergu.
Pamietam jak ponad 10 lat temu do Ramsau, wraz z Kruczkiem, w tym samym mniej więcej momencie sezonu, pojechał Małysz. Efekt był taki, że wkrótce potem zwrócił się do Lepistoe, żeby go indywidualnie trenował. Wiec nie jest ważne gdzie trenujesz, tylko z kim. Tym razem z czwórką Kubacki, Murańka, Wolny, Stękała jedzie, m.in., etatowy „ratownik” czyli maciej Maciusiak, który wyciągał z zapaści już kilku naszych skoczków. M.in. Kubackiego, Kota i Zniszczoła. Obawiam się jednak, że tym razem okres, jaki mu pozostawiono do „naprawy” może być za krótki.
A kto „naprawi” czwórkę, która leci do Klingenthal? To dopiero jest pytanie.
Inne tematy w dziale Sport