Szczerze pisząc było je już ewidentnie widać w poprzednim sezonie. Ale, żeby nie było, że się czepiam i nie dałem gościowi szansy na to, by się zaaklimatyzował na „nowym” stanowisku, przyjmijmy, że za wyniki osiągnięte przez nasze panie zeszłej zimy pod batutą pana trenera patrzymy trochę przez palce. Jest to niewątpliwie założenie skrajnie dla szkoleniowca korzystne, ale niech będzie moja strata.
Pan trener Kruczek, jak niektórzy pamiętają, a inni pamiętać nie chcą, rozłożył kilka lat temu polskie męskie skoki narciarskie. Na łopatki. W największym skrócie można powiedzieć, ze to taki Tusk skoków narciarskich. W każdym razie, żeby przywrócić skoki do przyzwoitej kondycji, trzeba było zatrudnić po Kruczku nie lada fachowca.
Jak już wszystko w Polsce rozłożył na cacy, to pan trener dał nogę do Włoch. Tam dalej rozkładał, tyle że już reprezentację Włoch. I znów mu się udało.
Kiedy Włosi wreszcie się ogarnęli i właściwie ocenili jego pracę, czego skutkiem było oczywiście zakończenie współpracy ichniej federacji z Polakiem, wydawało się, że szkoleniowiec otrzyma posadę adekwatną do prezentowanej formy podopiecznych, czyli społecznego opiekuna juniorów młodszych Klimczoka Bystra (na przykład). Ale od czego w takich sytuacjach jest nieoceniony Polski Związek Narciarski na czele z jeszcze bardzie nieocenionym prezesem Tajnerem Apoloniuszem?
Prezes, jak wiemy, bardzo nie lubi skoków kobiet. Dał temu niejednokrotnie wyraz przez kilkanaście lat sprawowania urzędu. Nie jest to, być może, aż taka niechęć jak do reprezentantów biegów narciarskich, ale poczesne miejsce w hierarchii nielubianych przez prezesa własnych podopiecznych, skoki damskie niewątpliwie zajmują. A jak najłatwiej dać komuś, na przykład damskim skokom narciarskim, na dłuższą metę popalić? Zgadłeś, Drogi Czytelniku. Dać im trenera Kruczka za woźnicę. No i pan prezes dał.
Efekty były widoczne w sezonie poprzednim, kiedy oba posiadane dwa lata temu atuty kadry, czytaj Rajda i Karpiel, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, po przejęciu kadry przez Kruczka, praktycznie przestały skakać. Skakać na poziomie. Za to faktycznie zaczęły odstawiać niezłą lipę. Jak, swego czasu, Kot i Kubacki. Pech Rajdy i Karpiel polegał na tym, że kadry B kobiet nie trenował pan Maciusiak i nie było tam komu prostować błędów pana Kruczka.
No i dalej, jak widzę, obie dziewczyny nie są zupełnie w stanie wrócić do tego, co prezentowały dwa lata temu. Nie było ich nawet na inauguracji I-ligowych zawodów w Wiśle. Ale jest jeszcze lepiej. Trzecia obiecująca nasza reprezentantka, Anna Twardosz, która zeszłej zimy ratowała Kruczka przed całkowitą kompromitacją, teraz doszlusowała, zdaje się, do dyspozycji przywołanych wyżej koleżanek. Doszlusowała w tym sensie, że też jest totalnie bez formy. Do tego stopnia, że potrafi się już nawet nie zakwalifikować do konkursu głównego. Co w zeszłym sezonie jej się praktycznie nie zdarzało.
Dość powiedzieć, ze na własnej skoczni przez cały ten weekend Polki wywalczyły wszystkiego pięć, słownie pięć, punktów (Wiktoria Konderla), a i to nie wiadomo, czy nie nastąpiło to w efekcie panujących w sobotę na skoczni nierównych warunków.
Reasumując. Misja Łukasza Kruczka w polskiej kadrze kobiet może okazać się jeszcze skuteczniejszą niż ta poprzednia z włoskimi skoczkami. Przynajmniej dziś możemy uznać, że są na to ogromne, żeby nie napisać stuprocentowe, szanse.
Nie wiem tylko co powiedzą na to fani damskich skoków narciarskich. Ja mam to, wątpliwe zresztą, szczęście, że do nich nie należę. Więc mój ból będzie mniejszy niż ich.
Inne tematy w dziale Sport