No i tym oto sposobem dotarliśmy do kresu podróży. Dzisiaj ostatni odcinek cyklu.
Swoją drogą myślałem, że serial będzie się cieszył ciut większą poczytnością. Widać skoki narciarskie to nie jest jednak najbardziej gorący temat na późną wiosnę. Będę to, zdaje się, musiał wziąć pod uwagę, pisząc kolejne teksty o tej dyscyplinie sportu. Ale spoko. Nie należę do tych, którzy obrażają się na czytelnika, że nie podziela zainteresowań autora. Jakoś z tym znikomym zainteresowaniem cyklem na Salonie sobie poradzę. Pierwsze wnioski wyciągnąłem już dawno. Podsumowań kolejnego sezonu na pewno nie będzie w maju. W maju, faktycznie, o skokach myślą tylko pasjonaci. A pasjonatów skoków jest coraz mniej. Przynajmniej na tym portalu. A teraz już do rzeczy.
Na 13-tym miejscu w Pucharze Narodów wylądował Władimir Zograwski. Sorry, miałem napisać Bułgaria. Przy czym od momentu kiedy zaczął skakać w PŚ, Bułgar jest zawsze sam. Przynajmniej jak chodzi o bułgarskie aktywa, bo w temacie „pasywa” skakało krótko, już w tym (XXI-szym) wieku, dwóch jego kolegów. Krótko w sensie czasu i w sensie odległości. Fartunow i Pawłow się nazywali. Ale do konkursu PŚ na pewno nigdy żaden z nich nie awansował. Czy startowali w kwalifikacjach? Prawdopodobnie tak, choć być może zapamiętałem ich z zawodów niższej rangi. Tak czy inaczej. Zograwski wyskakał w tym sezonie ledwie 19 oczek. Zaliczył cztery punktowania, w których nie wyszedł poza trzecią 10-tkę. W 12-tu konkursach nie udało mu się wejść do finału, a kwalifikacje oblał dwa razy.
Za Zograwskim dumnie kroczą w Pucharze Narodów Włochy. Dumnie, bo ich reprezentanci zgromadzili w PŚ w sumie aż 9 (słownie: dziewięć) punktów. Osiem z nich to sprawka młodszego z braci Bresadola, Giovanniego. Oprócz tego Włoch podchodził do Pucharu jeszcze 10 razy. Ośmiokrotnie nie wszedł do serii finałowej konkursów, a dwa razy zawalił kwalifikacje. Kolejny tragiczny sezon zanotował Alex Insam. Tragiczny, ale lepszy od poprzedniego. O jeden, zdobyty w styczniu w Zakopanem, punkt. Poza tym 7 konkursów (w żadnym nie zmieścił się w czołowej 40-tce zawodów) i 5 nieprzebrniętych eliminacji. Trzeci z reprezentantów Italii, Daniel Moroder, wystąpił jedynie w styczniowych kwalifikacjach w Polsce, których nie przebrnął. Czwarty, najmłodszy z klanu Ceconów, Francesco, miał z pucharem styczność tylko w zawodach drużynowych. Indywidualnie ani razu nie wystartował.
Trzy punkty za Włochami najwięksi chyba przegrani sezonu – Czesi. Cztery oczka Viktora Polaska i dwa Cestmira Koziska. To jest cały punktowy urobek naszych południowych sąsiadów za sezon. Krótko. Polasek – jeszcze 10 bezpunktowych konkursów i trzy zawalone kwalifikacje. Kozisek jeszcze gorzej. Też 10 konkursów bez punktów i, dodatkowo, 5 nieudanych eliminacji. Taaa… To byli najlepsi z Czechów. Teraz ci mniej lepsi. Vojtech Stursa po dwóch pierwszych konkursach sezonu, gdzie raz nie dostał się do konkursu, a drugi raz do jego finału, został na dłuższy czas odsunięty od zawodów I-ligowych. Wrócił w Willingen i … okazało się, że dalej był w zbliżonej formie. Wobec czego do PŚ nie powrócił już do końca sezonu. Dla Romana Koudelki był to sezon mega-ultra koszmarny (to mało dopieszczone intelektualnie wyrażenie i tak chyba nie oddaje tego, co faktycznie miało miejsce). Wynikowo miał już sezon jeszcze gorszy (2005/06), ale miał wtedy zaledwie 16 lat i był to jego sezon debiutancki, gdzie pokazał się, na zasadzie występu okolicznościowego, w Harrachovie. Poza tym nigdy (słownie: NIGDY!) nie zdarzyło się, żeby Czech kończył sezon bez punktów i w takim stylu. Cztery starty, z tego trzy oblane kwalifikacje i jedno, 56-te w dodatku, miejsce w konkursie. Gdyby nie to, że w Oberstdorfie nie było kwalifikacji, to sezon w wykonaniu Koudelki byłby gorszy nawet od tego debiutanckiego! Ale nie jest. Ciekawe czy kupi z tego tytułu flaszkę Murańce. Zastanawiam się czasem, po co skacze Filip Sakala. I zaczynam skłaniać się do wersji, że po to, żeby żaden z jego kolegów nie został uznany najsłabszym ogniwem kadry Czech w danym sezonie. To już czwarty (na pięć, w których brał udział w pucharowych zmaganiach) sezon, w którym syn Jaroslava Sakali nie potrafi zakwalifikować się do żadnego konkursu. W minionym sezonie miał na to, co prawda, tylko dwie szanse. W dwóch pierwszych konkursach zimy. W obu przypadkach mocno skrewił, co przełożyło się na absencję we wszystkich pozostałych I-ligowych zawodach.
Z trzema punktami na koncie ukończyli sezon Amerykanie. Paradoksalnie wypada zacząć od, moim zdaniem, wcale nie najlepszego. Czasem tak jest, że nie pierwsi są przed pierwszymi. Casey Larson zdobył, jakimś niezwykłym cudem, trzy punkty w Kuusamo i to jest powód, dla którego muszę zaczynać ten akapit od niego. Poza tą 28-mą lokatą skakał jeszcze w pięciu konkursach (w najlepszym nich 48-my), a do kolejnych pięciu nie doskoczył w kwalifikacjach. Trzy punkty z Kuusamo każą napisać, że to najlepszy wynikowo sezon Amerykanina. Ale dla mnie wszystkie jego sezony, z obecnej perspektywy patrząc, są jednakowe. Dużo lepiej od Larsona, moim skromnym zdaniem, prezentował się zeszłej zimy Decker Dean. Tego nie oddają do końca statystyki, ale to było widać, słychać i czuć. 9 startów, z tego aż siedmiokrotnie w zawodach głównych i kilka kwalifikacji w których, od czasu do czasu, pokazywał tlący się pod skórą potencjał. W konkursach już było gorzej. Z marnej strony pokazał się, tak jak w poprzednich dwóch latach zresztą, Andrew Urlaub. Cztery starty, z czego do konkursów dostał się w dwóch przypadkach. Tak w eliminacjach jak i w konkursie, po jednym razie, go zdyskwalifikowano. Listę amerykańskich słabeuszy uzupełnia potomek polskich górali Patryk Gasienica. Pojawił się w PŚ raz, w Lahti. Odpadł w kwalifikacjach.
Nie zdobyli ani jednego punktu w tegorocznych rozgrywkach Ukraińcy, Kazachowie i Rumuni. Zaczynam od tych pierwszych, bo ich przedstawiciel, Witalij Kaliniczenko, zajął najwyższe z wszystkich skoczków tych trzech nacji, miejsce w konkursie. W Rasnovie był 37-my. Startował wszystkiego w tegorocznym PŚ cztery razy. Trzy razy przebrnął kwalifikacje, raz (na inaugurację w Wiśle) nie. Również trzy razy, choć nie zawsze był to efekt przebrniętych kwalifikacji, wystartował w zawodach głównych jego kolega z drużyny, Jewhen Marusiak. I, podobnie jak Kaliniczenko, nie przeszedł eliminacji w Wiśle. Kazachstan reprezentowała w tegorocznej pucharowej edycji trójka skoczków. Tradycyjnie byli to Sabirżan Muminow i Siergiej Tkaczenko, a po raz pierwszy towarzyszył im absolutny debutant Danił Wasiliew. I to jemu z tej trójki udało się zająć najwyższe miejsce w konkursie. W Lahti skończył zawody na miejscu 40-tym. Startował jeszcze w Willingen, gdzie raz wszedł, a raz nie wszedł do konkursu. Siedmiokrotnie, oczywiście bez efektów punktowych, brał udział w zawodach głównych Muminow. Dwa razy brodaty Kazach odpadł w przedbiegach. Dla Tkaczenki natomiast miniony sezon był niewątpliwie sporym krokiem w tył. Oczywiście przyczyniły się do tego COVID i kontuzje, ale fakty są, jakie są. 5 pucharowych podejść, z tego tylko w trzech przypadkach udział w konkursach, które w dodatku kończył albo jako najsłabszy, albo jeden z trzech, czterech najsłabszych. Ostatnim skoczkiem, któremu poświęcimy tu uwagę, jest Rumun Daniel Andrei Cacina. Pokazał się w tegorocznym Pucharze trzy razy. Najpierw dwa razy skrewił tuz przed Świętami w eliminacjach w Szwajcarii, a tuż przed MŚ w Oberstdorfie, zajął 42-gie miejsce na swojej skoczni w Rasnovie.
Jest jeszcze jeden kraj, który zawsze bierze udział w PŚ. Korea. To znaczy zawsze brał. Do tego roku. W ostatnim sezonie Koreańczyków w I-ligowym cyrku zabrakło. Jak będzie w sezonie nadchodzącym? Jeden Czoj Hiung Czul raczy wiedzieć. Bo on jeden ma prawo startu. Tylko z czym do ludzi?
Ciąg dalszy nie nastąpi. Amen.
Inne tematy w dziale Sport