Dwa ostatnie odcinki serii, tzn. ten i następny, będą długie. Muszą być, skoro każdy będzie mówił nie o jednej, a o paru reprezentacjach naraz. Mniej natomiast będzie o szansach wyraźnego zaistnienia omawianych skoczków w przyszłym sezonie. Z tego oczywistego powodu, że są one w większości przypadków, przynajmniej na ten moment, co najwyżej, nazwijmy to eufemistycznie, średnie. A jeśli tak, to po co o tym, co akapit, pisać. To raz. A dwa, że o tych ewentualnych szansach, jeśli je u kogoś dostrzegłem, pisałem już w odcinku nr 2 cyklu.
Wtedy bowiem pisałem już, częściowo, na temat sporej liczby opisywanych niżej zespołów i ich, co lepszych, przedstawicieli, ale w trochę innej to było formie. Zdecydowanie dalekiej od stricte statystycznej, zahaczającej o beletrystykę prawie. Tutaj będzie bardziej sucho i liczbowo. Przynajmniej w stosunku do tych, o których wówczas już wspominałem.
Zaczynamy od siódmych w Pucharze Narodów Rosjan. Po kolei. A jak po kolei to pierwszy jest tym razem Michaił Nazarow. To był jego piąty sezon z Pucharem Świata. Zdobył w nim 176 razy więcej punktów niż przez poprzednie cztery. 176 razy więcej, czyli dokładnie 176. W 10-tce jeszcze ani raz nie wylądował, ale miejsce 12-te, na przykład, już mu obce w konkursie nie jest. W drugiej 10-tce kończył Rosjanin zawody w minionym sezonie 8-krotnie. Punkty zdobywał 15 razy. Na 18 startów, w których brał udział. Przyniosło mu to na koniec sezonu 28-mą lokatę, co jest, zupełnie obiektywnie rzecz oceniając, jego wielkim sukcesem. Numer drugi wśród Rosjan, Jewgienij Klimow, przegrał sezon z Nazarowem o 66 punktów. Konflikty z działaczami sprawiły, ze wystawiono go w PŚ tylko 15 razy. 10 z tych podejść zakończył zdobyciem punktów, z tego raz wyskakał miejsce w 10-tce, a jeszcze 4-krotnie był w 20-tce. Skończyło się 35-tą pozycją w klasyfikacji generalnej. Tak jak dla Nazarowa był to sezon zdecydowanie najlepszy, tak dla Klimowa zdecydowanie przeciętny. Miał już w karierze trzy lepsze, z tego dwa (dwie i cztery zimy wstecz) nieporównywalnie. Trzeci największy dorobek punktowy zgromadził wśród Rosjan Roman Trofimow. Duże słowo, ten „dorobek”. W sumie bowiem chodzi o 19 punktów. W finałowej serii zawodów znalazł się wszystkiego 3 razy, a najwyższe jego miejsce to lokata 23-cia. W pięciu innych konkursach do finału nie wszedł, a raz nie przebrnął kwalifikacji. Z tej mąki już, w każdym razie, chleba być nie powinno. Czwartym najlepszym skoczkiem rosyjskim, jeśli patrzeć na klasyfikację PŚ, jest Danił Sadriejew. Punktował raz, za 6 punktów. Oprócz tego jedna dyskwalifikacja. Poza tym w PŚ nie wystąpił choć, na przykład, w niemieckiej części T4S był sygnowany. Powodem absencji COVID. 5 pucharowych punktów to z kolei cały tegoroczny urobek Denisa Korniłowa. Z 10-ciu pucharowych podejść. W ośmiu przypadkach nie wszedł do finału, raz do konkursu. Ale i tak wyglądał znacznie lepiej niż rok czy dwa temu. Zapowiedź lepszego czy raczej łabędzi śpiew? Skłaniałbym się jednak ku temu drugiemu. 35 lat robi swoje. Pozostali Rosjanie pucharowych punktów w ostatniej edycji PŚ nie zdobyli. Najbliżej tego był, paradoksalnie, Ilia Mańkow. Paradoksalnie, bo oprócz jednego przyzwoitego startu (33-ci w Tagile) zanotował 4 nieprzyzwoite (trzy oblane kwalifikacje i jedno 61-sze miejsce w konkursie w Oberstdorfie). Dwa bezpunktowe, domowe, konkursy dopisał do swojego pucharowego CV w minionym sezonie Ilmir Hazetdinow. Michaił Maksimoczkin też zaliczył dwa pucharowe podejścia, ale tylko raz, w Rasnovie, przeszedł kwalifikacje. Podobnie jak Hazetdinow, dwukrotnie i bez sukcesów, zmierzył się z konkursami w Tagile, Nikołaj Matawin. Z podobnym skutkiem, ale tylko raz w Rasnovie, startował w zawodach głównych Michaił Purtow. Wadim Szyszkin, jak zwykle, startował tylko i wyłącznie w domu. Mimo, że były to jego życiowe rezultaty, to i tak nie wyszedł poza połowę piątej konkursowej 10-tki. Falstartem zakończył się też eliminacyjny występ pucharowego debiutanta Maksima Kołobowa w Planicy.
Kolej na następnych w szeregu, czyli Szwajcarów. Kontuzja wyeliminowała z rywalizacji w minionym sezonie dotychczasowego lidera Helwetów, Killiana Peiera. Stery przejął Gregor Deschwanden, ale mimo, że był to jego najlepszy sezon w całej karierze, strata wynikła z absencji brązowego medalisty MŚ w Seefeld była widoczna. Deschwanden pierwszy raz w życiu wyskakał więcej niż 200 pucharowych punktów. 206, konkretnie. O 17 więcej niż w najlepszej dotąd dla siebie zimie 2014/15. Dało mu to w klasyfikacji generalnej Pucharu miejsce 26-te, też najwyższe w historii jego pucharowych występów. 3-krotnie łapał się do czołowej 10-tki, 6 razy kończył zawody w drugiej, a punktował tej zimy 16-krotnie. 7 razy mu się to nie udało. To też rekord, in plus, jego kariery, wyjąwszy sytuację sprzed dwóch lat, kiedy podchodził do Pucharu wszystkiego 7 razy. Drugim najlepszym Szwajcarem był w minionym sezonie ichni weteran Simon Ammann. Sezon miał dość koszmarny, bo na 20 pucharowych podejść tylko pięć skończyło się zdobyciem punktów. W pierwszych 11-tu startach nie zdobył nawet punktu! Przełamał się dopiero w Willingen i były to jego dwa zdecydowanie najlepsze występy. Potem jedno, już znacznie słabsze, punktowanie w Klingenthal, dwa jeszcze słabsze w Zakopanem, a od Rasnova powrót do wczesnosezonowej totalnej lipy. Razem 77 punktów (z tego 51 w jeden weekend w Hesji), co przełożyło się na 41-sze miejsce w stawce. Chyba znacznie wyższe niż to, na które zasłużył. Żeby nie być gołosłownym, choć to oczywiście nie jedyne powody takiej mojej opinii. Ammann czterokrotnie nie przebrnął minionej zimy kwalifikacji. To jego rekord życiowy. Wspomniane 77 oczek to najgorszy wynik Szwajcara od sezonu 2000/01, kiedy to nie zdobył żadnych punktów. Trzeci najlepszy tegoroczny helwecki punkciarz, Dominik Peter, tak jak i Deschwanden, poprawił swoją sezonową życiówkę. Tyle, że było to jedynie 25 oczek. O 15 więcej niż w sezonie poprzednim, w którym zdobył swoje pierwsze w życiu pucharowe punkty. Na rzeczone 25 punktów złożyły się 4 punktowania. Najlepsze miało miejsce w Tagile i była to lokata 16-ta. 10-krotnie Peter punktów w konkursach nie zdobył. Oprócz tego jego udziałem były 3 przerżnięte kwalifikacje, z tego jedna dyskwalifikacja. Pozostałych dwóch Helwetów, którzy przewinęli się w ostatnim sezonie przez Puchar, to Sandro Hauswirth i Andreas Schuler. Pierwszy skakał prawie równie słabo co w sezonach poprzednich, ale przynajmniej w Tagile, gdzie w jednym z konkursów był 34-ty, poprawił swoje najlepsze w historii uzyskane miejsce w pucharowych zawodach. Poza tym jeszcze 3-krotnie udało mu się wywalczyć udział w konkursie, a 5 razy nie udało. Drugi, po raz pierwszy od trzech lat, nie zdobył w sezonie żadnych pucharowych punktów. Te punkty w poprzednich trzech latach były co prawda symboliczne, ale były. Teraz Szwajcar zakończył sezon na czterech bezpunktowych konkursach (wszystkie cztery to były miejsca w piątej 10-tce zawodów) i dwóch zawalonych kwalifikacjach.
Na 9-tym miejscu zakończyli sezon, jako zespół, Finowie. Pokazało się ich w tegorocznej edycji PŚ ośmiu, ale tylko trzech zdobyło punkty, a jedynie pięciu startowało w chociaż jednym konkursie. Trójka, której nie udało się przejść przez kwalifikacje to Mico Ahonen, Arttu Pohjola, i Janne Vetelainen. Nie przeszli ich dwukrotnie, w Kuusamo. Potem już, do końca sezonu, nikt ich do składu na Puchar Świata nie powołał. Tyle samo pucharowych startów co oni zanotował w całym sezonie Andreas Alamommo. Różnica jest tylko taka, że w obu domowych konkursach Fin przebrnął kwalifikacje. Ale, podobnie jak w przypadku kolegów, sztab już z jego usług do końca zimy korzystać nie chciał. Sześciokrotnie mierzył się z Pucharem minionej zimy Eetu Nousiainen. Trzy razy startował w zawodach głównych, trzy razy nie przeszedł eliminacji. Najwyższa pozycja jaką zajął w konkursie to 37-me miejsce w styczniowych zawodach w Zakopanem. Krótko pisząc: bryndza. W ostatnim starcie w sezonie punkty, trzy zresztą, zdobył Jarkko Maeaette. W pozostałych pucharowych podejściach był od zdobyczy punktowych równie daleki jak Nousiainen. W dwóch z nich, chcąc być ścisłym, w ogóle nie dostał się do konkursu. Nico Kytoesaho natomiast, to tak naprawdę jedyny z Finów, który po ostatnim sezonie może być choć trochę z siebie zadowolony. Punktów, na tle skoczków innych nacji, za dużo nie nazbierał, ale w porównaniu z kolegami z kadry oraz w porównaniu do tego, co prezentował wcześniej, to możemy mówić o widocznym progresie. 47 pucharowych oczek w 18-tu podejściach. Szału oczywiście nie ma, ale jest 5 punktowań, z czego dwa w drugiej 10-tce, pozostałe trzy w lepszej połówce 10-tki trzeciej. Tylko raz Fin nie dostał się do zawodów głównych. Co, w zestawieniu z jego liczbami dotyczącymi sezonów poprzednich, wydaje się rekordem świata. Dużo słabiej niż przez dwie poprzednie zimy, spisywał się Antti Aalto. Co i tak nie przeszkodziło mu być w minionej edycji Pucharu, już po raz czwarty z rzędu jeśli chodzi o ścisłość, najlepszym Finem. Przy czym tym razem to nie są liczby, z których może być, w jakikolwiek sposób, dumny. 90 punktów w 18-tu podejściach. 10 punktowań, ale tylko dwukrotnie w 20-tce (i to na 20-tym miejscu). Jedne nieprzebrnięte kwalifikacje. Tak wygląda, na chwilę przed olimpiadą, największy atut Finów. I pomyśleć, że to nacja, która wydała z siebie Nykaenena. Koszmar jakiś.
10-te miejsce z rywalizacji zespołów narodowych wywalczyli Kanadyjczycy. Dokładnie wywalczył je Mackenzie Boyd-Clowes. On te miejsca Kanady wywalcza, któryś już sezon z rzędu, w pojedynkę, ale tym razem było pewne novum, tudzież atrakcja. Jedno oczko do wyniku punktowego reprezentacji dorzucił Matthew Soukup. Potem już kanadyjski prawie 24-latek wrócił do normy, czyli do nieudanych kwalifikacji (5) lub, w najlepszym razie, bezpunktowych konkursów (7), z których dwa odbywały się bez wcześniejszych eliminacji. Jeżeli chodzi o Boyda-Clowesa, to zaliczył najlepszy sezon w karierze. Po raz pierwszy w życiu przekroczył sto punktów w sezonie (115), zajął tez najwyższe w karierze miejsce w klasyfikacji generalnej, gdzie nie tak dużo brakło do tego, by był w 30-tce (32-gi), uzyskał też najlepsze miejsce w pojedynczym konkursie (szóste) w historii swoich pucharowych startów, dwa razy skończył w 10-tce, 11-krotnie zapunktował. Co i tak nie przeszkadza w konstatacji, jak ciężkie i nieporównywalne z życiem skoczka reprezentującego kraj z czołówki europejskiej, jest życia reprezentanta Kanady czy, rzecz biorąc ogólnie, Ameryki. Ale, z drugiej strony, czy za oceanem ktoś się martwi o polskich hokeistów albo, nie przymierzając, pływaków?
Na 11-tej pozycji zakończyła rozgrywki Estonia. Tym czym dla Kanady jest Boyd-Clowes, tym dla Estonii zaczyna być Artti Aigro. Tej zimy zdobył dla Estonii 100% wszystkich jej punktów. A było ich wcale nie tak mało, bo 63. Osiem punktowań, z czego dwie obecności w drugiej 10-tce konkursów. 19 udziałów w konkursach, ani jednych oblanych kwalifikacji. Od czasu kiedy rozgrywa się konkursowe eliminacje, nie udało się to chyba żadnemu Estończykowi. Drugim estońskim skoczkiem, który pojawiał się w PŚ był w tym sezonie Kevin Malcew. Pojawił się łącznie razy osiem i, o dziwo, w aż czterech przypadkach, startował w zawodach głównych. Przy czym jeden z tych konkursów odbywał się bez eliminacji. Są to jedyne cztery konkursy w dotychczasowej karierze Malcewa. W latach poprzednich przebrnięcie kwalifikacji było dla Estończyka zadaniem niewykonalnym.
12-tą lokatę zajęli w Pucharze Narodów Francuzi. Francuzi, którzy indywidualnie nie zdobyli nawet punktu. Więcej. Nie zdobyli go też w konkursach drużynowych. Mieli to szczęście, że w tym sezonie FIS włączył do pucharowego cyklu jeden konkurs mikstów. Ponieważ francuskie skoczkinie prezentują się zdecydowanie lepiej niż skoczkowie tego kraju, to w efekcie reprezentacja Francji zajęła w rzeczonych zawodach ósme miejsce i połowa punktów z tego tytułu przypadła męskiej kadrze. Tym sposobem Francja załapała się do Planktonu I-go sortu. Ale nie takie historie miały w sporcie, również w skokach, miejsce. Francuzów startowało w minionym sezonie w Pucharze Świata trzech. Valentin Foubert, Mathis Contamine i Alessandro Batby. Najlepsze wrażenie sprawiał ten pierwszy, jeżeli można sprawiać dobre wrażenie, w ani jednym z ośmiu podejść nie tylko nie zdobywając ani punktu, ale również nawet się do tych punktów nie zbliżając. Foubert pięć razy wystąpił w zawodach głównych, a 3 razy odpadł w kwalifikacjach. Jeszcze gorzej spisał się Contamine, który na 9 podejść, 5 razy nie dostał się w ogóle do zawodów głównych, a jego najwyższe miejsce w konkursie to lokata 50-ta. Batby w PŚ pojawił się tylko raz, w Rasnovie, gdzie zajął w konkursie 45-te miejsce. Pucharowe występy Francuzów zaczynają pomału wyglądać jak kilka lat temu „popisy” Koreańczyków. Żeby tylko nie skończyli tak jak reprezentanci gospodarza ostatnich igrzysk.
c.d.n.
Inne tematy w dziale Sport