No bo jak inaczej? Kto mógł mu zagrozić, to już odpadł.
Ronnie poległ z Mc Gillem. Higginsa zmiótł Williams. Robertson wypadł w ćwierćfinale. Wypadł bo, po prostu, nie najlepiej wypadł. Uskrzydlonego, tak przynajmniej powinno być, zwycięstwem z O’Sullivanem Mc Gilla też już nie ma. No i wczoraj doszło do największej sensacji. Nie ostała się największa, moim zdaniem, osobowość i wizjoner snookera ostatnich lat, przewyższający resztę talentem i wyobraźnią o klasę, Judd Trump. Jak on mógł przegrać z nie najlepiej przecież grającym Murphym? Nie wiem. To znaczy wiem. Znów, jak kilka lat temu, na najważniejszej imprezie sezonu, nie wytrzymywał tego psychicznie. Przy czym takie usprawiedliwienie na pewno nie świadczy na korzyść Anglika.
Na placu boju zostali więc Bingham, Wilson i, nieco pocieszny w swoich poczynaniach przy stole, Murphy. Kto z nich może realnie zagrozić znajdującemu się w bardzo dobrej dyspozycji Selby’emu? Moim skromnym zdaniem zdecydowanie żaden. Skoro, będący w naprawdę dobrej dyspozycji, Williams (13:7 z zawsze i dla każdego groźnym Higginsem) ugrał z nim ledwo 3 frejmy? e Niesamowita precyzja, żelazna konsekwencja, żadnego zmiłuj się w wypadku błędu rywala. Plus (oddajmy cesarzowi co cesarskie), wielkie, co by nie powiedzieć, umiejętności. Jednym słowem gra w tych mistrzostwach tak, jak kilka lat temu w finale z Wielkim Ronaldem, gdzie był zwyczajnie, ku mej rozpaczy zresztą, graczem lepszym. I dlatego zostanie w najbliższych dniach , wg mnie, po raz czwarty w karierze mistrzem świata.
Co mogą mu przeciwstawić trzej pozostali półfinaliści? Murphy nic, bo się nie spotkają. Upierdliwy i strasznie niewygodny do rywalizacji, niewdzięczny wręcz jak wrzód na zupie, Wilson nie pozwoli mu na finał z Selbym. Gra z Wilsonem jest, w pewnym sensie, jak z Selbym, tyle, że oczywiście u Wilsona nie ten poziom i nie aż taka konsekwencja. Bingham? To jest dobry gracz, ale apogeum tego, co mógł w snookerze dokonać, osiągnął 6 lat temu. I nie ma, uważam, takiej możliwości, by to w tym roku mógł powtórzyć lub się do tego zbliżyć na dystans krótszy niż to, co już w tym turnieju osiągnął. Proste. Wyżej zupy nie podskoczysz.
W finale zagrają więc Selby z Wilsonem. Przewiduję powtórkę z zeszłego roku. Czyli baty. Tyle, ze w roli kata Ronniego zastąpi tym razem „Jester from Leicester”. Albo „Mark the Shark”, jak kto woli.
To będzie już czwarty tytuł Anglika. Dogoni Higginsa. I zostaną mu do dogonienia tylko Davis z O’Sullivanem, a potem Hendry. Pytanie czy Judd Trump mu na to w przyszłości pozwoli. Ale nad tym, to się będzie można zastanawiać w sezonach następnych. Teraz wypada sobie życzyć, żeby cała pozostała trójka dostosowała się, od dzisiaj do końca zawodów, poziomem do Selby’ego. Bo inaczej te mecze będą wyjątkowo krótkie.
Inne tematy w dziale Sport