HareM HareM
180
BLOG

Skokowy sezon 2020/21 w pigułce (5). Niemcy

HareM HareM Skoki narciarskie Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Dziś pora na Niemców. Cytując wątpliwej wartości klasyka spróbujemy znaleźć ich tegoroczne „plusy dodatnie i plusy ujemne”. W rozbiciu na poszczególnych skoczków, rzecz jasna.
Zacznijmy od tego, że drużyna niemiecka była w tym sezonie bardzo nierówna. Miała świecące mocno przez dużą część sezonu dwie gwiazdy, trzeci bieg w postaci Paschkego i paru, pisząc językiem brydżowym, dziadków, którzy zastępowali czwartego gracza. Mimo tych wszystkich nierówności wewnątrz drużyny, to Niemcy zostali drużynowymi mistrzami świata, zespołowe mistrzostwo świata w lotach uciekło im o włos, a z trzech konkursów indywidualnych rozgrywanych na imprezach mistrzowskich wynieśli aż cztery medale, co jednak winno w znaczący sposób studzić zapał krytyków Horngachera i jego podopiecznych, mających pretensje o słabszą postawę Niemców w PŚ. Co też przecież jest naciągane, bo Eisenbichler, Geiger i Paschke to, jak mi się wydaje, jednak Niemcy są. A że reszta skakała tak sobie? Wielu innych by tak chciało, a nie umie. Popatrzmy na każdego ze skoczków niemieckich z osobna i oceńmy właściwą miarą.
Tu jest sytuacja jak u Polaków. Ponieważ takie przyjąłem założenia, to na pierwszym miejscu wymienię i przeanalizuję dokonania najwyżej z Niemców sklasyfikowanego w PŚ Markusa Eisenbichlera. Ale gdybym był Niemcem i miał głosować na ichniego skoczka sezonu, to mój wybór padłby niewątpliwie na Karla Geigera. Jedziemy jednak po kolei.
Markus Eisenbichler. Miał wejście smoka w sezon. Po trzech konkursach wydawało się że, przynajmniej do końca pierwszej części zimy, będzie szalał niczym dwa lata wcześniej Kobajaszi. Tymczasem szybko znalazł lepszego od siebie, co nie najlepiej wpłynęło na jego morale i było widać, że sobie z tym nie do końca umie poradzić. W sensie, że nie jest najlepszy. Na tron Niemiec nie wrócił już w ogóle, nawet wtedy gdy ten najlepszy miał kryzysy (lekki na przełomie roku i duży na koniec sezonu). Ale z drugiego miejsca generalki też Eisenbichler już nie zszedł. Od momentu jak na nie spadł, czyli od 5 grudnia, do końca sezonu. Były wprawdzie chwile, gdzie teoretycznie takie zdarzenie mogło mieć miejsce i mogło do niego dojść, ale w obu przypadkach atakujący, czyli Kamil Stoch, nie potrafił postawić kropki nad „i”. Wręcz przeciwnie nawet. I Niemiec odskakiwał na, w miarę bezpieczną, odległość. Ostatecznie ukończył sezon, jak najbardziej zasłużenie zresztą, na pozycji numer 2, po raz pierwszy w swojej, długiej już przecież, karierze uzyskując na koniec zimy ponad tysiąc punktów. I to grubo, bo nazbierał ich łącznie 1190. Ponad 250 więcej niż w najlepszym dotąd pod tym względem dla siebie sezonie 2018/19 (w którym było o kilka konkursów więcej, dodajmy). Pobił też Niemiec tej zimy kilka swoich rekordów kariery. 9 razy na pucharowym podium (do tej pory, dwa lata wstecz, 7). Dwie konkursowe wygrane (wcześniej, przez całą karierę, zwyciężył w tylko jednych zawodach). Aż 15 razy kończył konkurs będąc wśród najlepszych 6-ciu skoczków wieczoru, a 20-krotnie wśród 10-ciu. Z mieszanymi uczuciami żegnał się natomiast Eisenbichler z obiema imprezami mistrzowskimi. Znacznie lepiej wspominał będzie na pewno Planicę, gdzie najpierw zdobył brąz indywidualnie, a potem walnie przyczynił się do srebra drużyny. W Oberstdorfie skakał na poziomie Kamila Stocha. Czyli, można rzec, biorąc pod uwagę ich potencjał, tragicznie. Poprawił się w zawodach drużynowych, Niemcy nawet wygrali, ale patrząc z boku i z pułapu jego ambicji, to była taka musztarda po obiedzie. Prognozy na przyszły sezon? Myślę, że utrzyma formę przynajmniej na poziomie górnej strefy swoich stanów średnich. Na większy zjazd Horngacher nie pozwoli. To jest minimum. Maksimum? On jest nieobliczalny. Szczególnie jak używa nie do końca zgodnego z przepisami sprzętu.
Karl Geiger. Muszę przyznać, że kilka lat temu nie przyszło by mi do głowy, że ten facet dojdzie kiedyś do takich wyników jak w ciągu ostatnich dwóch sezonów. Dwa lata temu mocno sygnalizował, że na pewno jest lepszy niż by wskazywały dotychczasowe wyniki, ale to co pokazał przez ostatnie dwie zimy, to jest jeden wielki top-level. Chciałem tylko zwrócić uwagę, że jakby zsumować pucharowe punkty zdobyte w ostatnich dwóch sezonach, to najwięcej oczek, biorąc bez wyjątków cały ten cyrk pod uwagę, widnieje na koncie Niemca właśnie. Nie żaden Kraft, nie Kobajaszi, nie Kamil czy Dawid, nie wszystko jedno który Norweg, tylko Geiger. A co do minionego sezonu. Zaczął go z pompą, po czym zapadł na COVID. Co mu zupełnie nie przeszkodziło zdobyć za chwilę mistrzowskiego tytułu w lotach. Potem znów przerwa związana z narodzinami potomka, no i kolejne wejście smoka i wygrana na inaugurację T4S. Słabsze warunki wietrzne w Innsbrucku pozbawiły go szans walki o prymat w całym Turnieju, ale stanąć na podium T4S, i to po prawej ręce Stocha, mu nie przeszkodziły. Po Turnieju Niemiec mocno obniżył loty. W pewnym momencie wydawało się nawet, że może nie pojechać na MŚ w Oberstdorfie. W sześciu kolejnych startach zdobył przez trzy tygodnie 41 punktów, z tego 24 w pierwszym z nich. Uratowały go równie słabe rezultaty pozostałych Niemców i występ w Rasnovie, gdzie wrócił na podium. MŚ to już popis skoczka z Oberstdorfu. Trzy konkursy (z mikstem cztery) i trzy (cztery) medale. Dwa medale indywidualnie i dwa złota w drużynach, gdzie okazał się liderem swoich zespołów. Tak w mikście, jak i w konkursie męskim. Nawet jeśli przyjąć, skądinąd zasadnie, że medal na dużej skoczni mu się nie należał, bo powinien przegrać go z Żyłą, to i tak każdy musi być pod wrażeniem. Wyszło na to, że to i tak nic przy tym, co Niemiec pokazał w ostatni weekend sezonu w Planicy. Dwa zwycięstwa poprzedzone jeszcze trzecim miejscem w pierwszych z trzech finałowych zawodów tegorocznego PŚ. Niemal, jak 14 lat wcześniej, Małysz. No i dzięki temu „wybuchowi” wskoczył na 6 miejsce generalki, wyprzedzając w ostatniej chwili, pisząc językiem lekkoatletycznym: na kratach, dwóch Polaków. Przy czym Żyłę o punkt! Dla mnie Geiger jest, na ten moment, jednym z głównych, jeśli nie głównym, faworytem do splendorów w sezonie olimpijskim. Horngacher pokazał, że jak chce, to potrafi perfekcyjnie (z Polską, mimo złota Stocha w Korei, nie było to aż tak widoczne, bo konkursu w Seefeld nie możemy traktować jako w pełni w tym względzie wiarygodnego) przygotować szczytową formę podopiecznych (niektórych) na imprezę docelową. Czy będzie groźny przez cały Boży sezon? Może być. W końcu COVID-a drugi sezon z rzędu, miejmy nadzieję, nie złapie.
Zdecydowanie trzecim najlepszym niemieckim skoczkiem był minionej zimy Pius Paschke. To jest kliniczny przykład potwierdzający dwie rzeczy. Pierwsza. Ciężką pracą, nie mając aż tak wielkiego talentu, też można daleko dojść. I druga, równie dokładnie się na jego przykładzie sprawdzająca. Wyżej zupy nie podskoczysz. Wyżyłował tej zimy wszystkie swoje karierowe rekordy. I za to mu chwała. Ale to już było w jego wypadku szczytowanie, które czasem pozwoliło mu zająć miejsce w 10-tce i, na koniec, w generalce, w 15-tce. Więcej się po nim spodziewać nie powinno i nie zdziwię się, jak w przyszłym sezonie straci pozycję pewniaka do występu w konkursach drużynowych, albo nawet pewniaka do występów w I-ligowych zawodach pucharowych. Mimo, że obecny sezon był dla niego zdecydowanie najlepszym w życiu i, obiektywnie rzecz biorąc, naprawdę bardzo dobrym. Ponad 500 punktów w sezonie, trzykrotnie w konkursowej szóstce, 8 razy w 10-tce, aż 19 razy w 20-tce i tylko dwukrotnie bez punktów! Jak na gościa, który za chwilę będzie miał 31 lat, a do tego sezonu zdobył w całej karierze mniej punktów niż obecnej zimy (z tego ponad 350 w sezonie poprzednim, jako prawie 30-latek), to chyba nieźle. Przynajmniej jak dla mnie. Tylko jak powiedziałem. Pomału, bo pomału, ale przypomina sobie jak kiedyś skakał Freund, z zaświatów w każdej chwili mogą wrócić Wellinger i Siegel. Hamann i Schmid, o których za chwilę, mają odpowiednio 7 i 9,5 roku mniej od Piusa (swoją drogą ciekawe czy gość chla, w końcu takie imię do czegoś zobowiązuje), i raczej będą się zdecydowanie poprawiać, niż dryfować w stronę kadry B. Może być tak, że dzisiejszy niemiecki numer trzy, w przyszłym roku zobaczy Pekin, ale na widokówce przysłanej przez kolegów z kadry. Co akurat polskiego kibica w żaden sposób obchodzić nie musi. Nie nasze małpy i nie nasze zoo.
Czwarte miejsce w niemieckim szeregu należało, praktycznie od początku do końca sezonu, do Martina Hamanna. Mimo to, na 4,5 konkursu drużynowego reprezentował swój kraj tylko raz, w Lahti. Będąc zresztą zdecydowanie najsłabszym ogniwem teamu i głównym powodem, dla którego Niemcy przegrali wówczas i z Norwegami, i z Polakami. Gdyby można było wtedy skakać w składach trzyosobowych nasi zachodni sąsiedzi by ten konkurs wygrali. To tylko taki, pierwszy z brzegu, przykład, jak reszta drużyny odstawała od pierwszej trójki teamu Horngachera. Co nie zmienia faktu, że wobec dalej przeciętnej dyspozycji Freunda, słabszego sezonu Schmida oraz beznadziejnej dyspozycji po powrocie po kontuzjach Wellingera i Siegela, to na niego, poza trzema liderami teamu, mógł w tym sezonie Horngacher najbardziej liczyć. Niemiec wywalczył w tym sezonie 216 pucharowych punktów, co dało mu miejsce w czołowej 30-tce  klasyfikacji generalnej Pucharu. 24-te konkretnie. To niebywały progres w porównaniu z całą dotychczasową karierą skoczka, który do rozpoczęcia zakończonego niedawno sezonu miał na koncie całe 19, wywalczonych dwa lata temu, pucharowych oczek. Hamannowi raz udało się wejść do czołowej 10-tki zawodów, ale do najlepszej 20-tki zawitał już aż 10-krotnie. Pucharowe punkty zdobył ostatniej zimy 15 razy. Miał nieco słabszą końcówkę sezonu, ale widać, że mieliśmy do czynienia, z solidnym skoczkiem, a nie jakimś meteorem, który zgasł, zanim się pojawił. Jeśli w poprzednim odcinku nazwałem żartobliwie Wąska Pstrowskim, to jego odpowiednikiem u Niemców był w tym sezonie właśnie 24-letni Niemiec. Sam procent może nieco od Polaka mniejszy (niecałe 1150% dotychczasowej normy), ale prawie 5 razy wyższy punktowy pułap startowy (19:4). Horngacher czeka niewątpliwie na powrót Wellingera i wyższą formę Freunda i Schmida, więc Hamann będzie musiał w sezonie olimpijskim ostro walczyć w kadrze o swoje. Ale ja bym go z listy potencjalnych olimpijczyków nie skreślał. Będąc outsiderem przekonał do siebie Horngachera. To już, sam w sobie, kto pamięta rządy Austriaka w Polsce, jest wyczyn nie lada. Teraz wszystko zależy od zawodnika. Drzwi do sukcesów nie ma, w każdym razie, zamkniętych.
160 pucharowych punktów przez całą zimę i 29-te miejsce w stawce na koniec sezonu. Taki jest tegoroczny dorobek Severina Freunda. No i teraz. Do czego to odnieść? Do poprzednich dwóch sezonów czy do lat 2013-2016? Ponieważ go lubię i ponieważ wiemy co przeszedł, to porównam to do zdobyczy z dwóch sezonów poprzedzających ostatnią zimę. I to porównanie jest dla Freunda, co by nie napisać, mocno korzystne. Jak niemal wszystko, co porówna się do 14-tu punktów w 14-tu pucharowych startach. Nie oznacza to jednak oczywiście, że przed zbliżającym się sezonem olimpijskim można być co do niego, choćby średnio zaawansowanym, optymistą. Jeden raz w 10-tce (w dodatku w loteryjnym konkursie), 5 razy w drugiej (w dodatku w jej drugiej połowie z reguły) i 10-krotnie w trzeciej. Nie są to rezultaty, które powalają. No i jeszcze jeden dodatek. Niemiec ma już 33 lata. Więc moja prognoza na przyszły sezon jest w tym wypadku następująca. Jeśli znacząco nie poprawi wyników, na igrzyska nie pojedzie. Znacząco, czyli do poziomu aktualnego Paschkego. Na więcej obecnego Severina Freunda już, moim zdaniem, nie stać. O wynikach, które osiągał w połowie poprzedniego 10-lecia, jego kibice mogą spokojnie zapomnieć. Ale wielki szacun za to, że wrócił. I, klocek po klocku, powolutku odbudowuje. Schlierenzauer, na przykład, nie dał rady. A Sever, mniej lub bardziej skutecznie, ale zaczyna walczyć.
9 pkt mniej uzbierał i pozycję niżej od Freunda wylądował w generalce Constantin Schmid. Wielki niemiecki talent, za jaki go miałem i chyba dalej, choć jakby za nieco mniejszy, go mam, zrobił w tym sezonie przynajmniej dwa duże kroki w tył. Prawie 400 oczek mniej w Pucharze, 14 pozycji niżej w generalce (zbiegiem okoliczności i tylko na skutek fatalnej dyspozycji Murańki na koniec sezonu, młody Niemiec znalazł się w tym roku w jej czołowej 30-tce). Ledwie raz w konkursowej 10-tce, 5 razy w drugiej, i tylko 11 punktowań w całym sezonie. Przy 25 startach! Do tego przeciętny występ na MŚwL oraz słaby na MŚ w Oberstdorfie (po konkursie na mniejszej skoczni odsunięty zresztą od startów). To nie są na pewno wyniki, które mogą mu dawać satysfakcję. O sezonie, który definitywnie poszedł w straty, pewnie mówić nie można, ale powodów do optymizmu po takiej zimie trudno się doszukać. Horngacher, to widać, mocno w niego wierzy i bezwzględnie na niego stawia, ale to w sezonie olimpijskim musi być poparte formą przynajmniej zbliżoną do tej, jaką pupil trenera pokazał dwa lata temu. Bo już tegoroczna dyspozycja w przyszłym sezonie faworytowi austriackiego selekcjonera Niemców gwarantować niczego nie musi. No chyba, że Wellinger czy Siegel nie wrócą do żywych. Czego też wykluczyć nie można.
Całe 4 pucharowe punkcisze nazdobywał w tegorocznym PŚ drugi jeszcze trzy lata temu w generalnej klasyfikacji Pucharu, Richard Freitag. No ale jak miał zdobyć wioele więcej, skoro miał sposobność startować w I-ligowych zawodach tylko dwukrotnie? W Ga-Pa punkty zdobył, mimo to żadnej kolejnej szansy nie otrzymał. Otrzymali natomiast wszyscy trzej, których w przynajmniej jednym turniejowym konkursie pokonał. Nie wiem kto w tym sporze Horngacher-Freitag ma rację. Późniejsze rezultaty Freitaga w PK wskazują na Horngachera. Ale czy to może nie było tak, że Freitag, widząc jaka politykę uprawia trener, zwyczajnie wpadł w deprechę? Nie wiem czy u Niemców aż tyle talentów, żeby o wszystkim musiały decydować fobie Horngachera. Ale niech się tym Niemcy martwią. Moim zdaniem kolejny sezon, w sensie wielkich sukcesów, Freitag też ma z głowy.
No i to by było, jak chodzi o tegoroczne niemieckie aktywa. Teraz druga strona medalu. Kolejność wg najwyższego zajętego w sezonie miejsca w zawodach.
Dziewięciokrotnie podchodził w minionym sezonie do pucharowych zawodów Andreas Wellinger. Do pierwszych 9-ciu podchodził, chcąc być precyzyjnym. Na tyle starczyło bowiem cierpliwości Horngacherowi. Po konkursie w Ga-Pa, w którym, tak jak we wszystkich poprzednich, mistrz olimpijski nie zdobył punktów (w zasadzie gorzej, bo podobnie jak w pierwszych zawodach w Engelbergu nie przeszedł w Nowy Rok kwalifikacji) guru niemieckiej kadru odstawił go od cyca. I już później z powrotem nie przystawił. Z siedmiu konkursów, w których brał udział, najbliżej punktów był Wellinger  tuż przed świętami w Engelbergu. Zajął tam 32-gą pozycję. Do tego, by skakać w drugiej serii, zabrakło mu niecałych 2-ch punktów. Trzy tygodnie wcześniej, w pierwszym z konkursów w Kuusamo, jednoseryjnym zresztą, był 34-ty. Do 30-go skoczka stracił prawie 5 punktów. Udział Niemca w pozostałych zawodach, pamiętając jego zasługi dla skoków, najlepiej pominąć. No to pomijam. Nie wiem co tam Horngacher na przyszły sezon w stosunku do Wellingera wymyśli. Jestem akurat dość świeżo po obejrzeniu „Trzech Chrystusów” z Richardem Gere, więc przychodzą mi na myśl jedynie elektrowstrząsy. Nie wiem tylko czy tego typu terapia przyniosłaby jakiekolwiek efekty w tym przypadku. Głupio by było, żeby stosunkowo młody mistrz olimpijski nie miał okazji bronić tytułu. Dlatego wypada mu życzyć, żeby w przyszłym sezonie skakał dużo lepiej niż w tym. Pytanie czy ta ewentualna dużo lepsza forma zapewni mu miejsce w samolocie. Najpierw do Tagiłu i paru innych miejsc, a w lutym do Pekinu. Może być trudno.
Cztery pucharowe podejścia Davida Siegela zaowocowały w każdym przypadku awansem do konkursu głównego. I to, zasadniczo, wszystko dobre, co można o nich napisać. Cztery konkursy, żadnego punktu. Najwyższe miejsce w sezonie – 34-ta lokata w drugich zawodach w Engelbergu. Dzień wcześniej dyskwalifikacja, a w niemieckiej części T4S raz miejsce pod koniec czwartej, a drugi raz w połowie piątej 10-tki. Ponadto słabe występy w PK. Ciężko być co do niego optymistą. Kiedy wracał po poprzedniej kontuzji (ta była już trzecią) to jednak prezentował się o niebo lepiej. Dlatego jego najbliższa, kilkunastomiesięczna na razie, sportowa przyszłość jawi mi się w ciemnych kolorach.
Po sezonie 2019/20 wydawało się, że niemieckie skoki mogą wiązać pewne nadzieje z Moritzem Baerem. Po sezonie 2020/21 to przekonanie jest, jak się wydaje, znacznie mniejsze. Dwa pucharowe starty, oba w niemieckiej części T4S, i dwa razy lokaty w piątej 10-tce. I szlus. Podejrzewam, że strona z jego nazwiskiem mogła zostać po tym sezonie przez Horngachera z notesu wydarta.
Jeszcze gorzej zaprezentował się w tegorocznej I-ligowej edycji Luca Roth. Skoczek który, było nie było, rok wcześniej trzykrotnie w PŚ punktował, tym razem wystąpił tylko w niemieckiej części T4S, przy czym tylko za pierwszym razem wziął udział w konkursie, i to chyba tylko dlatego, że nie rozegrano kwalifikacji (to znaczy rozegrano, ale potem ich wyniki, jak pamiętamy, anulowano). Zajął w Oberstdorfie miejsce w szóstej 10-tce. W Ga-Pa, gdzie kwalifikacje się już odbyły, Niemiec ich nie przeszedł. Nie wiem czy w ogóle był w notesie Horngachera. Jeśli tak, to odnoszę wrażenie, ze po ostatnim sezonie na pewno go tam już nie ma.
Identyczna sytuacja, jak sadzę, z Kilianem Maerklem. Tym bardziej, że rezultaty w minionym sezonie osiągnął niemal identyczne jak Roth. Też szósta 10-tka w Oberstdorfie i też oblane eliminacje w Sylwestra.
W ogóle, generalnie, to niemieckie zaplecze za Horngachera przypomina to polskie. Też za Horngachera. Co sugeruje, ze Horngacher niekoniecznie chciał polskie zaplecze wykończyć. Może zwyczajnie go tylko nie interesowało?
c.d.n.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Sport