HareM HareM
211
BLOG

Skokowy sezon 2020/21 w pigułce (4). Polacy

HareM HareM Skoki narciarskie Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Dzisiaj na tapecie Polacy. Skoro odcinek temu przyjąłem zasadę, że analizuję poszczególne zespoły w kolejności miejsc zajętych w Pucharze Narodów, to nie będę tego zmieniał tylko dlatego że, jak chodzą słuchy, dla wielu lepsze wrażenie w sezonie pozostawili po sobie, trzeci w drużynowej klasyfikacji pucharowej, Niemcy. Ja się trzymam przyjętego kryterium, a kto, de facto, był lepszy, powinno nam wyjść w praniu. Zresztą. Czy dzisiaj, kiedy wszystko jest totalnie a nawet totalniacko względne, ktoś do tego przykłada wagę? Zaczynamy.
Strata naszego zespołu do Norwegów wyniosła niemal 700 punktów. Dużo. Przy okazji ciekawostka. Wikingowie, przynajmniej ostatnio, jak już wygrywają drużynową generalkę, to z przytupem. Można nawet napisać, że z wielką pompą. Cztery lata temu nad drugimi Niemcami mieli przykładowo prawie 1200 oczek przewagi, a dwa sezony wcześniej prawie 1300 nad drugą Słowenią. Od sezonu 2012/13 największa przewaga którejkolwiek innej reprezentacji nad najgroźniejszymi konkurentami to lekko ponad 600 punktów Austriaków z sezonu 2013/14. Tak więc całe podium dla Norwegów. A teraz wracam do Polaków, bo to im, poniekąd, ma być poświęcony ten tekst.
Generalnie, jak już kilka razy pisałem, był to dla naszej reprezentacji całkiem dobra zima. To również ważne z punktu widzenia selekcjonera, który samodzielnie prowadził kadrę drugi sezon. I zanotował progres. Zdobyliśmy, jako zespół, prawie 500 punktów więcej i wylądowaliśmy dwa miejsca wyżej niż rok temu. To jest znaczący postęp. Tym bardziej, że konkursów było w tym roku akurat o dwa mniej.
Reprezentowało nas w minionym sezonie w Pucharze Świata 12-tu skoczków. To znaczy 11-tu i Jarosław Krzak, którego udział w tegorocznej edycji Pucharu był praktycznie symboliczny i ograniczył się do startu w inauguracyjnych kwalifikacjach sezonu. Każdy z pozostałej 11-tki wywalczył w pucharowych zmaganiach przynajmniej punkt. Jak to wyglądało z punktu widzenia każdego z nich osobno? Proszę bardzo. Wg wzrostu i zarostu będzie.
Najwyżej sklasyfikowanym  w tegorocznym PŚ Polakiem był, tak jak to miało miejsce we wszystkich, za wyjątkiem ubiegłorocznej, pucharowych edycjach po zakończeniu kariery przez Adama Małysza, Kamil Stoch. Nasz trzykrotny mistrz olimpijski po raz trzeci w karierze skończył wyścig o Kryształową Kulę na trzecim miejscu. Po raz trzeci w karierze zakończył też sezon z trzema konkursowymi zwycięstwami na koncie. Widać lubi trójkę. Ośmiokrotnie tej zimy Polak stał na podium, a w czołowej 10-tce zawodów (w zasadzie siódemce, bo na miejscach 8-10 go nie uświadczyliśmy) znalazł się jeszcze cztery razy. Na 23 konkursy, w których startował Kamil zapunktował 21 razy. Oznacza to, że 2-krotnie nie było go w serii finałowej. To jego najsłabszy pod tym względem wynik od pamiętnego sezonu 2015/16, po którym nawet Tajner stracił cierpliwość do Kruczka. Był to też najsłabszy od tamtego czasu sezon Kamila, oceniając rzecz z punktu widzenia wywalczonych pucharowych punktów. Śmiesznie brzmi w stosunku do trzeciego skoczka całego cyrku, ale to prawda. Po czterech latach, kiedy zawsze jego dorobek punktowy przekraczał 1000 (słownie jeden tysiąc) pucharowych punktów, w tym sezonie do tej granicy zabrakło prawie 50-ciu oczek. Co zresztą, mimo kilku rzeczywiście słabych występów w styczniu i lutym, przed weekendem w Planicy wydawało się wręcz niemożliwe. Jak widać cuda się zdarzają. Bardzo słabo, żeby nie napisać fatalnie, wypadł Stoch na MŚ w Oberstdorfie. To były wyniki, gorsze od tych, które 20 lat temu wyskakali krytykowani zawsze i wszędzie Skupień (na małej) i Mateja (na dużej). A takie miejsca wydają się na imprezie mistrzowskiej, gdzie liczba skoczków z krajów nadających ton rywalizacji ogranicza się do czterech, granicą przyzwoitości. Przynajmniej w obecnej dobie i dla tej klasy skoczka. Na pewno lepiej było dwa miesiące wcześniej na MŚ w lotach, ale nie na miejsca pod koniec pierwszej 10-tki był przed tym czempionatem Polak, a za nim jego kibice, nastawieni. Niewątpliwie najwartościowszym osiągnieciem naszego mistrza w tym sezonie była wygrana, trzecia już w karierze, w Turnieju 4 Skoczni. Tam znów widzieliśmy Stocha w swojej najwyższej, nieosiągalnej dla rywali, formie. Niestety, okazało się, że to było jej apogeum, którego Polak nie był w stanie przez dłuższy czas utrzymać. Przez to nie doczekaliśmy się okrągłego, 40-go, pucharowego zwycięstwa, które wyniosło by go na samodzielne trzecie miejsce w historii. Miejmy nadzieję, że przyniesie je z sobą kolejna zima. Trudno wyrokować jak będzie w przypadku Kamila w kolejnym sezonie. Ta niemożność znalezienia optymalnej pozycji dojazdowej ciągnęła się przez ponad pół sezonu i na koniec przełomu żadnego nie było. Wręcz przeciwnie. Jedno jest pewne. Nie kończy kariery i będzie startował. Byłoby dziwne gdyby skończył, bo przecież w lutym mają mieć miejsce igrzyska. To z kolei sugeruje, że Polak przygotuje na najbliższy sezon świetną formę. Przypomnę, że obie Kryształowe Kule zdobywał w latach olimpijskich. I niech ta świecka tradycja w przyszłym sezonie dalej obowiązuje.
Po roku przerwy znów drugim najlepszym Polakiem w skali sezonu okazał się Piotr Żyła. W Pucharze Świata, bo tak w ogóle to nie wiem czy to jemu właśnie nie należałoby przyznać tej zimy palmy pierwszeństwa. Zdobyte we wspaniałym stylu mistrzostwo świata na małej skoczni, wykradziony mu przez sędziów medal na skoczni dużej, zdecydowanie najlepsze z Polaków miejsca w obu konkursach drużynowych rozgrywanych w ramach, zakończonych brązowymi medalami, imprez mistrzowskich (w Oberstdorfie całą rywalizację indywidualnie nawet wygrał), przemawiają na jego korzyść. Na niekorzyść przemawia oczywiście o ponad sto pucharowych punktów mniej od Stocha, brak pucharowego zwycięstwa i niższa pozycja w klasyfikacji generalnej. Ale na pucharowym pudle stał, było nie było, pięć razy, a w czołowej 10-tce konkursów figurował częściej niż Kamil, bo razy 15. Punktował, tak jak Stoch, 21 razy na 23. Ciekawostka. Te dwa zdecydowanie najgorsze starty miały miejsce w Zakopanem. Punktowo i wynikowo to był zdecydowanie drugi najlepszy sezon Żyły w karierze. Tylko dwa lata temu uzyskał lepszy, wyraźnie zresztą, wynik. Ale też było wtedy więcej konkursów. Po raz drugi w karierze dopiero Piotr Żyła zakończył pucharową rywalizację w czołowej 10-tce klasyfikacji generalnej. Na miejscu siódmym. Pechowo, bo do Geigera stracił tylko punkt. Żyła jest kilka miesięcy starszy od Stocha, ale jakoś w ogóle nie przychodzi mi do głowy, w jego kontekście, zakończenie kariery. I nie chodzi mi o najbliższy sezon, ale nawet o kilka kolejnych. No bo co on miałby innego robić? Dla mnie jest kandydatem na wice Kasaiego. Nie wiem czy w sezonie olimpijskim będzie równie dobry jak w tym. On, w przeciwieństwie do Kamila, zimy, w których odbywają się igrzyska, ma stosunkowo słabe. Nawet jednak, gdyby skakał tak jak w dwóch poprzednich „igrzyskowych” sezonach, to powinien być, jeśli nie jednym z najlepszych Polaków, to na pewno stałym członkiem składu na I-ligowe zawody. To tak patrząc statystyczno-historycznie. A patrząc realistycznie, to bardziej optowałbym w jego przypadku za tym, że to będzie zdecydowanie najlepszy z jego sezonów olimpijskich. Po prostu. Doświadczenie robi swoje. I myślę, że to zdobyte mistrzostwo świata strasznie podniosło mu morale. I może mieć  ogromne znaczenie.
Dawida Kubackiego, w kontekście minionego sezonu, będziemy kojarzyć z trzema wydarzeniami. Ze zwycięstwem w zdominowanym przez Polaków noworocznym konkursie w Ga-Pa, z trzecim miejscem w całym Turnieju 4 Skoczni i czterema podiami, na które się był w ciągu zimy wdrapał. No i z tym, że jako jedyny z najwyżej sklasyfikowanych w Pucharze ośmiu polskich skoczków, w stosunku do poprzedniej zimy obniżył loty. Prawie 400 pucharowych punktów mniej na koncie i 4 pozycje niżej w klasyfikacji generalnej to jest jednak spadek znaczący. Pomijając już dość przeciętny, poza małą skocznią, występ na MŚ w Oberstdorfie i jeszcze bardziej przeciętny na MŚ w lotach. Miniony sezon był w wydaniu Polaka słabszy nie tylko od poprzedniego, ale i od tego sprzed dwóch lat. I też wyraźnie, bo o całe 200 oczek. Oczywiście. Ósme miejsce w stawce, prawie 800 wywalczonych punktów i 14 obecności w czołowej 10-tce pucharowych konkursów, to dalej światowa czołówka i żaden powód do lamentów. Może to właśnie był ten moment, kiedy trzeba było trochę spuścić z tonu. Po to, by w sezonie olimpijskim uderzyć ze zdwojoną siłą i przywrócić zeszłoroczny błysk, którego w tym sezonie, za wyjątkiem przywołanych zawodów w Ga-Pa, brakowało. I tego się, na razie, trzymajmy. Optymistycznie nastawia mnie to, że Kubacki, podobnie jak Stoch, to niezwykle poukładany, i świadomy swoich celów, facet. Zawodowiec w każdym calu. Jeśli nie da rady, to pretensji o to nie można będzie mieć do niego.
Na czwartego, może nie asa, ale do brydża to już tak, wyrósł nam w minionym sezonie Andrzej Stękała. Wyrósł jak Feniks z popiołów. O jego zmartwychwstaniu pisałem w trakcie sezonu, w różnych miejscach, kilkakrotnie. Nie chcę się powtarzać, więc napiszę krótko. Zbawiennymi były dla niego dwie rzeczy: porzucenie kadry przez Horngachera oraz pomoc Macieja Maciusiaka. To oczywiście najlepszy sezon w karierze zawodnika. Prawie 500 punktów na koncie, podium w Zakopanem, 7 konkursów zakończonych miejscem w 10-tce, 16 w 20-tce, aż 20-krotnie punktował. Od czasów zmartwychwstania Małysza, czyli w wieku XXI, tylu punktów w sezonie, za wyjątkiem Wielkiej Piątki, czyli Małysza, Stocha, Żyły, Kubackiego i Kota (może jest w tym towarzystwie trochę na wyrost, ale co tam, niech ma), nie zdobył w sezonie żaden Polak. I bardzo wysoka, 16-ta, lokata w klasyfikacji PŚ. Ponadto fantastyczny występ na MŚ w lotach, gdzie indywidualnie wylądował w 10-tce, a do medalu w drużynie przyczynił się w sposób znacznie bardziej wydatny niż Stoch czy Kubacki. Jedna jest rysa na tym wizerunku. Dyskwalifikacja w Zakopanem, zaraz w następnym konkursie po odniesieniu największego w karierze sukcesu. I potem słabsze już, do samego końca sezonu, wyniki. Zbieg okoliczności czy konsekwencja wydarzeń? Jak wszystko inne, tak i to wyjdzie w praniu. Na razie, jak nakazuje serce i racja stanu, trza się trzymać wersji numer jeden. Więc ja się trzymam.
Stracił swoją, wywalczoną dwa lata temu, pozycję w zespole Jakub Wolny. Poczynił jednak, w stosunku do ubiegłej zimy przynajmniej, kiedy dużo bliżej było mu do Kota i Huli niż do trójki naszych, podstarzałych z lekka, muszkieterów, spory postęp. Małysza czy Stocha to już z niego raczej nikt nie zrobi, ale Kubacki w jego wieku skakał na zbliżonym, jak nie gorszym, poziomie. Dwa razy w sezonie miejsce w 10-tce konkursu, 6-krotna obecność w 15-tce i 10-krotna w 20-tce. 12 z 17-tu pucharowych startów zakończonych zdobyciem punktów. Żadnych zawalonych kwalifikacji. I prawie 200 punktów, bez pięciu, w generalce. Co dało mu w niej 27-ma pozycję. Zdecydowanie drugi najlepszy pod tym względem sezon w karierze. Szału oczywiście nie ma, ale może to zapowiedź lepszych dla skoczka czasów? Oby nie było tak, że Wolny skacze na swoim przyzwoitym poziomie co drugi sezon. To by oznaczało, że sezon olimpijski ma z głowy. Czego mu oczywiście absolutnie nie życzę.
Kolej na Klemensa Murańkę. Zacznę od pozytywów. Najlepszy, punktowo (141), sezon w karierze. Najwyższe w karierze miejsce wywalczone w konkursie (czwarte), dwukrotnie w 10-tce, 11 razy punktował. Najwyższa, choć wciąż poza czołową 30-tką, lokata w klasyfikacji generalnej PŚ. Z drugiej strony tylko 4 razy był w 20-tce, aż 7-krotnie punktów w konkursach nie zdobył w ogóle i, na dodatek, nie przeszedł dwa razy kwalifikacji. Przeliczając liczbę punktów przypadających na jeden pucharowy start Klimek i w tym sezonie wypada blado i gorej od wielu skoczków, którzy w generalce za sezon są za nim. Nie wiem kiedy ten jego wielki talent, o którym mówi się już 15 lat (sam zresztą też swego czasu na ten temat piałem) ma wreszcie wybuchnąć, ale jest na to coraz mniej czasu. W lecie Murańka będzie miał 27 lat. Ja w ten wybuch przestałem wierzyć już jakiś czas temu, ale cieszę się, że po raz pierwszy od paru lat pojawiły się w tej karierze pozytywy. To zresztą tez pokłosie odejścia Horngachera.
W wypadku Aleksandra Zniszczoła sytuacja jest bardzo podobna, ale ze wskazaniem na gorszą. Jeszcze parę miesięcy starszy od Murańki, też wyskakał w tym sezonie najwięcej punktów w karierze. Tyle, że ich liczba specjalnie szokować nie może, bo było ich wszystkiego 81. Też zaliczył w tym sezonie najwyższe wywalczone kiedykolwiek miejsce w pucharowym konkursie. Miejsce szóste. 3-krotnie w czołowej 20-tce, 7-krotnie, na 15 podejść, wywalczył punkty. Podobnie jak w wypadku Murańki, w żadne cudowne i nagłe przemienienie skoczka już nie wierzę, ale w dalszą poprawę wyników, owszem. Pod warunkiem, że PZN nie będzie jego kosztem próbował lobbować swoich faworytów. A to ewidentnie miało miejsce w zakończonym niedawno sezonie. Jedno zdanie odnośnie tego lobbowania. Na zawody mają jeździć, uważam, najlepsi. A nie ktoś, kogo wyjazd, zdaniem Adama Małysza, może finalnie przynieść, nie wiadomo komu zresztą, większe korzyści. Zniszczoł został w pewnym momencie sezonu niesprawiedliwie odsunięty od PŚ i to się na nim, niestety, odbiło. Również, mam wrażenie, na jego psychice. Tak się nie robi.
Również w Rosji, tyle że w drugim konkursie, najwyższe w karierze, i też szóste, miejsce wywalczył następny pod względem zdobytych przez Polaków w Pucharze punktów, Paweł Wąsek. Także on pobił w tym sezonie punktowy rekord kariery. Przy czym biorąc rzecz procentowo, to najmłodszy z dotąd wymienionych Polak (notabene ma już prawie 22 lata) jest w porównaniu z resztą niczym Pstrowski. Równe 1550% normy! Dwa lata wcześniej wywalczył bowiem w PŚ, w Zakopanem zresztą, całe 4 punkciki, a teraz było ich łącznie 62. Dużo lepsza pierwsza połowa sezonu, gdzie w I-ligowych zawodach dość regularnie startował. Łącznie w 12-tu pucharowych podejściach (zawsze dostawał się do konkursu głównego) punktował 6-krotnie, ale aż cztery z sześciu zawodów, gdzie punktów nie zdobył, kończył na miejscu 31-szym lub 32-gim. Z racji wieku, talentu i już uzyskanych wyników, to moim zdaniem, patrząc w szerokiej kilkuletniej perspektywie, nasza największa w tej chwili nadzieja na przyszłe czasy. Przy czym nie wiem czy to jest talent na miarę naszych najlepszych. W sumie, w czasach juniorskich, Wolny, Zniszczoł czy Murańka osiągali znacznie bardziej spektakularne sukcesy. Z drugiej strony sukcesy w wieku juniorskim niczego nie dowodzą. Tak czy inaczej. Dobrze, że taki Wąsek jest i że nie poszedł drogą Bieguna, czy Kłuska.
Teraz Maciej Kot. Cóż. Będzie krótko. 8 pucharowych startów, 2 punktowania, wszystkiego 17 oczek. Kariera skoczka o naprawdę bardzo dużym potencjale (proszę spojrzeć na sezon 2016/17 czy wcześniej 20212/13 i 2013/14) wydaje się zmierzać definitywnie w stronę ślepego zaułka. Ja przynajmniej światełka w tunelu nie widzę. Z drugiej strony człowiek jest coraz starszy i wzrok już nie ten. Więc może jednak?
Stefan Hula zdobył przez całą Bożą zimę dwa punkty. Tylko dwukrotnie, w debiutanckim sezonie 2004/05, kiedy nie wszedł do żadnego z trzech konkursów do których podchodził, oraz zimą 2011/12, kiedy w ponad 10-ciu przypadkach wszedł, ale żadnych punktów nie zdobył, jego dorobek na koniec sezonu był mniejszy. Inna rzecz, że nasz weteran startował tej zimy w I-ligowych zawodach tylko 4-krotnie. Dwa razy na własnych śmieciach i dwukrotnie w Rosji. Przy czym to, zasadniczo niczego nie zmienia. Startował tak rzadko, bo się do tych startów zwyczajnie, biorąc pod uwagę jego formę, nie nadawał. Nie wiem czy były to jego ostatnie pucharowe podejścia w karierze, czy nie. Jeśli nie, a tak mi się o uszy obiło, to przystępując do kolejnego sezonu, gość będzie miał ukończone 35 lat. W tym wieku, tak myślę, można skakać zawodowo tylko w jednym przypadku. Jak się prezentuje naprawdę wysoki poziom. Wtedy to ma sens. Tak więc Stefanowi Huli na nowy sezon życzę albo bardzo wysokiej formy, albo równie wysokiej sportowej emerytury. W końcu jest olimpijskim medalistą. To czymś powinno skutkować.
Na koniec został nam Tomasz Pilch. Tomasz Pilch swojego pucharowego rekordu życiowego w tym sezonie nie pobił. Nie pobił, ale wyrównał. Podobnie jak trzy lata wcześniej, wywalczył tej zimy jeden pucharowy punkt. Tyle, że nie, tak jak wówczas, w mało prestiżowym konkursie w Zakopanem, a w jeszcze mniej prestiżowym w Rosji. Trochę się wyzłośliwiam, ale Tomasz Pilch od trzech lat nie robi jakichkolwiek postępów. Przynajmniej na skoczni, bo innymi jego postępami się nie interesuję i nic o nich nie wiem. A trzy lata temu naprawdę wyglądało na to, że to bardzo zdolny chłopak jest. Gdyby nie zatwardziałość Horngachera, to może miałby wtedy tych I-ligowych punktów trochę więcej. Ale jak miał mieć, jak nie startował? W tym roku za to kilkakrotnie startował, choć punktów z tego tytułu żadnych nie ma. Oprócz tego jednego, rzecz jasna. I w żadnym z konkursów specjalnie nie wyglądało, że mogą być. Miejmy nadzieję, że nasz młody reprezentant znajdzie wkrótce formę, która pozwoli mu na to, by reprezentować Polskę w Pucharze Świata. Zasłużenie, a nie po znajomości i kosztem lepszych w danym momencie kolegów.
c.d.n.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Sport