Mam oczywiście na myśli sezon skoków narciarskich, który w najbliższy piątek powinien zostać zainaugurowany kwalifikacjami do konkursu głównego w Wiśle. O ile inauguracja dojdzie do skutku, bo prognozy pogody, jak się słyszy i widzi, najlepsze nie są.
Załóżmy jednak wstępnie, że prognozy się nie sprawdzą, co i tak nie jest aż takie ważne, bo nawet jak się sprawdzą, to sezon i tak się zacznie. Tyle, że tydzień później w Kuusamo. Tak czy inaczej oba te terminy są na tyle bliskie, że warto przyjrzeć się z jakimi aktywami i kto przystępuje do rozpoczynającego się sezonu.
Skoki narciarskie to nie jest typowa dyscyplina sportu. Tutaj, tak naprawdę, przed sezonem niczego nie można być pewnym. W sezonie zresztą też, może oprócz tego, że jak któryś skoczek wpadnie już w amok, to z reguły ciągnie to przez sporą część sezonu. Czasem nawet przez sezonów kilka. Tak było przed laty z Małyszem, tak było z Ahonenem, Schlierenzauerem, Morgensternem, Prevcem, w trochę mniejszym stopniu ze Stochem, Kraftem czy Freundem, a ostatnio z Kobajaszim Młodszym. Czasów Nykaenena i Weissfloga i nawet trochę świeższych nie wspominam, bo mało kto wiedziałby, o czym piszę (prehistoria). Wymienieni wyżej to były jednak wyjątki od reguły przerastające swoje nie tyle epoki, co pojedyncze (w kilku przypadkach podwójne lub potrójne) sezony, w których dominowali.
Przed obecnym sezonem też wiele niewiadomych. Ale nie same. Wiemy na przykład, że Noriaki Kasai, który rozpocznie za tydzień swój trzydziesty pierwszy sezon w karierze, przyjeżdża do Wisły tylko ze względu na wyjątkowo konserwatywny i bezsensowny system wyłaniania członków reprezentacji Japonii na pierwszy zimowy period Pucharu Świata. W każdym normalnym kraju Noriaki Kasai, w formie w jakiej znajduje się obecnie, nie łapał by się do kadry w ogóle albo jechał co najwyżej na III-ligowe zawody FIS-Cup-u. W Japonii jest inaczej. I proszę nie pytać mnie dlaczego. Człowiek się zawsze denerwował jak polscy działacze potrafią marnować i niszczyć młode talenty, ale zapewniam, że działacze japońscy, blokując latami młodym dostęp do kadry starymi repami, wyglądają w tej mierze na zdecydowanie lepszych. I nie chodzi o to, ze Kasai czy paru innych to emeryci. Trzy lata temu Kasai też był stary. Tyle, że jary. Chodzi o to, że blokują te miejsca bez względu na to jak skaczą. Ciekawostka dotycząca najstarszego japońskiego weterana. Ma na koncie drugą w historii, po Ahonenie, liczbę wywalczonych pucharowych punktów (w sezonie 2016/17 wyprzedził naszego Adama), ale nie stawiałbym nawet orzechów przeciwko dolcom, by był w stanie swoje zdobycze w najbliższym sezonie powiększyć. Notabene szkoda, bo do bariery 13500 punktów brakuje mu tylko 17-tu oczek.
Inne pewniki to nieobecność w tym sezonie aż trzech niemieckich skoczków, którzy, w poprzednich latach, mieli w tym sporcie coś do powiedzenia. Szczególnie mistrz świata, zarówno w skokach jak i w lotach, Severin Freund (trzeci sezon leczy kontuzję kolana) oraz mistrz olimpijski z Korei Andreas Wellinger, który w lecie zerwał więzadła. Najmniej utytułowany z tej trójki, Dawid Siegel, po zerwaniu więzadeł w styczniu w Zakopanem, też dalej nie może dojść do siebie.
Kolejny wielki nieobecny tego sezonu to Norweg Anders Fannemel. Norwegowie, tak jak Niemcy, stosują jakieś metody treningowe, które prowadzą do, znacznie częstszych niż u innych, kontuzji. Przecież niedawno z tego powodu definitywnie zakończył karierę Kenneth Gangnes, a inny ich as, Daniel-Andre Tande, w końcu aktualny mistrz świata w lotach, mówi że po upadku w trakcie sezonu przygotowawczego, nie umie zgiąć nogi w kolanie. No więc półtora Norwega na starcie sezonu odpada. Będą próbowali to rekompensować Johanssonem i Forfangiem, być może młodym Lindvikiem i kimś jeszcze, ale nie wiem czy taka rekompensata będzie w pełni udana. Jeśli kierować się formą tych skoczków w ostatnich kilkunastu miesiącach, to jest to jednak tendencja spadkowa. A Tande ze sztywną nogą nie wydaje mi się antidotum na bolączki.
Podobno nie w pełni sił jest też ubiegłoroczny dominator, Kobajaszi Młodszy. Ale on do sezonu niewątpliwie przystąpi. Pytanie czy w tej formie co w marcu. Osobiście nie jestem do końca przekonany, choć mu tego życzę.
Austriacy wyglądają jak przez okno. Co do Krafta można być, co prawda, pewnym że w trakcie zimy bardzo szybko dojdzie do dyspozycji z początku roku, ale co do reszty to śmiem wątpić, żeby odegrali w tegorocznym Pucharze większe role. Również Gregor Schlierenzauer, którego przejął pod swoje skrzydła długoletni coach Niemców Schuster. 53-krotny zwycięzca konkursów PŚ twierdzi, że jego aktualny opiekun to najlepszy trener na świecie. Nie jestem co do tego za bardzo przekonany, ale nawet gdyby tak było, to i tak myślę, że czas Schlierenzauera definitywnie minął i nawet najlepszy trener nie pzrywróci go czołówce.
Z niecierpliwością czekam na występy Słoweńców. Najbardziej na Tymoteusza Zająca. To jest niewątpliwie talent na miarę Petera Prevca. Pytanie czy wybuchnie już w tym roku. Mam na myśli wybuch w stylu najlepszego Adama Małysza, bo wybuchy Zajca na mniejszą skalę mamy już za sobą. Nieprzewidywalni są, moim zdaniem, najmłodszy Prevc i Lanisek. Po nich zawsze można się spodziewać wszystkiego. Najlepszego i najgorszego, ale w nadchodzącym sezonie ze wskazaniem na najlepsze. Petera Prevca bym w jakieś duże sukcesy w najbliższym sezonie nie mieszał.
Biorąc wszystko powyższe pod uwagę może się okazać, ze najbliższej zimy zdecydowanie rządzić będą Polacy. Tak to wynika z ich przedsezonowych wypowiedzi. Z polskiego obozu bije pewnością siebie. Co prawda pan Tajner przed każdym sezonem mówi to samo (pamiętam co wygadywał z 10 lat temu, a potem już po dwóch tygodniach wszyscy wiedzieli, że sezon stracony), ale, po pierwsze, pana Kruczka dawno już nie ma w kadrze, a po drugie podobne wypowiedzi za kadencji Horngachera się potem sprawdzały. Tyle, że byłbym jednak na początku bardzo ostrożny. Zmienił się trener. Oczywiście nasi w lecie, które jest tylko okresem przygotowawczym, spisywali się, z małymi wyjątkami, bardzo dobrze, ale jak jest naprawdę przekonamy się już za kilka, kilkanaście dni. Optymizm jest. Czy jest forma dowiemy się w Wiśle, najpóźniej w Ruce.
Boję się jednego. Ten sport coraz bardziej przeradza się w rywalizację pięciu, sześciu państw. Nie ma już Szwedów, wyginęli Słowacy, mamy śladowe ilości Włochów, praktycznie jednego Francuza, coraz słabiej wyglądają Czesi, odpadli z peletonu nadający niegdyś ton rywalizacji Finowie. Szwajcarzy, chwilowo, mają znów ten sport na kim oprzeć, ale nie wiem czy to nie jest tylko ich łabędzi śpiew, bo jeden Peier i pół reaktywowanego Ammanna wiosny nie czynią. O Koreańczykach czy Kazachach przez grzeczność pisał nie będę. O Bułgarze Zograwskim tak, ale tylko na zasadzie podziwu, że wyrósł na takim potężnym ugorze.
Dzisiaj pewnie mało kto się tym przejmuje, bo każdy, zarówno działacze, jak i kibice, zaprzątnięci są tylko i wyłącznie myślami o rozpoczynającym się za chwilę sezonie. Pytanie czy za 15-20 lat dalej będą się mogli jeszcze tym wszystkim w takim samym stopniu emocjonować. Oby.
Inne tematy w dziale Sport