Redaktor naczelny niezależnego medium, przyjmujący medal od służby bezpieczeństwa. To bynajmniej nie treść internetowego „mema”, albo absurdalnej humoreski. „Bo tak proszę państwa fatalnie się stało, że życie przerosło kabaret”. A stało się tak za sprawą redaktora naczelnego „Gazety Polskiej” Tomasza Sakiewicza.
Wyobraźmy sobie redaktora naczelnego polskiego tygodnika, przyjmującego odznaczenie od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Sytuacja wywołaby zażenowanie, bo mogłaby budzić skojarzenia, że niezależny dziennikarz w jakiś sposób „przysłużył” się tajnej służbie. Tymczasem dziennikarza tajne służby powinny interesować tylko w takim wypadku, kiedy udaje mu się uzyskać z ich kręgów istotne informacje i na dodatek ma pewność, że nie są to tzw. przecieki kontrolowane. Wszelka inna forma spoufalania się z tajnymi służbami może dziennikarzowi przynieść jedynie straty – co najmniej wizerunkowe.
Z jeszcze bardziej kuriozalną sytuacją mamy do czynienia wówczas, kiedy dziennikarz przyjmuje odznaczenie od tajnej służby obcego państwa. Bez względu, czy byłaby to CIA, SIS, czy Mosad. W określonych przypadkach dziennikarz może przyjąć odznaczenie innego, sojuszniczego państwa, niemniej nigdy nie tajnej służby tego państwa. Bo tajne służby – jeśli nagradzają, to swoich agentów. Niestety, tę elementarną zasadę złamał Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny tygodnika „Gazeta Polska”, przyjmując Medal Służby Bezpieczeństwa Ukrainy.
Czuję niesmak podwójny. Pierwszy wynika z generalnej, przedstawionej przed chwilą, zasady. Jak wiadomo, kierowana przez Sakiewicza „Gazeta Polska” z całą mocą zaangażowała się w popieranie tzw. Majdanu, a następnie Ukrainy w konfrontacji ze wspieranymi przez Rosję separatystami. To można zrozumieć, choć o bezkrytyczności tego poparcia należy dyskutować. Gorzej, że Sakiewicz dawno zatracił miarę, przechodząc do proukraińskiego amoku/zaślepienia/fanatyzmu, jak zwał, tak zwał. Każdego mającego inne zdanie w kwestii polsko-ukraińskich relacji Sakiewicz i jego środowisko uznaje za agenta Rosji/Putina. Miarą zaślepienia Sakiewicza pozostaje język, jakim „podziękował” za wieloletnią współpracę ks. Tadeuszowi Isakowiczowi-Zaleskiemu.
Czuję też niesmak osobisty. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy Województwa Lwowskiego decyzją nr 62/5/5-9456 z dnia 15 października 2013 roku (a więc jeszcze przed rozpoczęciem protestów na Majdanie) wydała mi trzyletni zakaz wjazdu na terytorium Ukrainy. Przyczyną była publikacja w Polsce mojej książki „Oddajcie nam Lwów”. Przyjmując nagrodę ukraińskich służb wewnętrznych Tomasz Sakiewicz złamał zasadę solidarności dziennikarskiej. Solidarności, której można by od niego oczekiwać nie tylko jako twórcy mediów pretendujących do miana „strefy wolnego słowa”. Także dlatego, że do książki „Oddajcie nam Lwów” wszedł niemal w całości artykuł zatytułowany „Lwowa trzeba bronić”, który w 2011 roku opublikowałem na łamach... redagowanej przez Tomasza Sakiewicza „Gazety Polskiej”.
Kiedy sprawa stała się głośna – na portalu niezalezna.pl pojawiła się informacja (wersja), że Sakiewicz otrzymał medal Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy. Sakiewicz odebrał to wyróżnienie na tle ukraińskiej flagi, 11 listopada, a więc nie tylko w dniu 96. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, ale także w 96. Trwania rocznicę Obrony Lwowa, w czasie której żołnierze ukraińscy dokonywali mordów na cywilnej ludności miasta.
Dziś obsesją Tomasza Sakiewicza i jego adiutantów pozostaje tropienie wszędzie agentów Putina. Nie da się oprzeć wrażeniu, że za przyznaniem mu nagrody ukraińskich służb wewnętrznych stać musieli rosyjscy agenci w SBU, mający za zadanie skuteczne kompromitowanie redaktorów polskich mediów antymainsteramowych.
Pierwodruk: "Warszawska Gazeta", 21 XI 2014
Poeta, publicysta tygodników Warszawska Gazeta i Polska Niepodległa, autor książek. Za publikację w 2012 roku książki "Oddajcie nam Lwów" uhonorowany przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy trzyletnim zakazem wjazdu na Ukrainę. Mieszka w Bytomiu
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka