Azja. Problem dzieci żyjących na wysypiskach śmieci istnieje prawie w każdym kraju tego wielkiego kontynentu. Bez względu na to, czy spojrzymy na biedne ulice Dhaki, nowoczesny Bangkok, lub ciche Vientiane, problem życia na wysypisku ma dokładnie ten sam scenariusz.
Podróżując przez te cztery kraje miałem okazję widzieć góry śmieci, a dookoła nich dzieci. Najczęściej te najmłodsze, kilkuletnie, które nie znają jeszcze innych sposobów radzenia sobie w życiu. Indie i Bangladesz to kraje, gdzie śmietniska wydają się być częścią kultury. Niezakamuflowane, wpisują się w miejski krajobraz. Laos, a zwłaszcza Tajlandia, są inne – czystsze, lepiej zorganizowane, bardziej nowoczesne. Trudno tutaj znaleźć góry śmieci. One jednak istnieją, ale raczej w przeznaczonych na ten cel miejscach, dokąd są zwożone.
Życie na wysypiskach to ciągła walka. Każdy dzień zaczyna się i kończy tym samym widokiem – krajobrazem gór zgniłego jedzenia, kolorowych plastikowych toreb i ton najróżniejszych śmieci wyrzuconych przez całe spektrum społeczeństwa. Począwszy od szefów wielkich korporacji, poprzez dwutygodniowych turystów, zwykłych obywateli mających normalne rodziny, na ulicznych prostytutkach kończąc. Mieszkające tu dzieci znajdują się na samym dnie hierarchii społecznej.
Jednym z takich miejsc jest największe w Tajlandii wysypisko śmieci znajdujące się niedaleko małego miasteczka Mae Sot, kilkanaście kilometrów od granicy z Birmą. Mieszka tam około 300 dzieci, oraz kilkanaście samotnych matek z dziećmi. Każdy dzień jest dokładnie taki sam jak poprzedni. Od rana oczekiwanie na przyjazd ciężarówki. Gdy ta wreszcie się pojawi, rozpoczyna się żmudny proces poszukiwania żywności nadającej się jeszcze do zjedzenia. Innym skarbem są plastikowe butelki. Na nich można zbić fortunę. Firmy utylizujące śmieci płacą za kilogram surowca. Pieniądze starczają jednak tylko na przeżycie kolejnego dnia.
Dzieci mieszkające na wysypisku nie chodzą do szkoły. Edukacja w Tajlandii jest obowiązkowa tylko do trzeciej klasy szkoły średniej. Dopiero po jej ukończeniu można samowolnie opuścić mury szkoły. Przepis ten nie ma jednak żadnego znaczenia dla młodych mieszkańców Mae Sot. Oni są uchodźcami. Przywędrowali tutaj z Birmy. Są niewidzialni. Nie istnieją w świetle prawa. Nie posiadają paszportu, ani jakichkolwiek innych dokumentów. Każde dziecko jest tym typem uchodźcy, który oficjalnie nie istnieje. Nikt nie chce się do nich przyznać, bo tak jest lepiej. Rząd nie musi wydawać pieniędzy na deportację, a oni nie muszą martwić się o powrót do kraju rządzonego przez reżim birmańskiej armii.
Organizacja Narodów Zjednoczonych stworzyła w Tajlandii specjalne schroniska dla uchodźców. Są one jednak zarezerwowane tylko i wyłącznie dla ofiar prześladowań politycznych. Mieszkańcy wysypiska boją się więc, że jeśli ktoś odkryje ich prawdziwą narodowość, zostaną uznani za nielegalnych pracowników i deportowani z powrotem do własnego kraju. Znajdują się więc w pułapce – żadnych perspektyw na życie w rodzinnym kraju i niewystarczająca ilość pieniędzy pozwalająca na przeprowadzenie się gdziekolwiek indziej. Wybierają więc życie na wysypisku śmieci. Tak jest łatwiej i bezpieczniej.
Najsmutniejszym faktem jest jednak odpowiedź, jaka pada z ust mieszkańców wysypisk. Matki żyjących tam dzieci pytane o możliwość przeprowadzenia się i próby podjęcia innego życia, odpowiadają krótko: nigdy. Wysypisko śmieci stało się ich miejscem na Ziemi.
Konrad Knapik
mandragon.pl/
Inne tematy w dziale Rozmaitości