Kocica jak to kocica, niewiele o kulturze i micie wie, niewiele też dóbr duchowych potrzebuje. Swoje robi i swoje dostaje, dzień w dzień. Przewidywalna niby do końca nie jest, ale przecież jej bytowanie znakomicie mieści się w ramach regulowanej codzienności, w której są (w różnej oczywiście kolejności i częstotliwości): micha, kizianie, pokuwetowa głupawka, lament, udeptywanie, pysio w rękę, skok do pudełka, drzemka, zapasy ze znajdą stodołową.
Mimo kociej legendy i sentymentów kociolubów, pożytki z kocicy chowanej w betonie naprawdę nie są zbyt wielkie ani w mieście, ani na wsi, bo mieszczuch myszy, szczura czy kreta nie złowi.
Ma wszakże kocica dwie wyjątkowe i już przeze mnie po części sugerowane zalety:
1. po pierwsze - goni czarnego luda;
2. po drugie - jest plastrem na rany.
1. Goni czarnego luda...
Nie, żeby po pysku lała czy pazurami darła wraże ciało. Chowana w moim domu syberyjska jest przecież damą-pacyfistką, więc używa subtelniejszych środków. Ot, włos zjeży, zasyczy, zaszczeka, ogonem walić zacznie w podłoże. Niby nic, a wystarcza, by i zwierzęce miernoty nachodźcze, i impregnowane na świat człowiecze snoby odpuściły, wycofały się, zniknęły z zasięgu jej, i mojego wzroku.
Jednym słowem kocica bierze na klatę to, czego mi zrobić nie wypada.
Jeśli potrzebny przykład, służę: gdy podczas kolędy okazało się, że zainteresowana jest księżą sukienką, chłepce wodę święconą i za kropidło szarpie, przeprosiłam oburzonego kapłana, ale i podziękowałam mu za posługę nie przewidując dalszej współpracy, a parafia w kolejnym roku przysłała do mnie osobę, która kocie istnienie, więc mnie jako posiadacza kota, poważa.
No właśnie: mam swoje lata, a ciągle nie rozumiem, dlaczego niby mamy, ja i kocica, tolerować miernoty? Dlaczego miernoty chcą nam psuć widok krajobrazu i domowy mir? Dlaczego się miernotom wydaje, że władztwo nad nami im się należy? Pchają się, jazgoczą, judzą, fałszują, głupio gadają, wtrącają się do prokreacji, mimo że nie mają nam - mnie i kocicy - nic do zaoferowania, ni prezenciku, ni rekompensaty, ni pociechy.
Dyskutować z miernotami nie ma sensu - trzeba gonić, jak najdalej od siebie, trzeba przed nimi uszczelnić drzwi i okna.
2. Jest plastrem na rany...
To znacznie subtelniejsza kwestia od poprzedniej, jakoś ejdetyczna. Prawdziwe udomowienie kocicy oznacza: zero agresji, zero złośliwości z jej strony. I jeszcze coś istotnego: nie tylko nie ja decyduję, kiedy i po której części kiziać kocicę będę, ale i czy zechce podzielić się sobą ze mną.
Jest karna i zdyscyplinowana, ale po kociemu. Czyli: wezwana po imieniu (żadne "kici, kici", nie zareaguje!) przybiegnie natychmiast, gdy chodzi o smakołyk, ale wezwana wieczorną porą, by utulić zmęczenie, chętnie przychodzi, lecz z reguły nie zostaje.
Niekiedy jednak, gdy już śpię, wraca zasobna w całe bogactwo kociego istnienia: ufna i ciepła kładzie się blisko, bliziutko, nos w nos, mruczy, pręży opuszki u łap, otula.
Taka to córa marnotrawna z kocicy... Wraca zasobna w całe bogactwo kociego istnienia...
Cóż za temat, tradycja, potęga świadectwa!
Kocica, choć nie wie, co to kultura czy mit, z tym wielkim tematem umie się zmierzyć.
Co więcej, jest w tym temacie wiarygodna.
Więc mało mnie obchodzi, że co i rusz któraś z miernot, któryś z karierowiczów czy wazeliniarzy przypisuje się do tematu. Próżny, bezsilny trud, zero wiarygodności.
Póki co, nie zdobyli władztwa nad kulturą, humanistyką, poezją. Nie zdobyli władztwa nad mitem-tęsknotą. Mamy więc szansę na ocalenie.
***
W zakończeniu pamiętnika młodzieńca ("Malte") Rainer Maria Rilke pisał o swym modernistycznym bohaterze: czy wrócił? Nie wiadomo, ale bez wątpienia mógł wrócić.
Skromne "mógł" - mówię cicho do damy syberyjskiej drzemiącej na klawiaturze komputera - jest dobrem, pozwalającym żyć dalej.
nie obrażam, czasem coś za szybko napiszę; albo - emerytką jeszcze nie jestem, więc nie hejtuję:)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości