1. O upadkach miejskich ("nie ma złego, co by na dobre...")
Spadły obie.
Są mieszkaniowe od małego, więc spadochronu nie umieją zrobić. Upadek salonowej damy z podtekstem zamortyzował wiatrołap, ale ta młodsza, stodołowa, pyszczkiem i piersią gruchnęła z całą siłą na beton i poważnie się obiła.
Syn, zanim zdążyłam się ogarnąć, zawiózł do kliniki. Gdy dojechałam, było już pozamiatane: kartę założyli, zaliczkę zainkasowali.
W klinice, jak to w klinice, za diagnozę i rentgen liczą, za dobą hotelową rzecz jasna też, ale operacji nie zrobią, bo obok jest klinika, co robi, a od zastrzyków "po" jest przychodnia najbliżej miejsca zamieszkania.
Żeby nie przedłużać: udało się bez pożyczki kurację spłacić, a że i na siatkę na balkonie wystarczyło, więc nie utyskuję na koszty kociej u mnie obecności. A że dzięki zabezpieczeniom upadków na beton więcej nie będzie, to korzyść odniosłyśmy wszystkie. No, ja jakby mniejszą, bo wychylić się przez poręcz balkonu, a choćby i strzepać chodniczka już nie mogę.
2. O upadkach wiejskich (rytuały)
Z upadkami na wsi to inna sprawa. Bo o ile upadek miejski wynikł z braku mojej wyobraźni, to upadek wiejski (pomijam akcydensy) kocica sama zaprojektowała i - co najważniejsze - przerósł w rytuał. Kot bowiem wie, że ważna jest "trójka".
Żeby nie przedłużać, opiszę 2 ryty:
1) rytuał chtoniczny -"lipa - wierzba - jesion"; zawsze w tej kolejności!
Jakaś chtoniczna tajemnica tkwić musi w tym trójkącie drzew, że salonowa dama z podtekstem codziennie zalicza szaleńczą rundę "od-do".
Gna z tarasu do lipy (wskakuję/odbijam się/spadam), z lipy do wierzby (wskakuję/odbijam się/spadam), z wierzby do jesionu (wskakuję/odbijam się/spadam) i z powrotem na taras.
Bez uprzedzenia zaczyna rytuał i w nieodgadnionej porze, ale już ogarnęłam układ spektaklu i nie mam nic przeciwko niemu. Jednak gdy się zaczynał, gdy syberyjska terminowała w celebrze, czujnie śledziłam jej poczynania, wszak wskoczyć na drzewo - a drzewa u mnie naprawdę rosłe - byle kot potrafi, ale zejść nie każdy, prawda?
2) rytuał "argonaucki" - "kretowiska (niebezpieczeństwo) - ogród Hesperyd (zdobycz) - taras (satysfakcja z misji)".
Salonowa dama raz na 2, 3 dni uskutecznia skrytą peregrynację do stodoły. Nie znam dnia ni godziny wyprawy, po prostu znika, długo nie odpowiada na wołanie, aż wreszcie, gdy dojrzę białą kulę w odległych łopuchach pod stodołą i gdy zacznę z irytacją wzywać, puszcza się sprintem do chałupki. A że pomiędzy chałupką a stodołą dużo muld kretowisk, więc i upadków dużo. Syberyjska waży sporo, i włos ma falujący, stąd wrażenia ze sprintu bezcenne.
Po powrocie długo odpoczywa, omiatając leniwym wzrokiem przestrzeń "pomiędzy" domem a stodołą, wyraźnie usatysfakcjonowana z dokonań. Wszak podjęła wyzwanie, zmierzyła się z nieznanym, pokonała krecie zapory, i - jak marnotrawna - z zyskiem wróciła. Bo - jak w przypowieści - miała gdzie wrócić.**
* powinnam opisać, i zrobię to w jednej z kolejnych etiud (oczywiście, o ile etiudy kolejne będą), jeden jeszcze miejski rytuał; nie opisuję teraz, bo nie ma w nim komponentu "upadku", no i zarezerwowała go dla siebie znajda stodołowa, a nie o niej teraz
** dziś u nas ksiądz "po kolędzie"; a że kocica syberyjska ma swój sposób na wizyty, muszę zabezpieczyć przestrzeń
ps. właśnie podpisałam "aneks" do umowy (Gowinona podwyżka dla "budżetówki" uniwersyteckiej); eh, muszę pogadać z damą syberyjską, pożalić się...
PS. pisałam, że mogą zmienić dział? no i mi zmienili; dali tę notkę do "osobiste", a ja przecież o zwierzątkach piszę... eh
nie obrażam, czasem coś za szybko napiszę; albo - emerytką jeszcze nie jestem, więc nie hejtuję:)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości