Z pozytywów notki poprzedniej*: nauczyliśmy się wymagać, sprawdzamy przydatność, dostrzegamy bezsensy.
Z negatywów: wiążą nas sentymenty ("ja miałem..."), ale i kompleksy ("nie będzie pluł nam w twarz..."); wiemy lepiej ("a moje dziecko to").
Chcemy dyskutować o edukacji. Tylko z kim?
Dialog o edukacji z p. Zalewską jest bezcelowy. Zrobiła, co miała zrobić. Młyny ministerialne zmieliły w pył "reformę Handkego". Pył osiadł, mąki póki co nie ma. Może pozostało coś do dokończenia, skoro p. minister trwa na stanowisku? Tak czy siak, dialogu nie proponuje.
Każdego dnia prowadzimy ten dialog ze sobą: na różnych szczeblach i w różnych okolicznościach, bo nasze dzieciaki - a my wraz z nimi - muszą coś zrealizować, dokonać jakiegoś wyboru, rozliczyć się z czegoś, pójść dalej czy zrobić krok w bok. No i zarobić, no i być wśród ludzi.
Z drugiej strony, suweren, który z każdym ekscesem władzy znacząco poszerza pole aktywności i wypracowuje nowe, często krzykliwe sposoby oddziaływania, w kwestii edukacji jest cichutki. Czasem pokrzyczy o cząstkowych projektach: liście lektur, autorach podstaw, wymiarze godzin, ścieżce dla dzieciaków z niepełnosprawnością, miejscu religii, komponencie patriotycznym itd. Położenia na stół nowej oferty - na wiek XXI - suweren póki co nie żąda.
Zatem wiemy, jak jest: jota w jotę tak, jak było w l. 70/80. A jak być powinno?
Zapytam inaczej: jak w edukacji być by mogło?
Karty wykładam: gdybym mogła, zażądałabym bonu oświatowego. Deputat za utratę węgla jest? Jest. To czemu nie miałoby być deputatu na edukację naszego dziecka? A później mogłoby być np. tak:
1) bon oświatowy (pokrycie kosztów pełne) na powszechną edukację obowiązkową (od 0 do 8 klasy); w tym 2 pierwsze lata "zerowe" (wyrównujące start) i następne 4 lata pełnej standaryzacji (kulturowej, społecznej, ekonomicznej, informatycznej itd.); po 4 klasie (tj. 6 latach edukacji) 2 lata sprofilowanych modułów, zależnie od możliwości, aspiracji, potrzeb itd. (np. 7 modułów: humanistyka, nauki o sztuce, ścisłe, przyrodnicze, informatyka, wojskowość, sport); dajemy ofertę dzieciakom mającym zakusy na dalszą naukę (aż po studia), ale i mamy ofertę dla tych, którzy chcą być wykonawczą kadrą rzemieślniczą, gastronomiczną, stolarską, logistyczną etc. (a dzieciaki mają i zawód, i kasę). W jednym budynku, ale dzielonym na sektory; ze zmianą większości (nie wszystkich!) nauczycieli i płynnej zmianie środowiska przez dziecko.
2) bon oświatowy (pokrycie kosztów częściowe) dla kontynuujących naukę po 8 latach nauki; tu rozdział na:
a) szkolnictwo ściśle zawodowe (3 lata; bez matury; kontynuacja nauki zawodu, przekwalifikowanie kompetencji w kierunku zarządzania czy projektowania);
b) licencjackie (4 lata; z maturą; kontynuacja nauki zawodu, dająca uprawnienia certyfikowanego specjalisty-technika z wejściówką na studia licencjackie, kształcące specjalistów w wyselekcjonowanych - tj. mających zapotrzebowanie - branżach); tu sponsorami dzieciaków jest przemysł, firmy branżowe;
c) akademickie, wielojęzyczne (5 lat; z maturą; nie dające szybkich zawodowych uprawnień, ale z wejściówką na uniwersytety, kształcące kadrę "menedżerską", w tym nauczycieli!); tu sponsorami dzieciaków powinny być także szkoły wyższe.
Ot, taki szkielecik, źle opisany, ale przynajmniej odmieniający oblicze. Edukacja, "robota w człowieku", to przecież temat najważniejszy także dla tych, którzy władzę pełnią bądź do niej aspirują.
* https://www.salon24.pl/u/malgor/924840,jaka-jest-wartosc-reformy-edukacji-firmowanej-przez-min-zalewska-no-jaka
nie obrażam, czasem coś za szybko napiszę; albo - emerytką jeszcze nie jestem, więc nie hejtuję:)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo