No to jest notka. W sam raz na upał. O korzyściach – duchowych! tożsamościowych! kulturowych! – z leżeń.
Syberyjska ledwo dycha, bo wiek (kłóci się syn, a i koleżanka, ileż to kocicy czasu zostało…), bo upał (w betonie czas się skończył…), bo emocje (czy zdąży posprzątać, zanim…), a wreszcie... Franek. Ten, co to nocką na rowerku ze wspomaganym hamowaniem jechał tak skutecznie, że zwierzchnik Franka, mający własną przygodę ze wspomaganiem, żarcik zmontował: „- Tramwaj, pociąg, autobus. Komunikacja zbiorowa to nasza przyszłość! I tego się, Franek, trzymamy.”
Nie ma co się dąsać i natrząsać! Zgrabnie to zwierzchnikowi wyszło.
Wykorzystałam więc okazję, by w komentarzu grosz od syberyjskiej dorzucić: „ani rower, ani hulajnoga, ani...? na piechotę też ryzykownie:(( kurczę, siedzieć na tyłku! stacjonarnie ma być!” Okazało się jednak, że w dorzuconym nie wszystko było przemyślane, bo (co dostrzegł Deda) „podróżując rowerem też się siedzi na tyłku, a tyłek na siodełku...” Że jednak popełnił nieścisłość, to temat wspomaganej lokomocji Franka zyskał kolejny komentarz od syberyjskiej: „na hulajnodze można siedzieć:) a na rowerku - można stać:)) czyli korekta: nie ruszać tyłka ani odnóży; leżeć? tak jest! leżenie jest bezpieczne:))) Miron wiedział, jak bardzo... (temat na notkę!)”.
https://www.salon24.pl/newsroom/1236342,tusk-skomentowal-wybryk-sterczewskiego-tego-sie-franek-trzymamy#comment-22905030
xxxxx
No to jest notka. O korzyściach – duchowych! tożsamościowych! kulturowych! – z leżeń. Nie z jednego, ale z całej serii leżeń, układania się w nich i z nimi. Oto ja-leżenie... I leżenie-myślenie... I jeszcze leżenie bez poprzeczki złości... i leżenie zakorzenione... Splecione ze sobą, wtulone w siebie i otulające... niczym te moje kocice na fotce...
Bo ja-leżenie-myślenie-zakorzenienie jest tak cenną wartością, że wstrętne, zewnętrzne zło postrzega je jako zagrożenie dla swoich planów („tak sobie leżę-myślę / to zaraz napadnie mnie coś i zje”).
Ale – po kolei. W sam raz na upał. W przerwie w sprzątaniu (a może w podróży?)...
xxxxx
1
naprzeciw nocnych szpar
ciemno-ja
mieszkanio-ja
leżenio-ja
2
leżenie
w wydłużanie się
bez jednej poprzeczki złości która skraca
idzie się tylko na długość idzie się idzie
puszcza się w dobrze sobie bycie
nie kończy się
3
kiedy leżę nie nadaję się do wstania
leżenie zapuszcza korzenie
nie wierzę w poruszanie się
zawsze do wyrwania zielony
4
takie leżenie-myślenie jak ja lubię
to jest niedobre z natury
bo niech ja w naturze
tak sobie leżę-myślę
to zaraz napadnie mnie coś i zje
5
leżąc w łóżku chcę być dobrym
przez sen rośnie dużo dobroci
leżenie dobroć wygrzewa
ale wstanie ją zawiewa
leżenia, z tomu Mylne wzruszenia, 1961
xxxxx
Żart? Ależ skąd! Mylne wzruszenie? Nie!
Białoszewski i tutaj znakomicie rozgrywa potencjał zastanych konwencji, czyli nasze oczekiwania wobec mowy poetyckiej.
leżenia to opowieść o sobie. To zatem kwintesencja poezji lirycznej. Zarazem - leżenia to traktat ontologiczny, więc liryka bardzo poważna, a jednocześnie celowo radykalnie odmienna od opowieści spodziewanej (w miarę dostojnej mowy o w miarę ważnych sprawach (oczywiście: ważnych dla zbiorowości) i zapisanej w komunikatywnym gatunku.
xxxxx
Białoszewski, jakże nieroztropnie uznawany za antyromantyka, także tutaj wyciągnął konsekwencje z postulatów romantyków odnośnie liryki (ot np. z uczynienia „ja” ośrodkiem godnym i zainteresowania, i zaufania).
Skoro romantyk (ustami swych bohaterów) sam śpiewał, o sobie śpiewał, no i samemu sobie – to Białoszewski - uwazny czytelnik romantycznych dziel - nie napisał ani słowa o tym, co poza "ja". Bo to, co poza "ja", nie jest przyjazne, nie jest gościnne. Nie jest interesujące...
Nie można tego zewnętrznego zła pokonać, nie można zignorować. Ale można siebie (tzn. swoje gramatyczne „ja”) rozciągnąć na wymiary czasu i przestrzeni. I z siebie, w odpowiedniej pozycji tożsamościowej, uczynić tyleż świat, co gatunek literacki. Magnificat!
Nie pisał zatem Miron ani o byle czym, ani byle jak!
Metafizyka tu każdą szparką wygląda:) I duchowość - bo kontemplował (siebie-świat) w pozycji najdogodniejszej do kontemplacji:) A w dodatku: mistrzostwo warsztatowe.
Korzyści – z leżenia, tu oznaczającego indywidualne, absolutne bycie sobą, akceptowanie siebie w każdym z aspektów – zapisał w epigramatach, a te zamieścił w cyklu. Zaś cykl (co ważne) był i w czasach aktywności Białoszewskiego bodaj najmocniejszą z konwencji genologicznych.
Tytuł dla cząstek, numeracja, wędrujące m/ nimi motywy, ten sam rejestr języka itd. - to pożądane, ale niekonieczne w cyklu wspólności.
Jest coś od nich istotniejszego: ta sama osobowość. W cyklu mieszka „ten sam”, choć nie taki sam podmiot (w poszczególnych fragmentach objawia się w różnych funkcjach: gadacza, bohatera, podglądacza, obiektu, truchła, itd.…). To on spaja fragmenty w całość względnie zamkniętą, a tak naprawdę otwartą na kolejne epizody, choćby najbardziej zaskakujące, tragiczne.
Niby - banalna prawda. A jednak, do odświeżenia. Zanim.
Ps.
Nie zapomniałam! Jest znakomita (ZNAKOMITA) analiza tych wierszy - Janusza Sławińskiego, tytana w mojej domenie:) Nie wiem, czy jest w zasobach Netu. Mądra. Kompetentna. Dowcipna. Klasa!
Tego, co w video, nie będę komentować... słowa wierszy zanikają... kobieta na scenie (tę bym wybrała) a kobieta w clipie (oj, dlaczego te obcasy)... jednak trupie rozumienie...
nie obrażam, czasem coś za szybko napiszę; albo - emerytką jeszcze nie jestem, więc nie hejtuję:)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości