blisko mnie Hola, ku granicy z Białorusią...
Milczę sobie.
Chyba jestem odpowiedzialna, a może i mądra doświadczeniem nie tylko własnym, skoro mnie, niepisowca, przekonał rząd pisowski: lepiej milczeć niż pisać głupio, podle, na zamówienie, judząc, szkodząc, rechocząc… itd.?
Takie to proste. Prawda?
Zatem milczę. Czyli - rozmawiam, czytam, oglądam:) Na różnych portalach, stacjach itd. Niektóre media muszę pomijać, bo wabią polityków-komentatorów, a to naprawdę obrzydliwe gnomy.
xxxxx
Czytam więc i oglądam selektywnie. I o selekcji: wyłapywanie dywersantów, demontaż tablic informacyjnych, blokowanie przejazdów piaskarkami... Nie interesuje mnie, gdzie kopacze mają grać, interesuje mnie, by w ogóle nie grali... Odnotowuję, co Sean Penn (o, znakomity!). Co Anonymus (wiem, wiem skąd to). Co Niemcy, co Chiny, co Finlandia. Co Turcja. Co Orban i jego media. Co Mołdawia. Co Duda, a nie Morawiecki. Co Tusk, a nie Kaczyński. Co i jak Zełenski (klasa!). Co generałowie, szefowie „flank”. Jednym słowem: ludzie świata zachodu, ale - broń mnie od moru! - nie zbawcy, naprawiacze, gęgacze...
Nie jest mi łatwo, bo pacyfistka jestem. I strateg ze mnie żaden. Warstwy bitewnej nie ogarniam, nawet we Władcy pierścieni. No i tego nie ogarniam, że ponoć już miało nie być tradycyjnych wojen, a tu bomby lecą... koktajle mołotowa... schodzenie w piwnice, pod ziemię...
Ale – daję radę! Nie mam innego wyjścia.
Sporo się w ostatnich dniach dowiedziałam o ludziach Salonu. Polubiłam blog brata Damiana (pozdrawiam!), ale blogerów do ostatecznego pominięcia jest więcej i bardzo wierzę w to, że w końcu się sami sobą nakarmią…
Ludzie salonowych orgietek geopolitycznych? Ludzie salonowych pasztetów historiozoficznych? Ludzie salonowej nudy? Mądrale… Matrony… Owady… Akademicy… Katoliccy tępiciele ludzi-pluskiew… Tacy. Jacyś. Niektórzy obleśni. Niektórzy perfidni. Niektórzy znudzeni.
Ilu z nich jest zadaniowanych? Nie tylko z zewnątrz (wierszówki na zlecenie). Także wewnętrznie, przez samych siebie (imperatyw komentowania, parcie na ekran)… Byleby chlapać. Byleby dowalić. Byleby zarechotać. Rączki zatrzeć... A ilu ma tu pańskie interesy do załatwienia?
xxxxx
Bardzo poważnie biorę sytuację, bo - bez genealogicznych uwikłań - moje życie, to poza betonem i z oddechem (w notkach odnotowałam - jakim), rozgrywa się szesnaście kilometrów od granicy. Z Białorusią. Normalna historia: wieś (sprawdziłam!) z nadania litewskiego, sąsiednie wsie z ludnością ukraińską, w tym bieżeńczą, więc i z cerkiewną architekturą, nazwami, deskrypcjami. Jak siedlisko kupowałam, byłam pewna, że sąsiaduję z Ukrainą...
Tu żyję, dzięki lockdownom i w ogóle hucpie covidowej - ostatnio przez 6, 7 miesięcy... A życie jest ważne. Póki co.
Czekam, odliczam każdego dnia, żeby znowu pod tę granicę jechać, skubać, podpierać, szalować… Żeby żyć. Bo w mieście, w firmie – życia już nie ma. Nie moje standardy.
Sprawdzam więc regularnie, co na stronie gminy. Dzwonię do sołtyski, do "płotkowego". Sprawdzam kasę, czy mnie stać. Na życie.
Ostatnie miesiące ponownie, straszliwie przeczołgały ten przygraniczny kawałek ziemi, bo i covid, i leśni ludzie z push-backu, i wiadome wschodnie biedy, kompleksy.
Niewiele mogę. Może nic? Że wpłacę grosz, że napiszę do Grzesia (co to go pisowcy z IPN-u wywali, a Czarnek się procesował), pytając, czy są bezpieczni? To, co robię, nic nie znaczy. Nic.
Co więc mogę? Milczeć. Nie stać w kolejkach. Wspierać syna. Nie narzucać się z moją biedą tym, którzy mają ważne rzeczy do zrobienia.
No i spiąć się, by, jeszcze, dać zarobić tym, którzy szesnaście kilometrów od granicy czekają na każdy grosz. Są bardzo nieufni, ale chyba siebie, w sąsiednich chatach, już oswoiliśmy... To, w końcu, czternaście lat...
xxxxx
Wojna… Zaraz, zaraz... przecież covid miał nią być... Naprawdę, ktoś to dziś powtórzy?
Wojna... Ta prawdziwa, z szantażem atomowym, dzieje się nie tylko w słowach, obrazach, mowie ciała…
Faceci się zawzięli, nadęli. Swoje mówią, ale i robią. A na bilbordach kanalia Putin, wielki strateg, idol strategów-gnomów...
A u mnie niech będzie i sentymentalnie…
Wkleiłam zdjęcie (z Krzemieńca?), bo byłam.
Wkleję filmik – z Holi. Bo co roku (niemal) jestem. Po miody, kosze.
To bardzo blisko mnie. Jest i Sosnowica, i Horostyta. Krzywowierzba. No i Włodawa... Oj, dużo jest, na zdjęciach, ale p.w. w pamięci tutejszych ludzi, w śladach ich nazwisk, twarzy, lęków, trosk. Kto ma odrobinę wyobraźni, zrozumie...
I wkleję zupełnie niewinny mini cytat – np. z Iwaszkiewicza:
W ogrodzie ogromne drzewo czereśniowe z wielkimi, czarnymi, słodkimi czereśniami (jak u nas na Ukrainie!) i grusze całe zawalone gruszkami… /J. Iwaszkiewicz, Dzienniki, red. A. Gronczewski, t. 1: Dzienniki 1911-1955, oprac. i przypisy A. i R. Papiescy, wstęp A. Gronczewski, Warszawa 2007, s. 510./
Starannie dobrałam "wklejone": skansen, a nie cerkiew; postsowiecki liszaj, ale nieważny; Iwaszkiewicz - poetycko genialny, życiowo - no, wiadomo...
nie obrażam, czasem coś za szybko napiszę; albo - emerytką jeszcze nie jestem, więc nie hejtuję:)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo