Wypatrzyłam kolejny hit Kelkeszosa, majstersztyk notkowej paraleli…
https://www.salon24.pl/u/qqc1968/1160889,jerzy-dabczak-czyli-witajcie-w-unii#comment-21298065
Wklejam dwa fragmenty, zawierające (tak sądzę) istotę konceptu:
„Gdy nasza rzeczywistość zaczyna kojarzyć się z powstałymi blisko pół wieku temu filmami Stanisława Barei, nie widzimy w tym niczego zaskakującego. Przywykliśmy. Jeśli jednak sceny , czy postacie z tych dzieł zaczynamy umieszczać w panoramie europejskiej, to wróżby na przyszłość nie są najlepsze. Świat , który przez dziesięciolecia wydawał nam się lepszy ze względu na swoją stabilność, czytelność i przewidywalność, cały czas zaskakuje nas jakimś absurdem, którego "Bareja by nie wymyślił".
„Nie wiemy co tak ciągnęło do Warszawy owych ludzi, bo przecież i grany przez Mieczysława Czechowicza ojciec Luśki, badylarz z Łomży, i niewidoczny stary Korbaczewski z Mławy, to majętni ludzie, dobrze zagospodarowani w swoim środowisku. Gdyby nie mieli środków, to usługi Jerzego Dąbczaka nie byłyby w ich zasięgu. Jednak magia stolicy przyciąga i wkrótce mieszkanie Filikiewiczów staje się koczowiskiem, w którym jego właściciele mają najmniej do powiedzenia. Rządzi Dąbczak i uchodźcy, a stłamszonemu nauczycielowi języka polskiego pozostają żałosne próby pozbycia się intruzów przy pomocy coraz bardziej desperackich intryg.”
Niby tak… Koczowisko to licha zona. A koczowisko na zgliszczach naszego domu zrobione – to zona niebezpieczna, zła, zbrodnicza.
Coś jest jednak nie tak z Twoją notką, Kelkeszosie.
Jakoś niedawno widziałam znakomity dokument o Jerzym Dobrowolskim, aktorze, kabareciarzu, reżyserze, felietoniście, i kimś więcej!
Niezwykła osobowość, tragiczna osobowość (bo i wojna, i realia krajowe, i alkohol, i miłość...)
Wolnościowiec, bez przydziału…
No właśnie: nie sądzę, by się bez oporu odnalazł w ślicznie skrojonej "unijnej paraleli" (zajrzycie, proszę, do linku z końca mojej notki).
Dobrowolski nie grał byle czego i u byle kogo... W Nie ma róży bez ognia grał (istotnie fenomenalnie, jak i inni aktorzy u Barei) ludzia swojego czasu, tamtego czasu. Trochę lekkoduch, elegancki lump... Taki rasowy, rodzimy cham... Ma prościutki pomysł, realizuje go nie brudząc rąk, z petem w zębach i - zwycięża? Jeśli tak, to kolejne pytania: w jakich okolicznościach (historia, ustój), czy na prawach wyjątku, no i - co z jego ofiarami...?
Ot, późny Gomułka, wczesny czy późny Gierek, wielka płyta, spółdzielcza niewłasność, martwe dusze, niespisane świniaki, karierki, legitymacje, przydziały, flachy, goździki, breja, etykiety zastępcze. I kryształy, dużo kryształów.
To był podły i niszczący, a nie tylko śmieszny czy ubożuchny czas. Nasz czas. Sól czasu.
A sam film, kultowy, oglądam "permanentnie" - jak ma się do teraz, tutaj?
Jasne że się ma. Tylko ciut inaczej, niż w „notce unijnej”.
Cwaniaczkowie, co nam w buciorach (tj. z telewizorem, meblami, kryształami) w naszą (dopiero co wykombinowaną, w marzeniach spokojną, elegancką) chałupę włażą, to - powinnam zapisać wielkimi literami - nasi cwaniaczkowie; krajowi, rodzinni, po naszemu emancypowani, krajowymi pyrami karmieni, boczek z narodowej świni smażący...
Nasza krew w nich płynie i nasze obyczaje pielęgnują w Filipiakowym (kurczę, nie pamiętałam nazwiska) metrażu, wyczekanym i opłaconym (łzy żony w tym filmie są równie szczere, jak furia męża).
Po co się do stolicy pchają? Po blichtr, szpan, czyli po pieczątkę w dowodzie. Po dziś dzień się pchają (ot, np. dzieci do stolicy wysyłając na studia, mimo że drogo i jakościowo podle).
Lipne meldunki, lipne ożenki – Bareja tego nie wymyślił, wziął z otoczenia. Sporo fabuł o tych procederach powstało z rodzimą obsadą…
Bo Bareja, co jest oczywiste i ważne, to nie wyimaginowana wspólnota ze szmatą, ale: Polska, szanowny Kelkeszosie! Najeźdźcy, intruzi, cwaniacy, szuje - to Polacy, szanowny Kelkeszosie!
Chciałabym napisać: to tamta Polska i to tamci my - rodzinni "najeźdźcy” na ojczystym terenie i potencjalni „najeźdźcy” poza ojcowizną: w Europie, Amerykach, Australii…
Sporo nas tam było i jest. Chcianych i niechcianych. Zaradnych i socjalnych.
Robili (robiliśmy) tylko to, co system im zaindukował. Podły, głupi, zbrodniczy system…
Musieliśmy być i tacy, jak u Barei, na krawędzi podłości, ale i poza krawędzią, bo karykatura – a za karykaturę, z gruba rąbaną, mogą być uznane produkcje Barei – to nie abstrakt.
Karykatura wyjaskrawia cechy, sytuacje, typy. Te dziejące się.
Musi mieć zatem solidną, czyli realną podstawę, bo bez niej zawisłaby w „nie-odbiorze”. Nie zostałaby odczytana, rozpoznana.
https://www.rp.pl/artykul/368863-Kregoslup-Jerzego-Dobrowolskiego.html
nie obrażam, czasem coś za szybko napiszę; albo - emerytką jeszcze nie jestem, więc nie hejtuję:)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura