I.
I nic już nie wiem
Nic...
Żeśmy jak na rzeź bydlęta
ochoczo stąpili
w objęcia hipersamorealizacji
albo że od święta
świętością nazwaliśmy
zwykłe chamstwo
widząc jak się w złocie tarzają
upadli wasale Ich Królewskich Mości
z pomocą niewiast i mężów
gotowych na wszystko
w imię dziejowej sprawiedliwości
Bo już nic nie wiem...
skoro ptaki krewetki i ryby żrą plastik
skoro ludzie żrą mięso
i ptaki i ryby krewetki i płaszczki
sztućcami z plastiku
na talerzach z plastmasy
usadowieni wygodnie w foteliku
nad morskim brzegiem
z łykiem dobroczynnego jodu
w promocji kup dwa za jeden
byle do przodu
I dalej nic nie wiem...
Nic o nas bez nas
i o ludziach których
korporacja wybrała nam na przyjaciół
o życiu na raty
w domach z papier mache
nieodpornych na „pogodę dla bogczy”
II.
Poranek zapowiadał się cudownie
ludzie ptaki i drzewa
wszystko skąpane w promieniach
ledwie obudzonego słońca
pająk w pozłocie
właśnie sięgał
po swoją nagrodę
nagroda o skrzydłach
przyswajających światło
niczym kryształki w kalejdoskopie
zdaje się pogodzona z losem
schyliła głowę na znak że uległa
Śmierć dotknęła ją delikatnie
z czułością matki
sięgającej w stronę policzków dziecięcia
Poranek udał się wręcz przepięknie
a po obiedzie wszyscy szczęśliwi
ruszyliśmy na łąkę przed domem
ach jakiż to był dom i łąka jaka
gdzie bezlik nieopisanych stworzeń
znalazł sobie bezpieczne ukrycie przed światem
Człowiek już dawno przestał udawać
że coś w nim przetrwało z dzikiego zwierzęcia
dusza myśli i ciało
trójstopniowa przynęta
lub jak mawiają – chaos
Przez rubinowy kalendarz
pójdziemy na całość!
III.
Trzasnęły drzwi
i znowu nic nie wiem
czy to czyjś cień nieproszony
a może spiżowa figura
jakiegoś mocarza
ustawiona pod światło
pojawia się z nagła
w obrysie korytarza
I od początku
nic dwa razy się nie zdarza
pustka w głowie
aż oczy bolą od ostrych promieni
tak wyobrażam sobie
zabójczą biel pustych przestrzeni
i czyjś cień rzucony
pomiędzy wykusze uśpionych galerii
bo są u nas takie domy
do których powrót
nic dobrego nie wróży
Zresztą...
Komu dziś jeszcze chce się wierzyć
zwłaszcza w przykurzone zabobony
skoro nic
nic już nie wiemy
a jeśli jakaś prawda
stanie nam przed oczami
kiedy się wciśnie aż do samych źrenic
wtedy mimochodem
wręcz od niechcenia
zamykamy powieki
lub odwracamy głowę
i dla własnej wygody
to jedno wiemy o sobie
że nic
to takie skuteczne remedium
na każdą nawet zmyśloną chorobę
IV.
Tego nigdy nie było
wraki okrętów
usiadły na złotych wydmach
lotnych piasków wyobraźni
sen kapitanów
śnią pięcioletni malcy zafrasowani
złowieszczym pomrukiem oceanów
bezpiecznie czując się tylko w objęciach mamy
albo w ogrodzie na tyłach posesji
A ogród jak z bajki – zaczarowany
w nim wierni towarzysze rebelii
od wieków ci sami
jak zawsze niemi i zaślepieni
z bronią gotową na cios śmiertelny
na stos na stos
rzucają swój los straceńczy
a potem wracają przez noc
do swojej kwatery
Ich epolety kurzą się
w starych szafach ze sklejki
a wnuki bawią się orderami
za okazane męstwo
w obliczu nieuniknionej zmiany
To było dawno i nieprawda
dzisiaj już nie biegamy
Komu to było potrzebne do diabła
ta cała ucieczka przed świtem
i to co przekwitło w nas z czasem
kiedy się tak ustawiamy
przed własnym odbiciem
i znowu się budzi potrzeba niebytu
śmierci potrzeba nagła
na niwie nowej ojczyzny
na użytek pościgu
za cieniem dezertera banity
w długodystansowym wysiłku
na wasz i reszty pohybel
stoję jak posąg ze spiżu
porzucony na czyimś progu
ja czterdziestoletni emigrant
wciąż wściekły
na tychże i samych bogów
- Publicyście
20/01/2018
Przyszedłem na świat w trzecim kwartale XX wieku i jestem. Istnieje dzięki słowu i tylko w tej mierze, w jakiej sam się realizuje – m.in. poprzez język którym wytyczam własną drogę. Nie wyróżniam się w tłumie, większość z was mija mnie na ulicy nie ofiarując nawet krótkiego spojrzenia, ale ja na was patrzę i uczę się od was, jak przetrwać poza obszarem zmyślenia. Tak, żyję w zmyśleniu, stąd większość tych, których znam nie ma o mnie pełnego wyobrażenia – należę sam do siebie i dobrze mi z tym odosobnieniem. Mam tyle twarzy, ile akurat zechcę mieć w danym momencie. Bywam wielkoduszny, ale także zawistny, łaskawy i okrutny, szczodry i skąpy, zły do szpiku kości i bezgranicznie dobry. Kocham i nienawidzę, lubuje się w kłamstwie i walczę o prawdę. Wciąż szukam odpowiedzi na to kim jestem, lub na to, jak mnie widzicie. Niektórzy mówią o mnie „poeta”, inni „grafoman nie wart złamanego grosza” – nie boje się jednych i drugich. Ważne, że ktoś mnie czyta, i że mogę się przejrzeć w waszych źrenicach jak w lustrze, albo przejść przez wasze życia, jak przez tranzytowy korytarz. Jeśli więc nadal chcecie mnie poznać, proszę was tylko o jedno – wpuście mnie do środka, wtedy i ja się przed wami otworzę. Wszakże nie gwarantuje gotowego przepisu na to kim jestem – sami musicie wybrać własną odpowiedź.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura