W sobotę musiałam pożegnać się z moim przyjacielem Jagdterrierem, który przez ponad 16 lat był ze mną.
Niestety, z godziny na godzinę było gorzej, nie chciał jeść, ani pić, więc pozostała wizyta u weterynarza... A dwa dni wcześniej był jeszcze na - ulubionym - spacerku. Cóż, na starość nie ma rady.
Myślę, że był szczęśliwy, bo zawsze miałam dla niego czas i cierpliwość, a był to wesołek /czasami łobuz/ jakich mało. Ale kochany.
No i gdy trzeba było, to potrafił wyhamować, bo, kiedy w najbliższej rodzinie urodził się maluszek-chłopiec był dla niego najczulszym i najdelikatniejszym opiekunem.
Mnie przynosił również sporo uśmiechu, ale też np. jeże z ogrodu... do zabawy, które potem musiałam wynosić do lasu.
I mimo, iż fizycznie go już nie ma, to wciąż łapię się na tym, że... ze mną jest, bo cały dom i ogród mi go przypominają.
Miło byłoby, gdy w życiu było tak jak w filmie, że będzie wracał, tylko w innym wcieleniu, tak, żebym mogła go rozpoznać...
Inne tematy w dziale Rozmaitości