Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam zwiastun filmu pt. "Downton Abbey", bo wcześniej oglądałam sześć sezonów serialu pod tym samym tytułem, który skończył się w 2015 r. . Reżyserem filmu jest Michael Engler, a scenariusz stworzył Julian Fellowes, który miał swój udział i w serialu.
Tu mamy rok 1927, czyli o rok później, niż w momencie, gdy zakończyła się akcja serialu, więc to jakby kontynuacja, również aktorska.
I malowniczo... jedzie Poczta Królewska, aby poinformować Lorda Roberta Crawley'a /Hugh Bouneville/ oraz jego małżonkę, Corę /Elizabeth McGovern/, iż do ich posiadłości, czyli Downton Abbey, zawita para królewska. Następuje wielkie poruszenie pośród arystokratów, ale też służby i okolicznych mieszkańców.
Ponieważ kamerdyner Barrow /Rob James-Collier/, gorzej sobie radzi, więc o pomoc poproszony jest ten emerytowany już, Charles Carson /Jim Carter/. Ale okazuje się, że z przygotowań ma być wyrugowana miejscowa służba, na rzecz tej - przyjezdnej - królewskiej, pod wodzą kamerdynera-Pazia... /David Haig/, więc zanosi się na... - podstępną - wojenkę.
Nad wieloma sprawami panuje córka lordostwa, Lady Mary Crawley /Michelle Dockery/, a na swoją wojenkę czeka, matka Lorda, Violet Crawley /rewelacyjna Maggie Smith/, która ma konflikt z damą dworu, Lady Bagshaw /Imelda Staunton/.
I goście zjeżdżają, a intrygi oraz potyczki się mnożą, ale też budzą się milsze uczucia i tak, aż do... świetlistego końca.
W tym filmie są bardzo klimatyczne, piękne i oddające epokę zdjęcia, autorstwa Bena Smitharda. A muzyka... jak towarzyszka, to praca Johna Lunna.
Film "Downton Abbey" mnie nie zawiódł, lecz dostarczył mi wiele wzruszeń oraz mnóstwo subtelnego humoru. Gorąco go polecam, bo czasy się zmieniają, ale niektóre miejsca - szczęśliwie - nie.
Inne tematy w dziale Kultura