Tydzień temu na ekrany polskich kin wszedł film w reżyserii Romana Polańskiego, zrealizowany wg jego oraz Jerzego Skolimowskiego scenariusza, pt. "The Palace". I był tylko jeden seans dziennie, o późnej godzinie wieczornej i ... już został zdjęty, choć frekwencja nie była katastrofalna.
Historia rozgrywa się w pewnym hotelu w Alpach szwajcarskich.
Nadchodzi rok 2000 i jedni mają obawy, a drudzy się cieszą. A towarzystwo jest straszne, bo złożone głównie z ofiar medycyny estetycznej.
I trudno tu kogoś wyróżnić, no może Johna Cleese'a, grającego 92-letniego staruszka, który ożenił się z 22-letnią - otyłą - Magnolią /Bronwyn James/. I on jest chwilami zabawny, nawet jako... trup. Gdy taki Mickey Rourke /tu Bill Crush/, to smutny obrazek.
W tym filmie jest bardzo energetyczna muzyka autorstwa Alexandre'a Desplata. A - chwilami - klimatyczne zdjęcia stworzył Paweł Edelman.
"The Palace" jest dosyć dziwnym filmem jak na Polańskiego, ale trzeba przyznać, że poruszył różne wątki, bo np. czeski /nawet trochę zabawny/ czy rosyjski z Jelcynem i Putinem, w swoich rolach.
I choć spodziewałam się więcej, to nie żałuję, że film obejrzałam.
Inne tematy w dziale Kultura