"Duchy Inisherin", to film wyreżyserowany - do własnego scenariusza - przez Martina McDonagha. Ot, rzeczywistość... po irlandzku.
Rzecz dzieje się na urokliwej wyspie u wybrzeży Irlandii.
Gdzieś w dali pobrzmiewają wybuchy wojny domowej, a na wyspie trwa wojenka dwóch niedawnych przyjaciół: Padraica /świetny Colin Farrell/ i Colma /Brendan Gleeson/. I trudno zdiagnozować o co poszło, ale Colm chce nawet za cenę odcinania sobie kolejnych palców u rąk zaznać ciszy ze strony Padraica. Ten ostatni jednak nie potrafi milczeć i zaczyna się...
Siostra Padraica, Siobhan /Kerry Condon/, chyba najbardziej stojąca na ziemi na wyspie, nie może już patrzeć na taki stan i ogólną atmosferę..., w tym i z innymi sąsiadami. Trudno jest też Dominicowi /Barry Koeghan/, krzywdzonemu przez ojca policjanta...
I jatka trwa. A najbardziej szkoda kucyka i pieska...
W tym filmie są niezwykle malownicze zdjęcia przyrody i... lokalnej zabudowy, autorstwa Bena Davisa. A wzystkiemu towarzyszy odpowiednia muzyka, Cartera Burwella.
W filmie "Duchy Inisterin" mamy mieszankę irlandzkiej specyfiki, ludzkich postaw, charakterów, przypadłości, a nawet zboczeń. Co nie przeszkadza temu, że wszyscy stadnie chodzą do kościoła..., a potem - bywa - idą na noże.
Ten film jest może i interesujący, ale też wyjątkowo smutny. I humor nie poprawia się także długo po wyjściu z kina. Traumatyczne przeżycie.
Inne tematy w dziale Kultura