Na ekrany polskich kin wchodzi nowy film w reżyserii Stevena Spielberga, powstały wg jego oraz Tony'ego Kushnera scenariusza, pt. "Fabelmanowie".
Wszystko zaczyna się od wyjścia do kina rodziców i małego chłopca Sammy'ego. To jego pierwszy film, w którym miał być humor, miały być zwierzątka itd., a była ogromna kolejowa katastrofa. Mały jest przerażony, ale i zaciekawiony.
Sammy rośnie /gra go Gabriel LaBelle/, a wraz z nim jego pasja kinowa. Mama, Mitzi Fabelman /Michele Williams/ jest artystką i podziwia pasję syna, natomiast ojciec, Burt Fabelman /Paul Dano/, naukowiec, nie traktuje jej poważnie.
Rodzinie Fabelmanów towarzyszy wciąż "wujek", Bennie /Seth Rogen/, a temu towarzyszy też tajemnica rodzinna.
Sammy w mniejszym lub większym stopniu, ale wciąż się realizuje filmowo, do czego namawia go dosyć ekscentryczny wujek Boris /Judd Hirsch/. A i mały epizodzik odgrywa tu wielki... John Ford /fantastyczny moment Davida Lyncha/.
I "zabawa" trwa...
W tym filmie są świetne, epokowe, bo akcja rozgrywa się na początku lat 50-tych minionego wieku, zdjęcia Janusza Kamińskiego. A wszystko uzupełnia muzyka, którą zajął się John Williams.
Film "Fabelmanowie" pokazuje to, że pasja pozwala przeżyć największe zawirowania życiowe, rodzinne, ale i środowiskowe, bo Żydów wtedy w USA nie lubiano i musieli oni mierzyć nawet z odrzuceniem. W przypadku Sammy'ego... szkolnym.
Znów bardzo dobre kino...
Inne tematy w dziale Kultura