Irytują mnie słowne przepychanki w sprawie „faszystowskiego” oblicza Marszu Niepodległości. Fontanny wodolejstwa tryskają gdzie się da – tyle, że nic z nich nie wynika. Coś się wydarzyło – i kłótnia o proporcje nie zmieni faktów.
Łyżka dziegciu psuje beczkę miodu. Pytam - kto ma zadbać, by dziegieć nie znalazł się w miodzie?
Spontaniczny Marsz Niepodległości w Warszawie wpisał się w tradycję obchodów Narodowego Święta Niepodległości jako najbardziej chyba spektakularne wydarzenie.
Owszem, instytucjonalna część obchodów, organizowana przez władze, jest relacjonowana w mediach i komentowana - ale to ściśle zaprogramowana ceremonia o ustalonym i powtarzalnym rytuale. To coś jakby obowiązkowe odbębnienie Rocznicy 11 Listopada, rok w rok, na tym samym państwowym werblu. Wola i mus ubrane w galowe garnitury i mundury. Świętowanie rutynowe, wtłoczone w określone ramy.
Inaczej jest z Marszem Niepodległości – bo jest to akcja wyrażająca spontanicznie pierwotny patriotyzm ludu. Nie zmienia tej natury Marszu okoliczność, że wyrażane przez uczestników umiłowanie Ojczyzny ma określony kontekst i wyraz polityczny, więc jest apoteozą określonej politycznie wizji Polski.
Patriotyzm to osobista właściwość jednostki, odczuwana wewnętrznie – w tym sensie nie podlega ocenom ani porównaniom. Gdy zaś mówimy o narodzie, to patriotyzm jest jego uniwersalną wartością. Nie zmienia tego oczywistość, że ten uniwersalny patriotyzm może być wyrażany różnymi postawami indywidualnymi lub grupowymi i deklarowany różnymi hasłami, pieśniami czy symbolami.
Tak więc Marsz Niepodległości jest przejawem uniwersalnego dla Polski patriotyzmu, manifestowanego jednak wyróżniającą się, powtarzalnie co roku, symboliką i retoryką - wyrażającą społeczno-polityczną postawę jego uczestników - uznającąnaród za najwyższe dobro w sferze życia oraz polityki.
Taka postawa bywa nazywana nacjonalizmem, co jest słuszne dopiero wtedy, gdy dowolnie pojmowana zasada prymatu wartości narodowych jest podstawą dowolnej manipulacji prawami jednostki i zasadą praworządności instytucji państwa. Nie będzie jednak nacjonalizmem, gdy uznanie narodu za najwyższą wartość nie będzie godziło w inne wartości społeczne, będąc wśród nich koroną, a nie narzędziem poniżenia lub wykluczenia.
Obecna ekipa władzy w Polsce często przywołuje prymat narodu jako ważny element motywacji swoich działań politycznych. Dlatego Marsz Niepodległości, jego rozmiar, spontaniczny charakter i propagowana w nim postawa społeczno-polityczna są ważnymi czynnikami legitymizacji wspomnianej motywacji władzy.
Jednak władza stoi cały czas wobec zarzutów o tolerowanie czy nawet wspieranie w Polsce nacjonalizmu – zarzutów stawianych nie tylko w środowiskach czy krajach uznawanych przez władzę za nieprzyjazne, ale też tam, gdzie władza chciałby widzieć sojuszników i przyjaciół. Jeszcze gorzej, że dla niektórych nacjonalizm i faszyzm to jedno i to samo.
Otoczenie międzynarodowe Polski – to przyjazne i to nieprzyjazne - patrzy na Marsz Niepodległości jak na swoistą próbkę testową żywotności polskiego nacjonalizmu - a więc więc inaczej niż władza, która widzi w nim wsparcie. To odmienne spojrzenie rodzi oczywiście odmienne kategorie ocen zdarzenia – zupełnie do siebie nieprzystawalne i formułowane w różnych systemach wartości.
Nie wiem, czy władze Polski zdają sobie z tego sprawę, ale z całą pewnością powinny rozumieć jakimi kategoriami Polska jest oceniana za granicą i z całą pewnością nie powinny tych kategorii lekceważyć.
Stamtąd patrzą uważnie, czy tak ważna dla obecnej władzy idea narodowa jest w społeczeństwie koroną wartości, czy narzędziem poniżenia lub wykluczenia. Lekceważenie – przez polskie władze - tego spojrzenia jest polityczną głupotą, bo niczego nie daje, prócz odwzajemnionego lekceważenia – dla polskich władz.
A przecież wcale nie tak trudno było obronić Marsz Niepodległości jako wyraz pozytywnej idei narodowej. Wystarczyło nie dopuścić, by dostała się tam łyżka dziegciu – awanturnicy głoszący idee poniżenia i wykluczenia. Z cała pewnością był to margines, ale przecież zmieniał odbiór zdarzenia. Jeszcze raz – beczka miodu i łyżka dziegciu.
Z cała pewnością rząd nie stanął na wysokości zadania, które było w jego zasięgu. Kamiński winien był zadziałać operacyjnie, a Błaszczak na miejscu, by jeszcze przed rozpoczęciem Marszu wyeliminować udział nielicznych przecież czarnych owiec.
Mieli do tego pełne prawo, a wręcz taki obowiązek, bo szło przecież o daleko idącą prewencję, by w czasie Marszu nie doszło do łamania prawa. Mieli do tego ideową przesłankę, bo przecież byłoby to uchronienie czystej i patriotycznej idei narodowej przed zbrukaniem.
Teraz premier Szydło w „mocnych słowach” biadoli, że wredna zagranica znieważa Polaków i polski patriotyzm. Proszę wybaczyć – ale to nic ponad próżny babski lament. Trzeba było zadbać wcześniej, żeby było pięknie i wzniośle – bez plam na patriotycznej manifestacji. Wtedy sam Marsz, jak i wizerunek niesionych przez niego wartości zyskałyby za granicą, jeżeli nie uznanie, to przynajmniej szacunek.
Inne tematy w dziale Polityka