Po zrzuceniu jarzma sowietów Rzeczpospolita zaczęła szukać dla siebie miejsca w wolnym świecie. Prawie bezdyskusyjnie i powszechnie przyjęto zasady obowiązujące do dziś - bronić ma nas USA bezpośrednio i poprzez NATO, a rozwój gospodarczy ma wspierać (głównie swoją forsą) Unia Europejska.
W takich uwiązaniach Polska ma być, naturalnie,suwerenna i najlepiej mocarstwowa - bo tak byłoby pięknie i patriotycznie. Jakoś to będzie - podpisaliśmy stosowne pakty, akty i kontrakty. Nałożyliśmy sobie obrożę, jaka z wynikała z przyjętych - w zamian za korzyści - zobowiązań. Dobrowolnie staliśmy się częścią składową złożonych mechanizmów zależności międzynarodowych.
Obecnie politycy aktualnej opcji rządzącej przekonują nas , że do tej obroży ma być przypięta smycz, którą weźmie w rękę niepodzielnie ich przywódca i w ten sposób staniemy się państwem i narodem suwerennym - całkowicie i ponad wszystkim, poza Jarosławem Kaczyńskim naturalnie.
Ten, z lekka tetryczejący epigon zasady dominacji partii politycznej nad strukturą państwa i bytem narodu, ogłosil, że wobec wyjścia Wielkiej Brytanii z UE trzeba nowego traktatu europejskiego -oczywiście takiego, by on, jako partyjny przywódca, mógł sprawować władzę nad Polską wedle swego widzimisię - bez żadnej konstytucyjnej odpowiedzialności, w ramach własnych kaprysów co do interpretowania praworządności i działania strzegących jej instytucji.
Niech nas obcy "żywią i bronią", bo to - jakoby - nie godzi w polską suwerenność - w nią godzą bowiem Rzepliński, Juncker czy Schultz - gdy tylko za polską suwerenność przyjąć nieskrępowaną wolę posła Jarosława Kaczyńskiego.
Nie jesteśmy narodem idiotów i gdy wyrażaliśmy zgodę na wstąpienie Polski do UE wielu z nas miało na uwadze, że przyjmowane przez nas w chwili akcesji warunki poszanowania nie tylko prostej demokracji, ale i prymatu praworządności nad partyjnością uchronią nas od możliwości powrotu totalitarnego dyktatu - nie tylko ze strony czerwonej postkomuny, ale też przed każdą inną tendencją autorytarną, realizowaną przez jakąkolwiek inną siłę polityczną.
Każdy obywatel wolnego kraju może mieć w nosie partię rządząca i jej przywódcę, bo to partia jest obowiązana przejmować się każdym obywatelem (nawet jej niechętnym) - a nie odwrotnie. Pięknie dowiedli tego Angole - wypinając się w swojej większości na błazenady przywódcy partii rządzącej dziś Wielką Brytanią.
Cóż za katastrofalny brak szacunku dla politycznego kolesia Jarosława Kaczyńskiego! Cameron zaplątał się w sieci własnych zagrywek i zdechł - co jest przestrogą dla polityków i nadzieją na ich szacunek dla autonomicznego wyrazu aspiracji obywatelskich.
W charakterystyczny dla post-komunistycznego widzenia prymatu partii nad narodem skomentowała to premierka Szydło. Wyakcentowała, że brytyjskie referendum wcale nie jest wiążące dla decyzji politycznych tamtejszej partii rządzącej (i jej przywódcy), bo brytyjska konstytucja w realizacji wyniku referendum daje głos ostateczny parlamentowi (a więc - w domyśle - zwyczajnej większości parlamentarnej). Polska premier powiedziała co chciała - adresując tę wypowiedź do Polaków. Padło wyraźnie i jasno - wola obywateli to jedno, a wola i decyzje partii to co innego.
Uważny obserwator polskiej sceny politycznej nie może przejść do porządku dziennego nad tym pasusem prominentnej działaczki PiS-u. Komunikuje ona bowiem, że w razie konfliktu politycznego między sprawowowaniem władzy przez suwerenny naród bezpośrednio (np. referendum), a przez przedstawicieli (sejm) - obecna polska władza przyjmuje stosowanie prymatu woli większości parlamentarnej nad bepośrednio wyrażoną wolą większości narodu (jeżeli tylko wola obywateli nie wyrazi woli partii).
Ma to - co prawda - na podorędziu pewne subtelne założenie konstytucyjne. Polega ono w swoim duchu na tym, że miażdżąca większość reprezentantów narodu w sejmie - a więc nie sama większość rządząca, ale dopiero przy bezwzględnym poparciu opozycji - może równoważyć wolę suwerena (narodu) wyrażoną bezpośrednio.
Brytyjska partia rządząca i jej przywódca odstąpili od politycznego montowania takiej alternatywy, a już zdecydowanie nie zamierzają korzystać z posiadanej w Izbie Gmin większości, choćby wziętej twardo w karby przez Camerona, by przeciwstawić sie wynikowi referendum. Troche to jakby w poprzek dojrzałej demokracji.
Natomiast obecna polska władza sygnalizuje, że jest skłonna omijać jakoś tam wyartykułowną wolę większości narodu - przez zgniecenie jej wolą zwykłej, partyjnej większości parlamentarnej. Wprowadza to polską rzeczywistość w swojskie deja vu - z falującym mirażem transparentu z napisem "wola partii wolą narodu".
Brexit, jako fakt, który zaistniał bezwzględnie, wyostrzył obraz wielu aspektów dzisiejszej rzeczywistości. Sięgnęło to też naszego podwóreczka i podwiało firanki zaciągnięte na oknach kuchni władzy. Coś tam pokazało się na mgnienie oka - wystarczy na przestrogę.
Inne tematy w dziale Polityka