Obłok Obłok
763
BLOG

Wyjdą? No i co z tego?

Obłok Obłok Polityka Obserwuj notkę 9

Brexit jest przedstawiany jako symptom stanu krytycznego poważnej choroby UE, a jego realizacja ma - zdaniem niektórych - zapoczątkować  fazę agonalną Wspólnoty. Guzik prawda. Wystarczy rozważyć sytuację,gdy do brexitu nie dojdzie.  Co prawda  symptom zaniknie, ale choroba zaleczona powierzchownie będzie rozwijać się w najlepsze, bo pozostanie Wielkiej Brytanii w Unii niczego nie wyleczy. 

Patrzymy na Wielką Brytanię jak na część jednolitego organizmu, gdy tymczasem Unia wcale nie jest związkiem organicznie jednolitym i częściowa amputacja wcale nie spowoduje jego dysfunkcji. 

Unia choruje na nadmierne zróżnicowanie aspiracji poszczególnych państw członkowskich. Choroba weszła w stadium, w którym niektóre tendencje rozbieżne przekształciły się w stanowiska i tendencje funkcjonalnie przeciwstawne. Same rozbieżności daje się pogodzić systemowymi kompromisami, wyznaczającymi wypadkową kierunku decyzji (ja chcę na ukos w lewo, ty na ukos w prawo - więc idziemy środkiem).  Gorzej, gdy mamy wektory wprost  przeciwstawne  - te nie pozwalają wyznaczyć wypadkowej i ich siły znoszą się nawzajem w punkcie podejmowania decyzji. Impas-bezruch-bezsilność.

Wielka Brytania jest nie tylko głównym generatorem przeciwieństw, przyjmuje też funkcję protektora skupiającego siły przeciwne dalszej unifikacji Wspólnoty. Pozostaje pytanie o przyczyny i cele takiego sposobu uczestnictwa w Unii.

Przyczyny są dwojakie - historyczne i geopolityczne. 
Historycznie rzecz ujmując Wielka Brytania od zawsze rozwijała się w pewnej odrębności i izolacji od cywilizacji kontynentalnej. Na dziesiętny system monetarny przeszła dopiero w 1971 roku, pozostając jednak w innym niż kontynent systemie miar i wag. Inaczej rozwijał się tam system kształtowania i wykonywania prawa, a drobiazgi typu lewostronny ruch drogowy, dwa krany nad umywalką, wtyczki elektryczne są zewnętrznym przejawem wyraźnej inności.
Ta inność  tkwi głęboko w mentalności Brytyjczyków - przez to bliżej im do odległych krajów, które kształtowały swoją cywilizację pod wpływami brytyjskimi niż do obcego im "kontynentu" - jak nazywają resztę Europy. Można się zastanawiać, czy w tym aspekcie Wielka Brytania jest w swojej tradycji częścią Europy, czy resztką  jakiegoś  przeszłego, odrębnego imperium globalnego - konfrontującego się z naszym kontynentem tylko w sytuacjach ostatecznych zagrożeń swego bytu  lub w razie możliwości osiągnięcia łatwych korzyści politycznych i ekonomicznych. 
Dla rdzennych Brytyjczyków okrzesany cywilizacyjnie w calach i uncjach przybysz z dawnej zamorskiej kolonii jest bardziej swojski niż metryczno-kilogramowy przybysz znad Wisły czy dolnego Dunaju.  Ten rys mentalny brytyjskiej społeczności jest istotny dla poziomu akceptacji europejskości - jako rygoru pochodnego od uczestnictwa WB w UE.

Brytyjczycy przystąpili do Wspólnoty Europejskiej w 1973 roku,  16 lat po jej ustanowieniu traktatem rzymskim (a ponad 20 lat po powstaniu jej zaczątku - Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali). Proponowano im akces już w fazie początkowej EWWiS - odrzucili to ze względu na wolę kultywowania swoich odrębności. Sprowadziło to na nich falę załamań gospodarczych. Świat zależności postkolonialnych w ramach resztek strukturalnych dawnego imperium rozpadał się jak domek z kart, a kontynent przeprowadził skuteczną konsolidację przemysłu krajów Beneluksu, Francji Niemiec i Włoch - wyrzucając gospodarkę brytyjską na margines konkurencyjności. 

Wielka Brytania próbowała przeciwdziałać tej marginalizacji tworząc pakt gospodarczy z krajami skandynawskimi - na próżno. Gdy w 1973 roku Wielka Brytania (wraz z Irlandią i Danią) wstępowała do EWG, byłem zdziwiony entuzjazmem państw założycielskich Wspólnoty. Niby to każda wspólnota potężnieje przez swoje powiększenie - ale przecież  tylko wtedy, gdy powiększenie jej nie różnicuje wewnętrznie w stopniu większym niż przed powiększeniem. 

Tymczasem Wielka Brytania od początku twardo stawiała na zachowanie swojej odrębności i specyfiki ponad uzgodnienia wspólnotowe. Dla krajów założycielskich gra była jednak warta świeczki - chodziło o relacje amerykańsko-brytyjskie. Oba kraje  pozostawały ze sobą w silnych związkach politycznych i ekonomicznych, były także związane kompatybilnymi systemami finansowymi. Po II wojnie  Amerykanie wykorzystywali postkolonialne wpływy brytyjskie dla mocowania swojej pozycji globalnego mocarstwa, co nadawało stosunkom wzajemnym dodatkowego bodźca rozwojowego.
W tym układzie Wielka Brytania była dla krajów EWG użytecznym pomostem nad Atlantykiem - perspektywa takiej korzyści  przeważyła nad niebezpieczeństwem egoistycznych i odśrodkowych tendencji brytyjskich wewnątrz europejskiej struktury wspólnotowej.
W owym czasie czasie kontynent był podzielony na sowiecki Wschód i wolny Zachód. Część sowiecka była marginalnym kierunkiem ekspansji gospodarczej Zachodu, który potrzebował rynków dla swojej rosnącej produkcji. Wielka Brytania wnosiła we wianie swoje dawne kolonie i - przede wszystkim - Stany Zjednoczone. Ponadto podział świata wzdłuż linii  globalnej konfrontacji Stanów Zjednoczonych (i  Zachodu Europy) z Imperium Sowieckim i Chinami był bardziej kategoryczny niż dzisiaj i niewiele wskazywało na możliwość  zmian terytorialnych i ustrojowych tego układu. Zachód Europy był potrzebny Ameryce  i ta była gotowa dokładać do niego gospodarczo i militarnie - w tym układzie transatlantycka misja Wielkiej Brytanii była korzystna dla Wspólnoty Europejskiej i USA.
Tak więc w rojeniach Europejczyków ze Wspólnoty Wielka Brytania była ich koniem trojańskim ekspansji gospodarczej na Amerykę i tzw. trzeci świat, a zatem w pewnym sensie bramą do przestrzeni  rozwojowej - i za tę cenę można było znosić  brytyjskie kaprysy. 

Wszystko zmieniło się z końcem XX wieku - wraz z upadkiem imperium sowieckiego. Po pierwsze wolność odzyskały wcześniej zniewolone kraje Wschodu  i w naturalny sposób przylgnęły do swego zachodniego matecznika cywilizacyjnego. Spore zmiany zaszły także w jądrze dawnego imperium sowieckiego. 

Słusznie lub niesłusznie - to temat na inną dyskusję - kraje zachodu Europy dostrzegły w Rosji (i jej strefie wpływów) obszar do partnerskiej ekspansji gospodarczej. Inne spojrzenie na ten obszar miały kraje świeżo oswobodzone a także amerykańscy globalni stratedzy. Otwarcie się potężnej już Unii Europejskiej na Rosję i jej azjatyckie  zaplecze osłabiało wagę bezpośrednich związków USA z UE. Wieloletnie negocjacje o Transatlantyckie partnerstwo w handlu i inwestycjach  (TTIP) znalazły się w innych okolicznościach - rynek amerykański nie był w tej sytuacji głównym celem ekspansji UE, zmalał też "pomostowa" rola Wielkiej Brytanii – prawdziwym wyzwaniem stał się  ogromny i opustoszały Wschód.

Kryzys ukraiński zakłócił na jakiś czas perspektywy współpracy Unii z obszarem rosyjskim, ale sytuacja zdaje się wracać powoli do punktu sprzed aneksji Krymu. Jest to oczywiście niekorzystne dla USA, które tracą uprzywilejowaną (na chwilę 2014-2016)  pozycję w rokowaniach TTIP, a także dla Wielkiej Brytanii - głównego montera antyrosyjskiego frontu w ramach UE. 
Międzymorze - czyli przebiegająca przez Polskę i Ukrainę linia kordonu rozdzielającego kategorycznie  Unię Europejską od Rosji i Azji na lądzie między Bałtykiem a Morzem Czarnym - jest ostatnią linią obrony Wielkiej Brytanii i USA przed ponownym nawiązaniem (coraz ściślejszej) współpracy między Unią Europejską a Rosją i jej strefą wpływów. 

W tym stanie rzeczy perspektywa wyjścia z UE najsilniejszego orędownika koncepcji rozdzielenia subkontynentu euroazjatyckiego kamienna kurtyną wzdłuż Polski i Ukrainy zmienia znacząco  naszą pozycje geopolityczną. Gdy Wielka Brytania przestanie być koniem trojańskim Ameryki (he he he, nie tak myśleli założyciele Wspólnoty wpuszczając do niej w 1973 roku Brytyjczyków), rolę rzecznika amerykańskich interesów w Unii mogłaby (w jakiejś mierze) przejąć Polska, co jednak jest utrudnione słabnięciem naszej pozycji we Wspólnocie i na całej arenie międzynarodowej. Ciekawe, czy Amerykanie chcieliby dokładać się wymiernie do wzrostu Polski (gospodarczo, militarnie), tak aby skutecznie pełniła rolę eksponenta ich interesów. 

Możemy także diametralnie zmienić naszą rolę na pomoście między Europą a Azją (domyślnie wliczając Rosję do Azji). Możemy po prostu przejść do grona orędowników pełnego otwarcia Unii na wschód, nawet za cenę całej Ukrainy - już nie tylko Krymu. Kto wie, czy w efekcie taka postawa nie wyszłaby Ukraińcom na dobre. 

Wszystko to jest o tyle trudne, że wymaga prymatu elastyczności nad dogmatami i odważnego spojrzenia w przyszłość. W każdym razie brexit otwiera przed Polską perspektywy nowych sytuacji - i już tylko przez to byłby dla nas korzystny. 
W perspektywie unijnej brexit polepszyłby sterowność Wspólnoty - więc i tu przyniósłby wymierne korzyści. 
Z kolei pozostanie Wielkiej Brytanii w Unii i tak osłabi pozycję Londynu - bo już nikt nie będzie brał serio pogróżek rozmaitych cameronów, domagających się dla Wielkiej Brytanii specjalnego statusu.
Tyle tylko, że Unii to nie wzmocni - bo obszar labiryntu politycznych przepychanek nie zostanie zdecydowanie przycięty.
Jedno wydaje się pewne - jeżeli nie dojdzie do brexitu, to Unię czeka niebawem zdecydowana rekonstrukcja. Może do niej dojść na dwu planach - wpierw realizacji idei  Europy dwu prędkości, a później obszarowego podziału na Unię  A i Unię B, oraz wypychania poza te obie organizacje państw nie mieszczących się w uzgodnionych dla obu "podUnii" regułach. Nie ma tu żadnej tragedii - każda unia jest dobrem samym w sobie, tak jak dobrem samym w sobie jest państwo funkcjonujące w pełni autonomicznie. Gdy nie ma przymusu przynależności do wspólnoty nie ma problemu udziału we wspólnocie. Albo się w niej jest na ustalonych przez wspólnotę warunkach, albo poza nią. Tyle. 

Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka