Obłok Obłok
1375
BLOG

Kot obrócony ogonem

Obłok Obłok Polityka Obserwuj notkę 84

Jarosław Kaczyński stwierdził, że może istnieć państwo prawa bez demokracji. Słusznie. Pisałem o tym,więc mnie nie zaskoczył. Tyle, że to "nie konweniuje" z dzisiejszym, polskim problemem konstytucyjnym.

Nasz dzisiejszy problem polega na tym, czy może istnieć państwo demokratyczne nie będące państwem prawa, a ściślej - czy demokratycznie wyłoniona władza może, w ramach swego mandatu, łamać zasadę praworządności.

Kaczyński (i propaganda Pis-u) ogłaszają wszem i wobec, że demokracja w Polsce ma się dobrze - więc zarzuty, że w naszym kraju władza łamie praworządność, są bezsensowne . Jest to równie logiczne, jak stwierdzenie, że artysta recytujący wiersz z nienaganną dykcją nie łamie zasad ortografii. Zarówno dykcja jak i ortografia wyznaczają zasady poprawnego użytkowania języka - ale poprawne posługiwanie się jedną wcale nie oznacza, automatycznie, poprawnego posługiwania się drugą.

Zasada praworządności mówi o tym, że organy państwa wykonują władzę wyłącznie na podstawie i w granicach prawa - i nic tu nie ma do rzeczy rodzaj mandatu do sprawowania władzy. To już wiemy. Wynika z tego jednak, że każda władza bez względu na to czy jest demokratyczna, czy autokratyczna - może się zbiesić i złamać zasadę praworządności. A zatem możemy wyobrazić sobie zupełnie demokratyczne urządzone państwo, którego władza łamie zasadę praworządności.

Państwo prawa, czyli państwo praworządne, polega na prymacie prawa nad zamiarami i postępkami organów władzy. Sejm może stanowić nowe prawa tylko w granicach ustalonych prawem zastanym w dniu swego ukonstytuowania. Jeżeli chce zmienić ograniczające go w tej mierze przepisy (konstytucyjne i część ustawowych), musi ustanawiać nowe - przy czym wymagana jest większość 2/3 głosów.

Prawo rządzi posłami. To elementarz praworządności. Muszą znać konstytucję i wynikające z niej ograniczenia dla organu władzy, który tworzą. Nie mogą powoływać się na mandat demokratycznego wyboru do dowolnego stanowienia prawa. Na straży tego stoi odpowiedni organ władzy sądowniczej - czyli nasz nieszczęsny Trybunał Konstytucyjny, który orzeka, czy prawo ustanowione przez sejm mieści się w systemie prawnym państwa – jeżeli ktoś tego zażąda

Istotą jest ograniczenie ewentualnych dowolności - te daje tylko kwalifikowana większość parlamentarna. Inaczej ustawy - czyli prawo stanowione przez sejm - muszą się mieścić w porządku prawnym, jaki szanowni posłowie zastali w chwili swego ślubowania.

Posłowie są reprezentantami woli politycznej swoich ugrupowań i dla celów politycznych mogą podejmować różne działania bezprawnie łamiące zastane zasady - w drodze stanowienia ustaw zawierających przepisy godzące w porządek prawny. W kontekście pata z TK rozpoczęła to grupa PO/PSL umieszczając w ustawie o TK przepis pozwalający złamać dotychczasowe zasady wyboru sędziów.

W kolejnej kadencji w ślady grupy PO/PSL poszła grupa PiS, umieszczając w tej samej ustawie nowelizacje ograniczające zakreśloną konstytucyjnie niezależność Trybunału. Warto zauważyć, że zarówno w pierwszym, jak i w kolejnych przypadkach, posłowie większości sejmowej (tej czy tamtej) złamali praworządność - a ofiarą miał paść Trybunał Konstytucyjny właśnie.

Trybunał rozpatrzył wniesione do niego skargi na niekonstytucyjne - zdaniem skarżących - przepisy ustaw. Zrobił to w odniesieniu do przepisów wprowadzonych przez grupę PO/PSL, jak również przez PiS i wydał stosowne orzeczenia.

Żadne z tych orzeczeń nie zostało uwzględnione przez władze wyłonione w wyborach 2015 roku. Po części władze ustawodawcze i wykonawcze ubiegły orzeczenia Trybunału własnymi "działaniami naprawczymi", po części po prostu zignorowały te orzeczenia, samowolnie i bez należytych upoważnień konstytucyjnych czy ustawowych paplając o ich bezprawności.

Ten ciąg działań jest właśnie łamaniem praworządności. W postkomunistycznej mentalności wielu dzisiejszych prominentnych polityków praworządność to posłuszeństwo obywatela wobec praw narzuconych na niego przez władzę - durnowata czkawka myślowa po dawnym bełkocie o "praworządnych obywatelach" szanujących postanowienia "socjalistycznej władzy".

Tymczasem praworządność to podporządkowanie  organów władzy  zastanym prawom. W ustroju demokratycznym zmienność ekip władzy jest rzeczą normalną i i w interesie państwa - jako ogółu obywateli - jest stabilność porządku prawnego w jakim wybrańcy będą służyć narodowi. Dlatego demokratycznie wyłonione instytucje władzy są podległe prawu, a zmiana porządku prawnego państwa to proces wymagający powszechnej zgody sił politycznych.

Awanturnictwo prawne zwykłej większości sejmowej czy osób sprawujących władzę wykonawczą jest w ustroju demokratycznym procesem przewidywalnym i dlatego konstytucje swoimi postanowieniami opisują procedury blokujące takie działania. Ich wykonywanie to praworządność, ich omijanie to łamanie praworządności.

Dlatego Kaczyński ogłasza, że jest możliwa praworządność bez demokracji. Chce w umysłach swego zaplecza społecznego dość prymitywnie obrócić kota ogonem. Skoro praworządność nie ma związku wykonawczego z demokracją, to pewnie, zdaniem tego orła (kaczki?) myśli politycznej,demokracja nie ma związku wykonawczego z praworządnością.  Sama demokracja - jako taka czy siaka -  wystarcza. Co tam sobie  głowę zawracać praworządnością - i rządzić demokratycznie, ale w pokorze dla prawa i jego instytucji wykonawczych.

Przecież zdanie wypowiedziane z nienaganną dykcją nie łamie zasad ortografii, a zdanie napisane bez błędów ortograficznych nie sepleni. Wystarczy wyraźnie mówić , albo - alternatywnie – poprawnie pisać, by być mistrzem i zbawcą Polszczyzny, języka Ojczystego i Narodowego. Co ważniejsze? Zapytajcie ludziska posła Jarosława Kaczyńskiego. To podobno wybitny znawca i kreator polskości poprawnej (a także zupełnej)

Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (84)

Inne tematy w dziale Polityka