Rząd zapakował opinię Komisji Weneckiej w kopertę i kazał zanieść gońcowi do Sejmu - niechże tam robią z tym co chcą. W ten sposób opinia ta została włączona w polityczny pakiet "gorącego kartofla", na który składają się jeszcze uchwały sejmowe o wyborze sędziów TK, ustawa o TK i jej nowelizacje, oraz orzeczenia TK w tych sprawach.
Nie należy z tego wnosić, że Rząd dystansuje się od problemów z TK, bo - podobnie jak Prezydent - włączył się w działania polityczne eskalujące obszar sporu. Jest to element strategii obozu władzy, rozwijanej konsekwentnie - w celu systemowego wyłuskania Trybunału Konstytucyjnego z obszaru niezależnej władzy sądowniczej i umieszczenia tego organu w obszarze gier i kompromisów politycznych.
Nie jest to żadne epokowe odkrycie bo każdy, kto czytał oficjalny program PiS-u, znajdzie tam taki postulat, łącznie z propozycjami nowych założeń proceduralnych w orzekaniu o konstytucyjności ustaw. Co ciekawe, ów program nie zakłada na tym etapie zmian w Konstytucji, a dojście do celu zwykłą drogą parlamentarną
I
Program programem, ale wybory z 2015 nie ukształtowały konfiguracji parlamentu tak, aby założony cel dało sie łatwo osiągnąć w drodze zwykłych kompromisów czy porozumień parlamentarnych. Rzecz bowiem nie w posiadaniu zwykłej większości parlamentarnej i forsowaniu przez nią wszystkiego co się chce, ale w budowie większych czy mniejszych frontów poparcia dla ustaw zwykłych, lecz okołoustrojowych. Jednej partii - nawet dysponującej większością - trudno jest w systemie wielopartyjnym budować mit o "woli narodu", jeżeli wszystkie pozostałe stoją murem przeciw jakiejś akcji politycznej, a łatwo policzyć, że na ten mur głosowało więcej ludzi niż na partię rządzącą.
W dawnych konfiguracjach obok stałej pary PO vs PiS funkcjonowały dwie, trzy pomniejsze formacje starych wyjadaczy politycznych, gotowych na rozmaite pojedyncze handelki wokół jakiejś ustawy, głównie za dostęp do różnych korytek w państwowych agencjach czy spółkach skarbu państwa. Tymczasem po wyborach w październiku 2015 jedni handlarze - czerwoni - przepadli, a drudzy - zieloni - przeszli do twardej opozycji, bo ich udział we władzy (koalicja) był wykluczony przez PiS, zresztą i tak PiS i PSL rozdzieliły liczne konflikty lokalne. Z kolei Nowoczesna to partia z założenia nawet bardziej przeciwstawna PiS-owi niż PO, zaś K`15 to twór jeszcze nie skażony korupcją polityczną.
Oczywiście w strategii sejmowej PiS-u jest wyprowadzenie kilkunastu posłów z PO, PSL i K`15. Stworzenie z nich czegoś w rodzaju Ruchu Ludowo-Narodowego (klub parlamentarny wyłoniony w trakcie V kadencji, w latach 2005-7) jest zabiegiem przećwiczonym, ale to dłuższa perspektywa. Na dziś nie ma takiego sejmowego "niePiS-u" będacego "niezależnym" wsparciem PiS-u.
II
PiS przeszarżował na starcie "bitwy o Trybunał". Miał wróbla w garści, ale go zadusił, więc mu uciekł gołąb z dachu (Kukiz). Zamiast tego na łów ruszył jastrząb. Po kolei...
Ostatni rok starej kadencji Sejmu. Widmo klęski wyborczej poraziło już i tak mało racjonalną w rządzeniu Platformę i jakiś poplątany umysłowo jej działacz pomajstrował karygodnie przy pisanej akurat nowej ustawie o TK. W ostatnim rozdziale pojawił się przepis umożliwiający manipulacje z terminem wyboru sędziów. Co więcej, pewna już przegranej Platforma wykorzystała ten przepis do wyboru sędziów, których wybierać zgodnie z dobrym zwyczajem nie powinna. Była to dwójka tzw. "sędziów grudniowych". Mleko sie rozlało, bo nie dość, że PO głupio wpisała coś wątpliwego do całkiem porządnej ustawy, to jeszcze ten wpis wykorzystała.
Na początku PiS zaskarżył feralną ustawę do TK, ale później wniosek wycofał - widząc pretekst do poważnej awantury politycznej, jeżeli sprawy potoczą się według durnowatego zamysłu Platformy. Przypomnijmy - feralny wybór sędziów miał miejsce na 17 dni przed wyborami parlamentarnymi, a sytuacja "dojrzewała" na przełomie października i listopada, gdy stary sejm trwał zastygły, w oczekiwaniu na wypełnienie terminów do ukonstytuowaniu się nowego. W tym okresie trzech sędziów TK miało złożyć ślubowanie i objąć urząd, ale prezydent Duda uniemożliwił to - nie stając do przyjęcia ślubowania.
Doszło do poważnego kryzysu konstytucyjnego, gdyż Konstytucja nie daje prezydentowi możliwości zabierania stanowiska wobec ślubowania sędziów. Jest to moment, w którym PiS wypuścił jastrzębia, czyli poszedł na wojnę.
Co prawda Platforma próbowała naprawić swoje błędy i złożyła do TK wniosek o badanie nieprawości, które sama popełniła, ale PiS nie zamierzał popuścić. Złapał Platformę "za konsekwencje" i nie czekał na stosowne orzeczenie Trybunału. Zablokował powołanie nowych sędziów i na wyścigi, żeby zdążyc przed orzeczeniem TK, sam - w ukonstytuowanym juz sejmie - unieważnił prawem kaduka (dosłownie - zasadą wziętą z prawa kaduka) stare wybory sędziów i przeprowadził nowe.
Było to zaduszenie wróbla w garści. PiS "miał w ręku" wykorzystanie przez PO złego przepisu ustawy o TK w zakresie wyboru sędziów grudniowych. Trybunał Konstytucyjny potwierdził to w całej rozciągłości - uznał bowiem i niekonstytucyjnośc wspomnianego przepisu jak i skutek - bezprawne wybór dwu "sędziów grudniowych".
Posłowie PiS-u mogliby ugniatać posłów Kukiza argumentami o wrednej Platformie, która zmanipulowała Trybunał i wciągnąc ich w orbitę prac nad nowelizacją ustawy o TK, w myśl doktryny zawartej w oficjalnym programie PiS.
Tymczasem nowe, pisowskie tym razem, manipulacje przy sędziach TK odstręczyły kukistów od PiS-u.
Gołąb odleciał, a PiS jeszcze czasami gra truchłem wróbla, którego sam zadusił - wypominając nieprawości Platformy (ktore prześcignął ilością i miarą swoich własnych)
III
Jarosław Kaczyński zbyt długo gra w polityce, aby w takiej sytuacji zrezygnować ze swoich celów - ba, świetnie potrafi wykorzystać niekorzystną sytuację na zmianę reguł walki i obszaru potyczki. Wykorzystuje przy tym wszystkie dostępne środki i możliwości wpływu.
Przechodząc do "długiego marszu" Kaczyński nie omieszkał, przy okazji, przenieść problemu na płaszczyznę powszechną, rozpętując na niespotykaną skalę publiczną walkę z zasadą praworządności państwa, która - jakoby - ma ustępować tzw. woli ludu (woli narodu, woli Polaków), wyrażonej przez ustawodawcze i wykonawcze organy państwa.
Głoszona racja jest prosta - my, ponieważ wybrał nas suwerenny naród, lepiej od sędziów wiemy co jest dobrym prawem.
Co prawda pogląd taki ma tyluż zwolenników co przeciwników, ale na pewno jest łatwy do przyjęcia szczególnie dla tych, dla których zrozumienie hasła politycznego jest łatwiejsze od zrozumienia prawa.
Póki co manifestacje uliczne i zaostrzający się podział Polaków są tylko "kosztem własnym" szermowania ideą bezwzględnego ludowładztwa - nie wiadomo tylko dlaczego jedna "wola ludu" ma być lepsza od drugiej.
Jednak nie to jest istotą zabawy z "gorącym kartoflem', czyli przerzucania problemu z TK od jednego organu władzy do drugiego. Rzecz polega na tym, żeby cała struktura państwa ucierpiała - aż do momentu krytycznego.
Najpierw ucierpiał autorytet urzędu Prezydenta, bo przecież nie bez wpływu nań pozostały zaniechania wokół ślubowania sędziów. Teraz z kolei Rząd wdał się w ryzykowną grę z Konstytucją, zobowiązującą go do publikowania orzeczeń TK. Można powiedzieć, że cała władza wykonawcza RP stanęła na marginesie Konstytucji, żeby nie powiedzieć wprost, że ją łamie.
Oba organy ustawodawcze, sejm i senat, też są pod pręgierzem stanowienia niekonstytucyjnych ustaw - tak co do ich treści jak i trybu uchwalania.
Jednocześnie filar władzy sądowniczej jest poddany ze strony tych ośrodków władzy całkowitemu deprecjonowaniu, a właściwie wykluczeniu z czynnej struktury państwa.
Ta sytuacja, którą można określić wielowiekowym już "Polska nierządem stoi", stanowi masę krytyczną i na to liczy obóz władzy. Oto wszystkie siły polityczne, poza PiS-em naturalnie, w poczuciu odpowiedzialności za Polskę muszą przystąpić do kompromisu politycznego - na warunkach przez PiS podyktowanych - bo inaczej czeka nas katastrofa.
Takie przesłanie popłynie z ust posłów PiS-u, gdy będą z trybuny sejmowej wymachiwać opinią Komisji Weneckiej i dramatycznie wołać - Polacy, przecież jedyne co stąd płynie, to wezwanie do politycznej zgody i ułożenie naszego państwa jak my chcemy i jak je widzimy naprawione.
Oczywiście "jak my chcemy i jak je widzimy naprawione" będzie odnosić się do woli i wizji PiS-u, bo ten sprawując władzę wyraża wolę narodu. Paragraf 22.
IV
Pierwszym adresatem tak rzuconego gorącego kartofla będzie poczciwiec Kukiz. Jego szanse w starciu z Kaczyńskim są zerowe - bo taki z niego praktyk polityczny jak z Kaczyńskiego rockowy wokalista. Biedny Pawełek kocha Polskę miłością tak gorącą i szczerą, że w ogóle nie powinien wchodzic w brudne gry i kalkulacje polityczne. Przygasanie międzynarodowego wizerunku Polski nie spływa po nim jak woda po kaczce, nie potrafi też Kukiz beznamiętnie patrzeć na emocje tłumu.
Jego koncepcja "zamurowanego konklawe", czyli pracy nad kompromisem do jakiegokolwiek, ale do skutku, to woda na młyn Kaczyńskiego. Z takim partnerem rozmawia się łatwo, bo gorące i łatwowierne głowy rzucają propozycję po propozycji - wystarczy tylko kręcić przecząco głową, aż wreszcie "pacjent" sam dojdzie do oczekiwanego celu i da się za to pokroić.
W mniej idealistycznym i psychologicznym ujęciu postawiony pod ścianą "ratowania ojczyzny" Kukiz jest łatwym celem, bo na jego amorficzne ugrupowanie składają się osoby o różnych, często nie wykrystalizowanych poglądach, gotowe ulegać pustym apelom o (pseudo)patriotycznym czy populistycznym zabarwieniu.
Gdyby Kaczyńskiemu udało się wciągnąć w orbitę "ratowania ojczyzny" Kukiza, to PiS wyjdzie z politycznej izolacji - a to już połowa sukcesu.
Pełnym sukcesem byłby zaś taki kompromis, w następstwie którego pan prezydent Dudai i pani premier Szydło nie musieliby zrobić tego, od czego się powstrzymują klinczując sytuację wokół TK (ślubowanie trzech sędziów "listopadowych" i publikacja orzeczenia TK)
Takim rozstrzygnięciem, uwalniającym z klinczu panią Szydło i pana Dudę, zostałyby dowiedzione i wprowadzone - jako zasady ustrojowe - dwa pryncypia. Byłby to prymat władz ustawodawczych i wykonawczych nad władzą sądowniczą i prymat postanowień politycznych nad postanowieniami prawa. W doktrynie PiS takie właśnie mają być prawne podstawy tzw. IV RP.
Skoro już wiadomo, o co w tym wszystkim idzie, to targaniePolski za wszelką cenę przez wewnętrzne i zewnętrzne boje i wyboje jest ze wszech miar uzasadnione. Tak przynajmniej zdają sie twierdzić orędownicy "dobrej zmiany".
Mnie to jednak nie przekonuje. Niech PiS sam żre ten kartofel, nawet jeżeli parzy i nie smakuje. Ja się do tego nie przyłożę, nawet gdyby załomotali do drzwi. Już tak było i przeżyłem.
Inne tematy w dziale Polityka