Polska zgodziła się na porozumienie UE z Wielka Brytanią, w ramach którego mieszkające w Polsce dzieci Polaków, pracujących na wyspach, zostaną pozbawione zasiłków. Spójrzmy na to inaczej, niż na brytyjski problem z budżetem.
Imigracja do Wielkiej Brytanii jest bardzo zróżnicowana . Przybyli tam ludzie ze wszystkich zakątków dawnego (resztek obecnego) imperium - o wszystkich kolorach skóry, wyznający wszystkie możliwe religie, o bardzo różnych obyczajach. Wielu z nich zamknęło się w swoich enklawach. Polityka brytyjska wobec imigracji z dawnych i obecnych posiadłości zamorskich jest mocno specyficzna - stanowi narzędzie utrzymywania wpływów w tamtych obszarach. Imigracja "postimperialna" jest oparta na materialnych świadczeniach brytyjczyków dla przybyszów. W zamian społeczeństwo wyspy dostaje niewiele.
Jednym z problemów rdzennych wyspiarzy jest niski przyrost naturalny. Uzupełnianie go przybyszami za mórz to proces złożony, bo ci są - powiedzmy - mocno odrębni, a w swojej masie nie zawsze podatni na pełną asymilację.
Zupełnie inaczej jest z różnicami kulturowymi między wyspiarzami, a przybyszami z kontynentu, w tym z Polski. Te są natury powierzchownej i wynikają ze specyficznego nurtu, w jakim rozwijała sie Wielka Brytania wewnątrz (czy w bliskim sąsiedztwie) Europy. Kultura brytyjska jest - mimo pewnych odrębności - kulturą europejską.
Stąd też przybysze z Europy łatwo adaptują się do obyczajów rdzennych wyspiarzy - a wyspiarze łatwiej ich akceptują. Europejczycy stanowią bliższy "materiał genetyczny" dla partnerstwa z wyspiarzami - a w konsekwencji łatwiej zmieszają się z "tubylcami". Dziecko ze związku polsko-brytyjskiego łatwo się wtopi w tamtejszy pejzaż kulturowy, ba - dotyczy to nawet małego polskiego dziecka, które przybędzie tam z rodzicami. W ten sposób imigracja z Europy jest najkorzystniejszym remedium na zmniejszanie się populacji wyspiarzy.
Problem w tym, że przybysze z Europy wschodniej - w tym Polacy - w znacznej mierze traktują swój pobyt na wyspach jako pobyt tymczasowy (choć wieloletni), bo związany z zarobkowaniem. Wielu Polaków jest tam by zarabiać - ale wcale nie osiedlać się na stałe. W ten sposób łakomy kąsek populacyjny przechodzi "angolom" koło nosa.
Pomysł z zabraniem zasiłków na dzieci tym przybyszom z Polski, którzy swe dzieci pozostawili w kraju, zmierza do tego, aby jakaś część Polaków sprowadziła tam swoje dzieci i osiedliła się na stałe całą rodziną. Polskie maluchy "zangliczeją" niemal kompletnie już za swego życia, a ich dzieci będą już w pełni "brytolami" - nie do odróżnienia od rdzennych wyspiarzy (choć być może niektóre coś tam zapamiętają o polskich korzeniach).
Zgoda na "szantaż zasiłkowy" wobec Polaków pracujących na wyspach, jest, w gruncie rzeczy, uruchomieniem czynnika ekonomicznego - mającego zmienić tymczasową migrację zarobkową Polaków na zupełną emigrację z Polski.
Daleki jestem od kretyńskiej złośliwości, że zmniejszy to wydatki budżetowe z programu 500+ i dlatego premier Szydło klepnęła brytyjski postulat zasiłkowy.
Problem jest znacznie poważniejszy w swoich skutkach dla zmniejszającej się i tak populacji Polaków. Nie sądzę , że powinniśmy umożliwać brytyjczykom (czy innym) kupowanie naszych dzieci za zasiłki. Tymczasem ten aspekt chyba umknął pani Premier - tak mocno zatroskanej o polskie dzieci.
Inne tematy w dziale Polityka