Znowu coś dzwoni o wpisywaniu czegoś do Konstytucji. Mamy ją taką, jaką mamy. Ostatnio była często cytowana i jeszcze częściej interpretowana. Szkoda, że na poziomie zakładu fryzjerskiego, z decydującym głosem golibrody, propagandowego pismaka i parlamentarzysty - z nieskrywaną pogardą do profesjonalnych konstytucjonalistów.
Dwa ugrupowania polityczne aż piszczą, żeby sobie pogrzebać w ustawie zasadniczej. PiS i K`15 mają różne motywacje dla majsterkowania przy niej, choć podobnie to uzasadniają – otóż konstytucja ma, jakoby, wyrażać wolę narodu.
I.
Wolą narodu – zdaniem Kukistów – jest demontaż obecnego systemu politycznego państwa polskiego. W takim ujęciu zmiana konstytucji jest oczywistą koniecznością. Rzecz jasna taka zmiana – systemowa z założenia – musi być zupełna. Dla realizacji takiego celu potrzeba nowej, całościowej koncepcji układu politycznego państwa i odpowiednich dla tego ram prawnych. Takiej koncepcji – choćby na poziomie programu politycznego – ugrupowanie Kukiza jeszcze nie wyartykułowało. Na razie serwuje hasło o wzmocnieniu demokracji bezpośredniej – za pomocą referendów i ordynacji większościowej przy wyborze reprezentantów narodu do władz Rzeczpospolitej.
Program dla Rzeczpospolitej miałby się wyłonić deus ex machina z bezpośredniej więzi posłów z wyboracami, a ramy prawne jego realizacji miałyby powstać w wyniku ogólnonarodowych decyzji referendalnych. Wyłanianie praw z decyzji referendalnych byłoby poprzedzone – rzecz jasna – kompaniami politycznymi wokół ogólnonarodowych, lecz szczegółowych co do materii, rozstrzygnięć.
Innymi słowy – naród zgłasza posłom swoją bolączkę, a ci kombinują nad remedium. Rodzą się rozmaite sposoby na bolączkę, więc naród wybiera w referendum najlepszy. Jest pięknie, bo rzecz postanowiona, więc sprawa załatwiona.
Według radykalnych zwolenników takiego modelu demokracji już sama decyzja ludu jest prawem. To, że tak stworzone prawo wynika ze starć racji w pewnej kampanii politycznej, ma być jego zaletą, mimo że u źródeł decyzji ludu mogą stać względy emocjonalne i dezorientacja co do meritum Tego rodzaju stanowienie decyzji narodu niebezpiecznie zmierza w stronę ustroju nazwanego w historii ochlokracją.
Oto przytoczona za wiki definicja tego pojęcia:
"Ochlokracja (stgr. ochlokratia - "rządy tłumu", od słów ochlos- "tłum, motłoch" i krateo - "władam") – zwyrodniała forma demokracji, w której władza jest sprawowana bez żadnych struktur i zasad prawnych, bezpośrednio przez niezorganizowany i ulegający zmiennym emocjom tłum."
Oczywiście ochlokracja może zweryfikować pewien porządek konstytucyjny i wygenerować nowy zestaw zasad, które stana się prawem powszechnym, czyli nowa ustawę zasadniczą. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że to powrót do pierwotnych procesów tworzenia państwa i prawa, niemal do etapu barbarzyństwa, ledwie włączonego w intuicyjne rozumienie demokracji.
Zasadnicza cechą ochlokracji Kukistów jest kwestionowanie prawa jako dorobku cywilizacyjnego, na rzecz traktowania prawa jako teraźniejszej, epizodycznej normy postępowania, ustalonej przez lud dla mniej lub bardziej tymczasowego ukształtowania określonej sytuacji.
Wtręt
Takie ujęcie prawa jest w pewnej części zbieżne z teorią prawa sformułowana przez prof Stanisława Ehrlicha, akademickiego mistrza i politycznego mentora Jarosława Kaczyńskiego. Co prawda Ehrlich przyjął prawo jako dorobek cywilizacji, lecz interpretował je w szerokich kategoriach poznawczych - nie zaś jako zastany zbiór norm abstrakcyjnych do literalnego odczytu. Prawo - zdaniem Ehrlicha - należy badać i wykorzystywać przy pomocy syntetycznego aparatu pojęciowego, zbudowanego na dorobku historii, ekonomii i psychologii społecznej. Sama norma prawna jest zbyt ogólna, aby ją poprawnie odczytać i zastosować w określonej rzeczywistości państwowej i społecznej. Inaczej mówiąc – ukształtowana wcześniej norma prawna musi być zaimplementowana na grunt konkretnej rzeczywistości w drodze badania jej przydatności dla tej rzeczywistości - według dominanty „tu i teraz”.
Przykładowo – sformułowane w starożytnym Rzymie normy prawa cywilnego dotyczące własności nie powinny być interpretowane literalnie, by tak przeniesione we współczesność stać się kanonem nowych regulacji prawnych z tego zakresu.
Zdaniem Ehrlicha należy prześledzić zmiany środowisk obowiązywania tych norm na różnych etapach przemian historycznych, ekonomicznych i społecznych i w tej drodze ustalić nowe, użyteczne pojęcia kanonu własności – na przykład przez podporządkowanie jednej formy własności innej formie. Istotą tego procesu jest badanie zmian form własności na różnych etapach cywilizacji. Kolejno można określić skuteczność takiej lub innej formy własności na określonym etapie przemian. W ten sposób można dojść do określenia najlepszej (najskuteczniejszej) formy własności w rozumieniu dziejowym i ujednolicić ją z obowiązująca normą prawną – w drodze interpretacji lub nowego zapisu (normy).
Innymi słowy - nie ma żadnej odwiecznej i wiecznej normy prawnej, która literalnie odczytana, jest podstawą prawa.
Po tym ważnym, jak się okaże, wtręcie, trzeba wrócić do woli narodu - jako podstawy zmian konstytucji
II.
Wolą narodu – zdaniem PiS-u – jest przyporządkowanie Konstytucji myśli politycznej tego ugrupowania. Sprawa jest tu prostsza niż w przypadku Kukistów. PiS dysponuje pewnym spójnym programem politycznym, obejmującym systemowo (między innymi) funkcjonowanie struktur państwa w określonym porządku prawnym.
Ponieważ ten system (program) jest w niektórych punktach rozbieżny lub sprzeczny z obecnymi uregulowaniami konstytucyjnymi, należy je przekształcić. Nie ma jednak potrzeby gwałtownego pisania nowej ustawy zasadniczej, ani nawet wpisywania w starą zbyt wielu nowych zapisów. W wielu przypadkach wystarczy reinterpretacja istniejących zapisów – zgodnie z opisaną wcześniej doktryną prof. Ehrlicha. Po prostu to, co napisano w 1997 roku nie należy odczytywać według litery zapisu i w kontekście ogólnego, abstrakcyjnego systemu prawnego, a tylko interpretować zgodnie z bieżącą potrzebą historyczną, ekonomiczną i społeczną. Tę potrzebę można nazwać publicznie wolą narodu i już.
Dopiero tam, gdzie się tak nie da przeinterpretować konstytucji, trzeba zmienić jej zapisy. Można też wykorzystać wpisy do konstytucji jako narzędzie propagandowe.
Wielu oponentów politycznych PiS-u nie potrafi zrozumieć podstaw determinacji tego ugrupowania we wprowadzaniu zmian „pod prąd” myśli wielu Polaków. PiS wyniósł z wyborów jakieś tam poparcie, ale na pewno nie może tym powoływać się na większość społeczną, a wyłącznie na większość parlamentarną i instytucjonalną (swój prezydent).
Mimo tego – podnoszą oponenci – obecna władza zdaje się być przekonana o swoich bezwzględnych uprawnieniach dla prowadzanych i planowanych zmian. Niektórzy sugerują, że „Pisiaczki ogłupiały, bo opiły się władzą”.
Tymczasem, na gruncie własnej doktryny władzy, ta determinacja ma społeczne uzasadnienie, bo PiS stosuje skuteczne nowe narzędzie interakcji ze społeczeństwem. Jak to?
Znowu trzeba wrócić do nauczyciela Kaczyńskiego, czyli prof. Ehrlicha. Zbudował on bowiem teorię pluralizmu społecznego - jako pola tworzenia racji politycznej. Otóż – wedle tej teorii - społeczeństwo jest w naturalny sposób zróżnicowane i podzielone na różne odłamy, które rozmaicie (formalnie i nieformalnie) oddziałują na aparat władzy i kształtowanie prawa. Kształt władzy i prawa jest wypadkową tych oddziaływań, lecz ta przyjmuje i oddaje tylko to, co jej pasuje.
Ehrlich formułował swoje tezy w warunkach władzy monopartii i statycznej sytuacji politycznej realnego socjalizmu. Jego koncepcja „dialektyki pluralizmów” miała zastąpić ideę walki klas - jako mechanizmu kształtującego państwo i prawo. Formalna, widziana na zewnątrz struktura władzy była pewnym constans, nie mającym większego znaczenia politycznego. Władza była, bo była - i już. Natomiast działania i decyzje władzy były wynikiem ścierania się różnych myśli i wpływów grupowych, niekoniecznie zdefiniowanych politycznie i dostrzeganych przez społeczeństwo. Wszystko jest za to widziane przez aparat władzy i ten dokonuje selekcji z kim wejść w interakcję.
Kaczyński podobnie myśli o sytuacji współczesnej. Co prawda trzeba opanować fotele władzy – drogą wyborów oczywiście - ale już same decyzje i działania nie muszą mieć z wynikiem wyborów i konfiguracją polityczną wiele wspólnego. Po nieudanych doświadczeniach z demokracją na poziomie formacji politycznych i otwartej koalicji w latach 2005-7, Kaczyński wrócił do koncepcji pierwotnej. Władzę mamy, bo mamy – ale jej formuła „wystawowa” jest nieistotna. Opozycję mamy, bo mamy – ale jej polityczne demonstracje nic nie znaczą. Tak jak chciał Ehrlich – liczą się nieformalne lub niszowe kanały przekazu myśli i wpływów. Na znaczenie polityczne władzy składa się ilość nisz pozostających w interakcji.
O powodzeniu tej mechaniki władzy decyduje wykorzystanie pluralizmu myśli różnych odłamów społeczeństwa. Nie idzie przy tym o skupiska powstałe wokół partii politycznych. Ludzie Kaczyńskiego mają wychwytywać ze społeczeństwa rozmaite autonomiczne trendy myślowe i ideowe – i odwoływać się do nich – w ten sposób budując wokół siebie atmosferę poparcia, a zniechęcenie do instytucjonalnych przeciwników politycznych.
Zupełnie apolityczny młody chłopak, który nosi w sobie wrodzony patriotyzm, nie wesprze groźnych przeciwników politycznych PiS – bo ci są mu obrzydzani jako zdrajcy Polski. Nieważne, przy jakim „środowisku patriotycznym” się skupi - kibolach, K`15, niezależnych narodowcach czy organizacjach paramilitarnych. Wcale nie musi być przy PiS-ie. Więcej, nawet jako odrębna jednostka będzie częścią jakiegoś odłamu spluralizowanego społeczeństwa, pozostającego w mniejszym lub większym sprzężeniu z PiS-em.
Tego typu aktywność PiS-u, wsparta rozmaitymi deklaracjami i działaniami, służy poszerzeniu zaplecza społecznego – zupełnie poza bezpośrednim sporem politycznym z opozycją. Proste apele - patriotyczne, ekonomiczne czy środowiskowe, odpowiednio wzmocnione przez tuby propagandowe, wcale nie nawołują do bezpośredniego popierania PiS-u.
Tworzony jest system poparcia komórkowego (niszowego). Wystarczy np. otrąbić projekt wprowadzenie do Konstytucji zapisu o obronie dobrego imienia Polski. Sprawa może przepaść w sejmie, ale to nieistotne. Ważne jest to, że jedni chcieli, drudzy nie. Patrzcie i płaczcie, rodacy zgromadzeni przy przy kuflach, pod jakimś pomnikiem czy na sali gimnastycznej. Nie zapomnijcie, kto czego chciał.
Jak się ma do tego struktura władzy wygenerowana przez PiS po zwycięskich wyborach ? Najpierw przytoczmy za wiki opis/definicję tej struktury:
“Najogólniej rzecz ujmując, są to rządy podobne do dyktatorskich, którecechują się przywłaszczeniem suwerennej roli w państwie przez dość wąską grupę, np. wyodrębnioną ze starszyzny rodowej, elit majątkowych lub aktywnych członków partii politycznej.Taka grupa rządząca jest zamknięta i wszystkie najważniejsze stanowiska w państwie oraz realna władza jest sprawowana przez jej członków.
Nawet jeśli w obrębie elity władzy toczy się mniej lub bardziej zakulisowa walka o władzę, to taka grupa na zewnątrz występuje zdecydowanie jednolitym frontem, starając się nie dopuścić do władzy innych grup społecznych.
Taka struktura może objąć władzę w każdym systemie ustrojowym - byle ten był dostatecznie słaby”
Ta przepiękna definicja odnosi się do hasła „oligarchia”. Warto powtórzyć końcową konkluzję – oligarchia może objąć władzę w każdym systemie ustrojowym –byle ten był dostatecznie słaby. Ośmioletni marsz PiS-u po odzyskanie władzy polegał na wytworzeniu w świadomości społecznej przekonania o systemowej słabości państwa polskiego – a ówczesna władza pomogła w tym mieszanką arogancji i zwykłej głupoty.
Społeczne przeświadczenie o słabości ustrojowej, szczególnie aspektów prawnych państwa, jest świetnym podglebiem dla rozwoju oligarchii. Wszak w ramach „naprawy” wszystkie chwyty są dozwolone – takie, na przykład, jest stanowisko PiS-u w sprawie kryzysu konstytucyjnego – rozpowszechniane także za granicą. Wszystko to jednak propagandowe gry i zabawy.
W istocie mamy do czynienia z prostym ciągiem politycznym. PiS – jako partia – posłużyła J. Kaczyńskiemu do wyłonienia obsady personalnej struktury oligarchicznej, zarządzającej państwem. Obecnie struktura ta próbuje się umocnić w ramach zastanego i osłabionego ustroju – rzecz jasna wzmacniając siebie, a nie ustrój. Jednocześnie jest dokonywana precyzyjna operacja chirurgiczna na społeczeństwie. Władza pisowskiej oligarchii ma być oczywiście constans – tak jak władza oligarchii pezetpeerowskiej w dawnych czasach. Sam sztafaż ideowy nie ma większego znaczenia, należy tylko tak osłabić konstytucję, by była zbiorem pustych zapisów jak w czasach peerelu i niczego nie zabraniała władzy.
Natomiast międzypartyjna walka polityczna zostanie utrzymana na poziomie pozorów. Właściwa batalia o rząd dusz – oparta o dialektykę pluralizmu, odbędzie się na peryferiach – w obszarze autonomicznych odłamów społecznych, petryfikowanych przez propagandę medialną. W ten właśnie sposób Jarosław Kaczyński precyzyjnie realizuje system panowania nad społeczeństwem – zakreślony dla innych warunków politycznych przez zbankrutowanego marksistę, profesora Ehrlicha.
Co najśmieszniejsze – oponenci Kaczyńskiego nie mają żadnej realnej recepty na przeciwdziałanie tej strategii. Okazuje się, że myśl ideowa polskiej transformacji ustrojowej jest po prostu miałka. Byle jaka, niszowa i wtórna wobec marksizmu strategia sprawowania władzy jest skuteczna – nie tyle przez swą wartość społeczną czy polityczną, ale przez żelazną konsekwencję w jej zastosowaniu.
Dialektyka proponowana przez Kaczyńskiego jest post-marksistowska, gdyż nie prowadzi do syntezy wartości, ale pełzającej, nieustannej walki jednych przeciw innym, w rozmaitych konfiguracjach – bo pono tak jest utkana nasza narodowa materia.
Końcówka
Efekty "ofensywy zmian"?
W wersji Kukistów, podstawy nowej konstytucji otrzymalibyśmy, być może, po pięćdziesięciu, może po stu referendach. Jednak po ostatnim głosowaniu "wola narodu", wyrażona w pierwszym, mogłaby się zmienić i wszystko by trza było zaczynać od nowa. W wersji PiS-u większość zmian nie jest nieistotna - wystarczy utrupić Trybunał Konstytucyjny, zastosować "ehrlichowskie interpretacje" i byt oligarchii urządzić ustawami,
Polska myśl państwowa i prawodawcza utknęła gdzieś pomiędzy ochlokracją a oligarchią. Jak tak dalej pójdzie, to upstrzymy sobie konstytucję tekstami godnymi nagłówków w brukowcach i hasłami stosownymi dla jarmarcznych czy karczemnych sporów. Każdy znajdzie tam coś dla siebie i coś przeciw komuś. Tak powstanie nowa Polska. Polska wojowników o dupę Maryny, Polska drobnych utarczek prowokowanych przez władzę dla jej świętego spokoju. Władza tymczasem będzie trwała - uregulowana przez siebie dla siebie - tylko cicho sza !
Inne tematy w dziale Polityka