A czymże jest ten paskudny rating, który spędził sen z oczu politykom i komentatorom, a także niemałej części rozpolitykowanej publiczności - i po co on komu?
Z definicji rating kredytowy (credit rating) to ocena klasyfikacyjna - oceniająca i kategoryzująca poziom zdolności kredytowej człowieka, przedsiębiorstwa lub państwa - inaczej podmiotu, który ubiega się jednorazowo lub wielokrotnie (systemowo) o pożyczkę.
Taka ocena być dokonana przez niezależną, wyspecjalizowaną agencję ratingową - odnosi się wówczas do państw i korporacji gospodarczych (notowanych na giełdach) - w tym przypadku rating ma charakter jawny i jest ogłaszany publicznie. Jest adresowany do tych (ludzi i instytucji), którzy udzielają pożyczek (finansują kredyt).
(Oczywiście ratingi sporządzają również, w odniesieniu do swoich klientów, banki i inne instytucje bezpośrednio kredytujące, te oceny są jednak poufne i sygnalizowane jedynie klientowi, którego dotyczą).
Agencja ratingowa, przykładowo głośna u nas ostatnio Standard & Poor`s, nie udziela pożyczek i nie jest organizacją stricte finansową (banksteską), a jedynie opiniodawczą. To, co upublicznia jest tylko częścią jej działalności - oprócz tego każdy, nawet pan Józek z naprzeciwka może się tam zwrócić o zbadanie zdolności kredytowej dowolnego podmiotu, np. pani Basi, która chce pożyczyć od pana Józka dwie stówy do pierwszego (inna sprawa ile by to kosztowało).
Nie interesuje nas jednak komercyjna sfera działalności S&P, ale jej rating dla długoterminowych kredytów, o jakie będzie się ubiegać nasze państwo - innymi słowy ocena zdolności kredytowej Polski. S&P nadała jej kategorię określoną kodem BBB+. Co to oznacza?
Kod oznacza poziom "jakości kredytobiorcy" - tutaj dla kredytów długoterminowych:
I. 1. Poziom pierwszorzędny (prime) - jeden stopień - kod AAA.
II. 2,3,4. Poziomy wysokie (high) - trzy stopnie, malejąco - kody AA + / AA / AA-
III. 5,6,7. Poziomy powyżej średniej (upper medium) - trzy stopnie, malejąco - kody A+ / A / A-
IV.8,9,10. Poziomy poniżej średniej (lower medium) - trzy stopnie, malejąco - kody BBB+/BBB/BBB-
(tutaj zostaliśmy sklasyfikowani - na poz.8, BBB+. Dotychczas mieliśmy najniższy spośród poziomów powyżej średniej (A-), teraz mamy najwyższy spośród poziomów poniżej średniej. Niby tylko oczko niżej, ale spadliśmy w dół przez granicę kategorii zbiorowej poziomów - z III. na IV.)
Jednak powyższe 10 poziomów to pozytywne opinie o jakości (stabilności) kredytobiorcy - choć stanowią zróżnicowaną zachętą dla kredytodawców i rynków zobowiązań dłużnych. Zobowiązania kredytobiorców tych kategorii - tak czy inaczej - są lokowane jako inwestycje (więc przynoszące zarobek).
(Oprócz powyższych są poziomy jakości - wątpliwej dla inwestowania V.11,12,13 (non-investment, speculative) - kody BB+ /BB/BB- i wysoce wątpliwej VI.14,15,16 (highly speculative) - kody B+/B/B-.
Jeszcze gorsze poziomy jakości to - ryzykowne systemowo VII.17 (substantial risk) - kod CCC+ oraz ekstremalnie wątpliwe VIII.18 (extremely speculative) - kod CCC.
Kolejno niżej są kredytobiorcy niewydolni, dający niewielką (jednak jakąś) perspektywę zwrotu IX. 19,20,21 (in default with little prospect of recovery) - kody CCC-/CC/C, na końcu po prostu niewydolni i już X.22 (default) - D).
Państwo polskie zaciąga kredyty krótko- i długoterminowe. Krótkoterminowe, realizowane na ogół w transzach, mają zapewnić płynność finansową państwa w okresie roku budżetowego. Po prostu - państwo wydaje na siebie to, co wpłynie z podatków, tyle że na początku roku wpływa mniej niż trzeba wydać w tym okresie, stąd trzeba brać swego rodzaju chwilówkę, żeby starczyło w pierwszym kwartale na pensje dla policjantów, terminowe raty za armaty, uposażenia poselskie i sędziowskie, a także na wydatki socjalne. Tym się nie będziemy zajmować, bo takie kredyty mają inny rating niż omawiamy, a generalnie Polska nie ma z nimi problemów.
Inaczej jest z kredytami długoterminowymi. Te wynikają z konieczności zrównoważenia wydatków i przychodów w skali całorocznej. Załóżmy, że w budżecie założono ogólny poziom rocznych wydatków na 300 miliardów złotych, natomiast policzone (przewidziane) wpływy wyniosą tylko 280 mld. Jeżeli zaakceptowaliśmy wydatki na poziomie 300, to 20 musimy dopożyczyć - z nieba nie skapnie. Żeby konieczność szybkiego zwrotu tej forsy nie zarżnęła nas w kolejnym roku, to te 20 mld bierzemy na kredyt długoterminowy - spłacany w ratach latami.
Najpierw zastanówmy się, skąd bierze się forsa na taką pożyczkę. Obiegowy pogląd w niektórych kręgach brzmi, że wymyślają ją banksterzy i tym wirtualnym produktem podporządkowują sobie świat, rządząc nim przez polityków, którzy potrzebują pożyczek do łatania budżetu. Tkwi w tym ziarenko prawdy, ale nie będziemy tu rozważać derywatów bankowych, bo to margines (a w zasadzie jedna z pochodnych) procesu kredytowania.
Forsa na kredyty średnio- i długoterminowe bierze się przede wszystkim z ludzkich kieszeni i nadwyżek finansowych podmiotów gospodarczych.
Ludzie wydają masę forsy na różnego rodzaju ubezpieczenia długoterminowe - na wypadek choroby, śmierci czy innych zdarzeń losowych. Ubezpieczają swój majątek i płacą z tego tytułu stałe raty. Płacą powszechnie na renty kapitałowe mające uzupełniać emerytury (u nas tzw. trzeci filar i niesławne OFE). Płacą i płacą, a te strumyczki wpływają wielkimi rzekami do rozmaitych instytucji finansowych, tworząc tam morza całkiem realnych pieniędzy. Te instytucje nie deponują pozyskanych środków w bankach, zadowalając się procentem od lokat, tylko prowadza autonomiczną działalność inwestycyjną - jej część to udział w finansowaniu potrzeb kredytowych różnych państw.
Nie odbywa się to jednak prostą drogą z rączki do rączki, czy raczej ze skarbca do skarbca. Otóż poszczególne państwa realizują swoje potrzeby kredytowe w drodze sprzedaży zobowiązań finansowych. W wielkim uproszczeniu są to papierki opatrzone klauzulą typu "państwo polskie zobowiązuje się wykupić ten świstek w dniu 1 stycznia 2038 roku, lub przez kolejne 180 dni za cenę 10 000 złotych". (Oczywiście mogą to być świstki na różne kwoty, wyrażone różnych walutach i z różnymi terminami wykupu). Państwo może samemu wydrukować takie papierki i je sprzedawać, jednak najczęściej zawiera z jakimś bankiem umowę, że ten wypłaci państwu określoną kwotę - np. 2 miliardy dolarów i sam wyemituje z upoważnienia państwa stosowne papiery dłużne (lub otrzyma takie od państwa). Jest to emisja pożyczki, a taki bank jest jej emitentem.
Kolejno bank-emitent sprzedaje rzeczone świstki umówionym co do tego podmiotom i na rynkach finansowych. Te papierki, za całkiem realną forsę, przechodzą na własność inwestorów - czyli osób prywatnych, firm ubezpieczeniowych, funduszy emerytalnych, itp. Innymi słowy trafiają do rozmaitych podmiotów, które mają nadwyżki finansowe i inwestując w takie papiery wartościowe biorą udział w finansowaniu kredytu długoterminowego zaciągniętego przez państwo polskie.
Oczywiście te świstki- papiery wartościowe-zobowiązania państwa polskiego, niekoniecznie leżą w sejfach czekając na swój wykup - mogą, gdy inwestor potrzebuje wcześniej pieniędzy, trafić na rynki wtórne, czyli być po prostu odsprzedane komu innemu. Tylko dłużnik ze swoim zobowiązaniem jest niezmienny co do osoby - wierzyciel może się zmieniać nieomal dowolnie.
Kluczem do całej zabawy jest to, że taki świstek - w chwili emisji i aż do daty wykupu - nie ma określonej wartości nominalnej. Jest wart tyle, za ile jest kupiony.
Oznacza to, że opisany wcześniej papierek, przeznaczony do wykupu za 10 tys. złotych w 2038 roku może być dzisiaj sprzedany za kwotę zależną praktycznie od kupującego, a dokładniej od popytu na dany papier wartościowy (czy dane zobowiązanie).
Jeżeli państwo chce pozyskać miliard złotych, to nie wystarczy emisja 100 tysięcy zobowiązań na 10 tys. złotych każde - bo to kwota pozyskanego kredytu równa kwocie wykupu , a gdzie procenty i zysk inwestorów (wierzycieli) ?
Trzeba takich zobowiązań wyemitować znacznie więcej - aby pokryć oprocentowanie i koszt kredytu. Ile?
Cena sprzedaży zobowiązania jest pochodną wielu czynników - w tym przede wszystkim spodziewanej inflacji waluty w jakiej wyrażone jest zobowiązanie wykupu, a także popytu na papiery wartościowe danego państwa, na co ma wpływ ocena jego zdolności kredytowej.
Papier z ceną wykupu 10 tys., ma w chwili emisji większy popyt i większą wartość, gdy wydało go państwo o kategorii pierwszorzędnej AAA i kupujący dadzą za niego, powiedzmy, 7 tys.
Gdy będzie to państwo BBB+, to cena zakupu tych 10 tys będzie niższa, powiedzmy, 6 tys. W pierwszym przypadku by pozyskać miliard trzeba będzie wyemitować zobowiązania na 1,43 mld, w drugim na 1,66 mld.
I tu jest klucz do roli agencji typu Standard&Poor`s czy Moodys.
To te agencje określają zbiorowisku kredytodawców poziom pewności inwestycji w dług danego państwa i w pewnym sensie poziom opłacalności tej inwestycji na rynku wtórnym. Robią to jawnie i publicznie, gdyż finansujący kredyt (kupujący dług) inwestorzy operują w ogromnej mierze powierzonymi sobie pieniędzmi publicznymi.
Gdy towarzystwo ubezpieczeniowe źle zainwestuje pieniądze i zbankrutuje, to w efekcie stratni będą posiadacze wykupionych w nim polis! Gdy źle zainwestuje fundusz emerytalny, to jego uczestnicy dostaną mniejsze renty kapitałowe !
W tym stanie rzeczy ratingi S&P nie są skierowane do państw kredytobiorców, ale do instytucji zbierających i inwestujących fundusze milionów jednostek ukrytych w zbiorowości kredytodawców.
Nie ma to nic wspólnego z banksterami - a tylko z jak najbardziej prywatnymi kieszeniami zwykłych ludzi. Ratingi są narzędziami ochrony interesów obywatelskich !
Po co więc w uzasadnieniu zmiany ratingu Polski znalazły się antyrządowe akcenty polityczne - zapytają ci, którzy we wszystkim co trudne dla Polski, widzą efekt działania jakiegoś, dominującego nad światem, antypisowskiego, bankstersko-lewackiego biesa.
No cóż, dla niektórych wszystko jest polityką, dla innych polityka ma wpływ na wszystkie dziedziny życia. To nie to samo. Ekonomia rządzi się swoim prawami, ale decyzje polityczne pociągają za sobą konsekwencje ekonomiczne - z kolei te tworzą policzalną sytuację ekonomiczną, a nie polityczny sztafaż. Program socjalny generuje nieubłaganie konsekwencje finansowe - choć nie jest domeną ministra finansów. Ale po kolei...
Rząd postanowił o poszerzeniu sfery wydatków socjalnych, co niesie oczywisty skutek dla budżetu - nowe wydatki. Aby je zrównoważyć rząd wprowadza nowe źródła przychodu - podatki od wielkich sklepów, banków i instytucji finansowych. Jeżeli wydatki i przychody się zrównają to nie ma zagrożenia dla równowagi budżetowej w perspektywie 4 lat tych rządów.
Agencja ratingowa bada tę spodziewaną równowagę analizą techniczną. Wynikiem ostatniego badania dla Polski jest wniosek, że instytucje (podmioty gospodarcze) obłożone nowymi podatkami mogą zastosować mechanizmy obronne, które obniżą spodziewane przychody budżetu - a państwo nie będzie umiało ich przełamać, bo zostało osłabione zmianami w korpusie służby cywilnej.
Efekt - realne osiągnięcie stanów równowagi budżetowej w nadchodzącej perspektywie jest zagrożone, więc i zdolność kredytowa maleje. Proste?
Wcale nie chodzi o krytykę polityki socjalnej, polityki podatkowej i polityki kadrowej - w politycznym aspekcie każdej z tych decyzji z osobna.
Wcale nie chodzi o obronę marketów czy banków, ale o to, że to one same mogą się obronić przed zapłaceniem podatków w kwotach spodziewanych przez rząd !
Po uwzględnieniu tych wszystkich wektorów w jednym procesie ekonomicznym, przy uwzględnieniu wektorów oporu materii, może być tak, że równowagi nie będzie.
Rząd w narracji politycznej zapewnia "damy radę" - analitycy S&P stwierdzają "raczej się nie uda".
Ten proces analizy jest mocno przez mnie uproszczony - dla większej czytelności sposobu postrzegania rzeczy przez S&P. Miłośnikom i znawcom ekonomii zalecam uwzględnienie w rozważaniach o powodzeniu równowagi kolejnego czynnika okołobudżetowego - inflacji CELOWEJ na poziomie 2,5%. Jest jaśniej, nieprawdaż? S&P przywołała tę okoliczność raczej nieprzypadkowo.
Jest jednak taki element w uzasadnieniu do zmiany ratingu Polski, którego nijak się nie da przełożyć bezpośrednio na mechanizm ekonomiczny - kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego jako czynnik osłabiający naszą zdolność kredytową. Absurd przecież - to czysta polityka i antypisowski bies szaleje.
Pozornie, tylko pozornie.
Muszę się tu posłużyć pewnym opisem:
Pewien bank opracowywał rating dla swego stałego klienta. Była to firma dobrze prosperująca, ze stabilnymi parametrami rozwojowymi - wypisz wymaluj Polska pod względem gospodarczym (tak przynajmniej o naszej gospodarce mówią dziś politycy PiS w kontekście ratingu S&P). Gdy doszło do negocjacji kredytu dla tej firmy, to w pewnym momencie dyrektor banku odsunął na bok papiery z tabelami i wykresami, zamknął laptopa i poprosił szefa negocjatorów firmy o poufną rozmowę w cztery oczy.
- Posłuchaj, Janie. Jesteśmy pełni podziwu dla konsekwencji z jaką wasz właściciel prowadzi wasze interesy. Jest naprawdę kreatywnym wizjonerem i świetnym menadżerem. To niezwykle cenne cechy. Jednak jego ostatnie pociągnięcia wzbudziły nasze zaniepokojenie. Rzecz jasna to jego sprawa,jakimi metodami integruje zasoby ludzkie waszej firmy - mogą to być obowiązkowe sesje buddyjskiej medytacji dla was wszystkich , nawet częstsze niż raz w tygodniu. Może was okadzać pachnidełkami i co czwartek ubierać w pomarañczowe szaty. Macie na tyle stabilną sytuację, że takie wydatki nas nie niepokoją.
Sam jednak wiesz najlepiej, że te praktyki wzbudziły sprzeciw części waszego personelu i niespodziewanie gwałtowną reakcję waszego szefa. Czy musiał wysłać na zieloną trawkę najlepszych waszych prawników, tylko dlatego że zarzucili mu deptaniu praw człowieka? Przecież w następstwie tego doszło do żenującego procesu...
Widzisz, musieliśmy uznać to za kryzys modelu zarządzania i naprawdę nie chodzi o przyczyny, tylko o skutki - choć są to tylko wasze wewnętrzne sprawy. Zanim wrócimy do negocjacji muszę ci powiedzieć jedno - obniżyliśmy wasz rating. Co prawda zapewne dogadamy się co do tego kredytu, ale nie będzie już tak tani jak dotychczas i obłożony zostanie pewnymi obostrzeniami - ale to już konkrety, które omówimy plenarnie.
Ta w połowie prawdziwa przypowieść ilustruje szerokość kryteriów, jakie mogą doprowadzić do sformułowania diagnozy o kryzysie zarządzania, czy w przypadku państwa o kryzysie metody rządzenia. Dla polityka konflikt wokół TK jest kryzysem rozwiązywalnym metodami politycznymi, dla apolitycznego analityka jest kryzysem ujawniającym błędy w metodzie - tak naprawdę bez wnikania o co w tym wszystkim Polakom chodzi.
Liczy się konkluzja - występują kryzysy związane z metodą rządzenia, co może wskazywać, że rząd jest słaby - co wpływa na rating !
Na koniec - agencja Standard&Poor`s nie jest instytucją nieomylną. Miała swoje wpadki, musiała nawet zapłacić rządowi USA spore odszkodowanie za nietrafną (komercyjną) opinię. Jej ratingi są brane pod uwagę przez instytucje finansowe, ale raczej w kontekście z opiniami innych agencji - a w żadnym razie nie mają charakteru dyrektywy i absolutnej mocy sprawczej.
Skutek, jaki jej rating dla Polski wywarł na kursie złotego, może mieć charakter przejściowy (odpryskowy). Po co zatem wywaliłem tu taki elaborat?
Po to, abyśmy umieli się zastanowić nad sensem i istotą niektórych zdarzeń jakimi są w istocie, a nie odnosili się do wszystkiego z pozycji deptanego przez biesa pępka świata.
Inne tematy w dziale Gospodarka