Unia Europejska, jeżeli skurczy się do rozmiaru strefy euro, poradzi sobie ze swoimi problemami lepiej, niżby je miała rozwiązywać w obecnym kształcie. Sam brexit, czyli wyjście z UE Wielkiej Brytanii to raczej porażka ideowa, niż widmo krachu ekonomicznego tej organizacji.
Wielka Brytania zawsze była krajem obok-europejskim. Tkwi to przede wszystkim w świadomości Brytyjczyków. Narody kontynentalne były od zawsze wzajemnie zróżnicowane, ale nie dzieliły ich kanały morskie, sprzyjające rozwojowi w warunkach izolacji. Europejczycy są mentalnie bardziej przysposobieni do znajdowania w w relacjach między narodami podobieństw niż różnic. Dlatego Polak łatwiej się znajdzie w Anglii, niż Anglik w Polsce.
Zwykłe aspekty kształtu cywilizacyjnego (miary, wagi, prawo drogowe) łączą państwa kontynentu, a oddzielają wyspę. Także prawo w Wielkiej Brytanii rozwinęło się na zasadach odrębnych niż na kontynencie. Brytyjczycy odczuwają swoja odrębność w stosunku do wielu narodów i państw Europy na poziomie, na którym te narody i państwa znajdują wzajemne podobieństwa.
Wielka Brytania ma również całkiem inne niż kontynentalna Europa powiązania globalne - czyli cały spadek po dawnym imperium i specyficzne więzi ze Stanami Zjednoczonymi. Równoważenie interesów brytyjskich z interesami państw kontynentalnych - w ramach jednej Unii - jest raczej utrudnieniem dla wspólnej organizacji, niż atutem rozwojowym.
Problemem dla zjednoczonej Europy jest nie tyle sam brexit, co sama idea wyjścia, która może stać się udziałem kolejnych państw.
Tu jednak miara wspólnych i rozdzielnych interesów jest inna. Lokalne, tradycyjne wspólnoty państw europejskich, które mogłyby stać się alternatywą dla UE, nie są, może poza Skandynawią, dostatecznie rozwinięte czy utrwalone.
Nasz, rozwijany wokół Polski, projekt tzw. Międzymorza to chciejstwo, oparte o wspólne zapóźnienie cywilizacyjne krajów porządku stalinowskiego (tzw. krajów demokracji ludowej plus ewentualnie niedookreślone co do stopnia rozwoju Ukraina i Białoruś). Aby taki konstrukt stał się alternatywą dla UE musiałoby dużo czasu upłynąć i UE musiałaby włożyć w to sporo pieniędzy.
Jeżeli jednak brexit stanie się faktem w odniesieniu do Wielkiej Brytanii i tendencją w niedawno przyjętych do Unii państwach, to twardy trzon UE siłą rzeczy zrewiduje zasady rozwoju organizmu unijnego - do wykluczenia ewentualnych "rebeliantów" włącznie.
Kiedy - myśląc o takiej ewentualności - odłożymy wymachiwanie sztandarami i zajmiemy się realiami gospodarczymi i cywilizacyjnymi, to problem jest niemały. Rozwinięte powiązania łączą nas przede wszystkim z Zachodem, a więc twardym członem Unii. Kierunki na północ i południe Europy są niezbyt rozwinięte, słabsze nawet niż w dawnym systemie integracji, sterowanym z Moskwy, w dodatku obciążone ansami. Białoruś to daleki śpiew, a Ukraina to bankrut, na którego "Międzymorze" po prostu nie stać. Koncepcja "Jagiellońskiego RWPG i Paktu Warszawskiego" rodzi raczej uśmiech niż jest realną perspektywą.
Jakby nie patrzył - taki twór stałby się łatwym łupem dla porozumienia między twardą UE a moskiewską Unią Euroazjatycką.
Dziś znaczenie Polski na arenie międzynarodowej jest pochodną naszych stosunków dwustronnych z USA. Nazywając rzecz po imieniu - jesteśmy ważni jako regionalny eksponent amerykańskiej gry o wpływy w UE i na wschód od nas. W ramach tego umocowania wspieramy Wielką Brytanie w jej targach z UE o osłabienie wspólnoty . Nie można jednak przy tym zapominać, że to Wielka Brytania - a nie my - będzie rozgrywać atlantycka kartę w Unii, jeżeli w niej zostanie.
W takim ujęciu brexit to szansa dla Polski na zwiększenie swojej roli - ale jako państwa powiązanego silnie z Unią, bo tylko taki eksponent Ameryki będzie miał coś do powiedzenia.
Pozostaje pytanie, czy Polskę stać na pozycje autonomicznego, regionalnego mocarza. Może tak, może nie. To nie jest dobre pytanie. Dobre pytanie brzmi, czy taka pozycja jest warunkiem prawidłowego rozwoju cywilizacyjnego Polski.
Inne tematy w dziale Polityka