Minęły dwie z okładem dekady wolności, a polska prawica wciąż nie odrobiła lekcji z ekonomii. Znany monetarysta Ziemkiewicz wzdycha bluźnierczo do standardu złota („Bóg umiera”), a znany inwestor Rybiński życzy depozytom wyraźnie gorzej niżby chcieli ich właściciele („Konfiskata części depozytów jest nieunikniona”).
Pieniądz nigdy nie był tym czym mógłby być, gdyby go kuto w złocie, więc i dzisiaj tym nie jest, gdy żyje w impulsach elektrycznych, ale to wcale nie znaczy, że dzisiaj jest gorszy niż kiedyś. Wręcz przeciwnie. Cypryjskie banki miały zawsze złą opinię, czyli mniej więcej taką, jaką mają dzisiaj, gdy decyzją IMF, EC, ECB z tamtejszych kont znika część depozytów, nie dlatego, że te depozyty są wirtualne, ale dlatego, że źle zbudowane. Polska prawica z planów wielkiej trójki się smuci, ale amerykańska giełda, która na gospodarce zna się lepiej, wyraźnie cieszy. Unieważnienie części cypryjskich depozytów nie jest żadną karą, a jedynie urealnieniem ich rynkowej wartości. Zło trzeba nazwać złem.
Istotę problemu trafnie ujął rosyjski wicepremier Igor Szuwalow (nie zdając sobie chyba sprawy z tego co robi), gdy zapewnił, że „większość rosyjskich pieniędzy [ulokowanych] na Cyprze jest legalna”. A co z resztą? Problemem Cypru i Rosji jest właśnie ta reszta. Niewielki Cypr z rozdętym systemem bankowym mógłby spać spokojnie, gdyby w bankach trzymał legalną kasę, obracaną przez jej właścicieli na legalne interesy, ale system bankowy Cypru się rozdął nie dlatego, że był bardziej godny zaufania, bardziej przejrzysty i bardziej dochodowy od innych, ale właśnie dlatego, że obiecywał góry lodowe z pominięciem legalności, więc wszyscy spodziewali się że kiedyś pęknie i taka wtedy była jego wartość. Dzisiaj jest nawet nieco większa, bo bliższa prawdy.
Wbrew sugestiom Rafała Ziemkiewicza, słodki sen Cypru wcale nie byłby spokojniejszy, gdyby cypryjska kasa w dużej części lub w całości miała postać sztabek złota, bo takimi ciężkimi aktywami nie da się robić interesów na drugim końcu świata, nie mówiąc już o tym, że w czasie transportu te aktywa mogą zniknąć w rękach złodziei lub w Rowie Mariańskim. Do dobrych, uczciwych interesów w zupełności wystarcza gotówka wirtualna, podana impulsem przez światłowód, byle tylko pochodziła z legalnego źródła i miała sensowne biznesowo przeznaczenie, czyli realne pokrycie w czymś, na czym uczciwie można zarobić i czego nie trzeba będzie się wstydzić w uczciwym kraju, a więc w obrotach firm, towarach, akcjach innych spółek, itp., a nie w szmuglowanej broni czy narkotykach, bo z odzyskaniem takich wierzytelności problemy ma nawet mafia.
Gdyby polski złoty był szczerozłoty, moglibyśmy go włożyć do skarpety lub banku i po roku lub dwóch ze zdziwieniem stwierdzić, że go trochę ubyło, bo świat nieco podrożał, a ci, co zamiast złotych w złocie, obracali mądrze akcjami, rozsądnie inwestowali, mają teraz trochę więcej niż my, którzyśmy zakopali swój talent. Niepewność rynku, czy może raczej jego niepełna poznawalność nakazuje ostrożnym bankierom trzymać spore rezerwy w kruszcach i gotówce, ale stopniowa wirtualizacja waluty jest nieuchronna, właśnie z przyczyn czysto technicznych. Impulsy łatwo policzyć, tymczasem kruszce to tylko kruszce o zmiennej rynkowej wartości.
Wirtualny pieniądz może być sobą bardziej niż waluta doskonale tożsama ze srebrem lub złotem z tej prostej racji, że właściwą substancją pieniądza jest umowa między ludźmi a nie przypadkowa konfiguracja pierwiastków. Gdy europejskie państwa szykując się do wielkiej wojny wyzbyły się swoich kruszców monetarnych za dolary, za które kuły czołgi i armaty, USA tym chętniej trzymały się standardu bimetalicznego, bo każdy dolar wymieniony za europejskie złoto, zwiększał zasoby ich rezerw, ale kiedy później gospodarka światowa zaczęła zwalniać, m.in. przez złe amerykańskie długi na rynku nieruchomości, amerykańskie przywiązanie do miary złota okazało się zgubne, bo nazbyt egoistyczne. Złotem nie można się najeść ani nawet zacerować skarpetki, wiedział o tym Midas, a gdy wszystko hamuje, zamienianie sztabek na coraz wyższe nominały samo z siebie nie ożywi gospodarki, bo samo jest żywym przykładem relatywizmu, zaprzeczeniem fiducji, zaufania, bez którego żadna gospodarka na świecie się nie ostoi.
Ziemkiewicz uważa, że w pieniądze trzeba wierzyć i że łatwiej to zrobić, gdy się je sprawdzi zębem, nie myszką. Guzik prawda. Pieniądze nie są nic warte, nadto szczęścia nie dają. Spory sens ma jednak ludzka praca, sensowna inwestycja, innowacja, z której jest jakiś realny pożytek i w ogóle wszystko, co ma dla kogokolwiek trwałą wartość. Ten ludzki wysiłek można zliczyć, a gdy się to zrobi w zgodzie z innymi, najlepiej na jak najszerszym rynku, wtedy dopiero możemy mówić o pieniądzach. Bez tej pracy i bez tej zgody, nawet złoto w banku rdzewieje.
Inne tematy w dziale Polityka