Europejscy filmowcy już prawie od stu lat zastanawiają się dlaczego ich obrazy nie sprzedają się na świecie tak dobrze jak produkcje amerykańskie. „Jesteśmy zbyt idiomatyczni, zbyt uwikłani we kulturę, zbyt odrębni, zbyt osobliwi, a może nawet zbyt ostentacyjnie lepsi od innych, żeby się łatwo sprzedać” – mruczą pod nosem, przyczyniając się tym samym do postępującej amerykanizacji europejskiej kultury. Europa nie chce poznawać samej siebie. Woli filmy amerykańskie. Na ekranach tutejszych kin i telewizorów od lat królują produkcje zza oceanu lub licencjonowane. Nie inaczej jest na radiowych listach przebojów.
Z wielu przyczyn. Koszty tworzenia oryginalnych programów są w Europie wyższe niż w Stanach, bo europejskie rynki narodowe są relatywne małe, a subwencje rządowe stale te koszty podnoszą. Poprzecinana rzekami i łańcuchami górskimi Europa, poróżniona językowo niczym wieża Babel, jest ponadto nieprzewidywalna, bo w przeciwieństwie do Stanów nie można tu jednego dnia urządzić premiery nowego filmu na ekranach tysięcy kin, aby w ciągu kilku następnych dni przewidzieć jego dalsze losy. Lokalność i rozdrobnienie nie tłumaczą jednak wszystkich europejskich niepowodzeń, zwłaszcza, że w dziedzinie kultury to, co osobliwe i niepowtarzalne, dość łatwo można obrócić w atut. Tysiące wątków europejskiej kultury de facto wciąż wydostaje się na świat i trafia do zbiorowej świadomości, tyle że rzadko za sprawą europejczyków.
Zastąpili ich magicy z Hollywood i autorzy powieści sensacyjnych. Ci już dawno pogodzili się z faktem, że ich przeciętny odbiorca ma co najwyżej piętnaście lat i spore zdolności metafizyczne. Nie lubi zła, które wiecznie wygrywa, ani dobra, które milczy bezradnie, bo w głębi ducha czuje, że zło jest wtórne, a dobro pierwotne i ostateczne. Nie lubi także historii utrzymanych w nastroju dekadencko-karawaniarskim, woli te, które opowiadają się same i wpadają w ucho niczym dziecięce wyliczanki. Masowy widz jest wszędzie taki sam. Sprawy naprawdę ważne odbiera w języku najprostszym i bardzo pokornym.
Bóg przychodząc na świat wybrał właśnie ten język. Oznajmił swoje przyjście nie słowem, ale samą obecnością, początkowo dyskretną, bezpiecznie ukrytą w łonie matki, otoczoną jej miłością i modlitwami, z czasem rozpoznaną przez inną matkę, rozmiłowaną w psalmach żonę pobożnego kapłana, a nawet, jak chce Łukasz, przez ich dziecko, które miało odczuć Boga tym samym zmysłem jakim niemowlęta rozpoznają rodziców.
Ta bajecznie prosta ewangelia dzieciństwa jest potrzebna współczesnym. Potrzebują jej wierzący, zwłaszcza gdy gubią się w czasie modlitwy wśród domysłów lub gdy ich zmęczona wyobraźnia podsuwa im takie obrazy Boga, które więcej mają wspólnego z rozprawą sądową lub dysputą akademicką niż z radosnym rodzinnym spotkaniem. Wizyta ciężarnej Marii u ciężarnej Elżbiety może im uprzytomnić, że Bóg potrafi wyrazić swoją obecność na tysiąc sposobów, ale zawsze lub pawie zawsze wybiera ten najprostszy.
Niewierzący w tym samym zdarzeniu znajdą ważną wskazówkę teologiczną. Wiara, którą odrzucają, nie zawsze jest wiarą. Islamski terroryzm słusznie ich gorszy, podobnie jak grzechy duchowieństwa, wszak nie są one wyrazem wiary, ale jej zaprzeczeniem. Wiara to matyczyna serdeczność, niemowlęca bezradność wobec miłości i ojcowski spokój przeciwny wszelkim formom przemocy. Niewierzący powinni umieć odróżnić wiarę od jej podróbek, bo i sama wiara bez tych rozróżnień na pewno nie jest niemożliwa.
Ewangelii dzieciństwa potrzebuje także współczesna kultura. Nie chodzi tu infantylną stylistykę, ale o poważne potraktowanie wszystkich przejawów życia osobowego na różnych etapach ludzkiej egzystencji. Św. Ignacy Loyola zobowiązał jezuitów do katechizowania dzieci i młodzieży. Wiedział, że nawet najbardziej wyrafinowane traktaty teologiczne niewiele są warte, jeśli ten, kto je pisał, nie będzie umiał cieszyć się z wiary jak dziecko, razem z dziećmi i nie gorzej od dzieci.
Ewangelia na 4. niedzielę Adwentu
Maryja jest Matką oczekiwanego Mesjasza
Łk 1, 39–45
W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w pokoleniu Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona okrzyk i powiedziała: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w łonie moim. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana”.
Inne tematy w dziale Kultura