Panie Czarku, trzymam z Panem, bo wiem ile Pan w życiu zrobił, niemniej mówienie o trotylu w kontekście największej narodowej tragedii ostatnich lat nie może się odbywać tak, żeby potem co weselsi nasi politycy rozprawiali o politycznym mordzie, bo jeśli elita narodu tak się zachowuje, to naród ma prawo oszaleć. Prasa od chwili powstania pełni ważne funkcje polityczne, ale robienie wszystkich w bambuko to nie dziennikarstwo i nie polityka.
Grzegorz Hajdarowicz, właściel Presspubliki, ogłosił dzisiaj, że podjął śledztwo w sprawie tego trotylu i zapowiada, że jak tylko ustali coś, co pozwoli Pana ukarać, to nie będzie się krygował. Rychło wczas. Tyle tylko, że tu nie ma nic do ustalania.
Nawet gdyby wszystkie służby świata razem wzięte znalazły we wraku tupolewa tonę trotylu, to Pan musi umieć opisać to tak, jak to wygląda w rzeczywistości, a nie w głowach szaleńców.
Przebieg wypadku jest z grubsza znany do pierwszych chwil po zdarzeniu, a szczegóły – od ujawnienia nagrań z kokpitu i późniejszych raportów obu komisji, pilotów proszę pytać o resztę, byle nie wojskowych, bo ci mogą kryć kolegów, natomiast bomba z trotylu, sztuczna mgła i czysty hel niczego tu nie zmienią. Samoloty latające w chmurach leżących prawie na ziemi rozbijają się nie dlatego, że ktoś coś gdzieś rozpylił lub wysadził, ale dlatego, że schodząc zdecydowanie zbyt nisko, zbyt szybko i źle, bo na automacie, przy pogodzie pięcio-, sześciokrotnie gorszej niż minima załogi, lotniska i samolotu, pilot zderzył się z czymś, czego za Chiny ludowe nie miał prawa widzieć.
Nie ma Pan prawa przedstawiać tych faktów inaczej, bo jak dotąd żadne ustalenia nie pozwalają na rysowanie alternatywnych scenariuszy. Zespół Macierewicza opublikował wprawdzie swój raport, ale jest w nim tyle błędów i spekulacji, że jedyne pewny pewnik można tam znaleźć na fotografiach przedstawiających polityków. Patrząc na nie, nawet dziecko zrozumie kogo Macierewicz nie lubi.
Skrzydło Biniendy się nie łamie, ale Binienda sam przyznaje, że tego skrzydła ani tej brzozy nie widział. Kadłub Szuladzińskiego zamienia się w wydmuszkę, ale Szuladziński nie wie, że kadłuby samolotów nie spadają na ziemię jak newtonowskie jabłka, lecz pękają i rozrywają się w ziemi, zwłaszcza, gdy jest zalesiona i miękka jak bagno, uderzając w nią z prędkością poziomą rzędu 300 km/h i tylko niewielką prędkością pionową.
Oczywiście, zawsze może się zdarzyć, że pospolite ruszenie akademików i amatorów znajdzie coś, czego starzy wyjadacze badający wypadki lotnicze nie znaleźli, ale dopóki to znalezisko nie zostanie przedstawione tak, jak rzeczywiście wygląda, a nie tak, jakby miało samo wystarczyć za wszystko, to żaden specjalista nie potraktuje go poważnie. Pan musi to wyraźnie napisać.
Jeśli śladów trotylu na fotelach nie skojarzy Pan z tym, z czym można je skojarzyć, choćby z żołnierskimi mundurami (samolot latał z wojskiem do Afganistanu), ale z wybuchem, którego śladów nikt dotąd nie znalazł, wyjąwszy bodaj jednego inż. Nowaczyka, to stanie się Pan takim samym przestępcą jak ów domniemany zamachowiec, w którego wierzy Macierewicz.
To nie jest kwestia chcenia lub niechcenia, woli politycznej, ani nawet dziennikarskiej przyzwoitości, ale suchych faktów. Ślady trotylu, a nawet cała tona trotylu niczego tu nie zmieni, bo samoloty nie rozpadają się od śladów trotylu, ale po wybuchach, które rozrzucają ich szczątki tak daleko, że w Lockerbie do dzisiaj można je zbierać, czemu nikt nie jest stanie zapobieć ani tego ukryć. Samoloty nie rozpadają się także z powodu niskich chmur i gęstej mgły, ale wyłącznie z winy załogi, która próbuje w tych chmurach latać tak, jakby ich nie było. Lista błędów jest długa i bodaj kompletna w obu raportach.
Żeby było jasne, nikt nie odbiera Panu prawa do pisania o materiałach pirotechnicznych i zjonizowanych cząstkach, które mogą być śladem trotylu lub damskich perfum, ważne jest jedynie to, żeby Pan przedstawiał fakty jako fakty, a domysły wyraźnie nazywał domysłami. Pańskie kontakty ze źródłami mnie nie interesują. To nie źródła piszą artykuły.
Polityczne spekulacje po pirotechnicznych rewelacjach „Rzepy” sięgnęły zenitu, a teraz próbują im dorównać spekulacje kadrowe. Jestem zwolennkiem karania, ale wiem, że w śledztwach cnota reportera polega na trzymaniu nosa blisko przy sprawie, więc to nie Pan jest tu główym winowajcą, lecz ten, kto redagował wydanie, a przypuszczam, że był nim także naczelny.
Polecam
Maciej Lasek: I wybuch i rzekome polecenie zejścia na 50 m – to wszystko są kłamstwa smoleńskie, http://wyborcza.pl (3 list 2012).
Konferencja smoleńska Warszawa 22 października 2012, http://eksploatyka.blox.pl (3 list 2012).
Inne tematy w dziale Polityka