Konflikt nauki i wiary minął bezpowrotnie, głównie za sprawą Karla Poppera (Logik der Forschung, 1934), ale na forum publicznym spory światopoglądowe wciąż trwają, a nawet się nasilają, co trafnie przewidział Samuel Huntington w „Zderzeniu cywilizacji” (1993, 1996). Wiara w obecnym wieku nie będzie się zmagać z nauką, ideologią czy niewiarą, ale z przemocą, terroryzmem, brakiem szacunku i deficytem transcendencji, groźnym dla wszystkich, ale dla wiary na pewno bardziej niż dla nauki, polityki czy sztuki.
W połowie października 2012 r. papież Benedykt XVI listem „Porta fidei” zainicjował roczny program duszpasterski, w ramach którego również on sam zamierza wygłosić szereg katechez poświęconych wierze.
W czasach Marksa, Darwina i Nietzschego katolicki wykład wiary bardzo często przybierał postać ostrej polemiki z modernistycznym scjentyzmem i ideologią, czego najlepszym przykładem są akta pierwszego soboru watykańskiego (1869-70), ale dzisiaj, po upadku wielkich -izmów, najbardziej palące problemy wiary są inne, przypominają sytuację przedstawioną przez Claude Lévi-Straussa w „Smutku tropików” (Tristes Tropiques, 1955). Słynny francuski etnolog, poznawszy z bliska życie brazylijskich szczepów Caduveo, Bororos, Nambikwara i Tupi-Kawahib, doszedł do wniosku, że życie „ostatnich dobrych dzikich” jest bodaj szczęśliwsze niż życie Europejczyków. Nietknięci ręką cywilizacji mieszkańcy buszu potrafią się zdobyć na więcej autentyzmu, równości i harmonii z naturą, o której marzył Jan Jakub Rousseau, niż ich europejscy kuzyni, ale tropiki bywają też smutne, bo wiedzą co je czeka.
Benedykt XVI, apologeta logocentryzmu, we wspomnianym liście przyznaje, że wiara „przestała być oczywistą przesłanką życia społecznego”, a jednolita, powszechnie akceptowana tkanka kulturowa należy już do przeszłości. Papież nie rozwija tej konstatacji, przechodzi bezpośrednio do katechezy, sugerując poniekąd, że doświadczenie egzystencjalne, jakim jest dobra ewangelizacja, samo przyniesie odpowiedź na duchowe rozterki współczesności. Jeśli jednak tkanka współczesności istotnie jest w rozsypce, perspektywy wiary wciąż nie przedstawiają się najlepiej.
Pewien przełom mogłaby przynieść w tym zakresie ewangelizacja kultury. Papież nie wspomina o niej wyraźnie, stwierdza jednak, że obecnie wiara „bardziej niż w przeszłości staje w obliczu szeregu pytań, wynikających ze zmiany mentalności, która (...) zawęża zakres tego, co racjonalnie pewne, do osiągnięć naukowych i technologicznych” (par. 12). Nauka, technika i przyrodoznawstwo pojawiają się tu zatem w roli sprzymierzeńców wiary, dostarczając jej punktu odniesienia w weryfikowaniu bardziej swoistych sądów, aczkolwiek nauka i bodaj wszystkie główne tradycje religijne mają głęboką świadomość tego, że pewność nauki i pewność wiary różnią się gatunkowo pod każdym względem. Jeśli jednak wiara napotyka dzisiaj na ogromną ilość pytań, to czas je podjąć w sposób systematyczny, oddzielając te najbardziej palące i najbardziej fundamentalne od tych, którymi może się zająć tradycyjna teologia dogmatyczna czy biblijna.
Jeśli tkanka kulturowa wydaje się dzisiaj słabsza niż kiedyś, to znaczy, że nie można jej przyjmować bezkrytycznie, bez koniecznych rozróżnień, bo nie zawsze i nie wszędzie można się po niej spodziewać, że stanie się żyznym podłożem dla samej wiary. Wielopokoleniowe rodziny jankeskich traperów na pewno dzieliły się tą wiarą inaczej niż niż nietrwałe i niepełne rodziny współczesnych mieszkańców Łodzi czy Nowego Jorku i nie chodzi tu tylko do domowe obyczaje, ale także programy lektur, koncertów i innych, mniej wyszukanych rozrywek, jakich wtedy i dzisiaj dostarczała kultura masowa.
Ewangelizacja kultury powinna zatem oznaczać większą troskę o formy obecności chrześcijaństwa na forum publicznym. Nie chodzi tu jednak o dopisywanie wartości chrześcijańskich do kolejnych ustaw, ani dopisywanie postaci świętych do scenariuszów najchętniej oglądanych seriali, ale raczej o szczegółowe wyjaśnienie katalogu wartości, jakim posługuje się życie publiczne i kultura masowa, jak osiągają swoje cele, z jakich powodów są bywają niekonsekwentne i co to wszystko oznacza dla samego chrześcijaństwa.
Popularne tygodniki katolickie do niedawna ograniczały swoją edukację kulturalną do wyróżnienia audycji nominalnie katolickich (czytaj: przygotowanych przez katolickich producentów) w programach stacji radiowych i telewizyjnych, dzisiaj starają się coraz uważnej komentować wydarzenia społeczne i kulturalne, wciąż jednak ograniczając swoją rolę do prostych reakcji na zaistniałe fakty. Przypomina to czasem formę terapii dla rodzin, żyjących w stałym zagrożeniu utraty wiary, jakie płynie ekranu telewizora, gazety czy komputera. Może je tylko minimalizować, przestrzegając w porę przed błędami i wskazując nieliczne punkty, na których można się oprzeć bez zastrzeżeń. Tak pojęta ewangelizacja kultury staje się karykaturą ewangelizacji, cieniem samej siebie, a nie rzeczywistym dialogiem i wyzwaniem niosącym nadzieję.
Ewangelizacja kultury powinna zacząć od samej siebie. Radio Maryja nie gorszy w Polsce nikogo błędami dogmatycznymi, bo jak dotąd nikt ich tam nie znalazł, ale archaicznym stosunkiem do człowieka i świata, który redaktorom i komentatorom radia wydaje się tak okrutny, pogański i niezrozumiały, że wręcz wypada go kontestować, wykpiwać i potępić. Chrystus przeciw kulturze w typologii Helmuta R. Niebuhra (Christ and culture, 1951) to tylko jeden z wielu, wcale nie najważniejszy model ewangelizacji, w rzeczywistości często podejmowany w sposób naiwny, silnie antagonizujący, co w czasach anomii kultury może wydawać żałosne efekty. Chrześcijanie nie są powołani do tego, żeby odrzucać zastany świat, ale do tego, żeby wybierać Chrystusa i dzięki niemu zmieniać świat i doprowadzać go do pełni, której bez Chrystusa nigdy nie byłby w stanie osiągnąć. Nikt zatem nie powinien ich wyprzedzić w gestach miłości wobec bliźnich, w afirmacji zastanych wartości i w uważnym słuchaniu głosu, jaki wydobywa z siebie nawet najbardziej zbuntowany reżyser, muzyk czy pisarz.
Inne tematy w dziale Kultura