Jan Paweł II słabo znał włoskich jezuitów, więc kiedy spotkał w Rzymie pracowitego profesora Martiniego, wtedy rektora papieskiej Gregoriany, posłał go do Mediolanu na największą stolicę biskupią w Europie i mianował kardynałem, a tym samym uczynił papabile. Pytany później czy ceni kardynała Martiniego, miał żartem odpowiadać, że owszem, lubi Martini, ale tylko białe, nie czerwone.
Carlo Maria Martini, zakonnik o szerokich horyzontach, oswojony z europejską kulturą, lecz zakochany w Biblii, którą się modlił i którą całe życie wykładał, nie był typem naukowca-egzegety, raczej teologiem bilbijnym oklaskiwanym na wykładach i spotkaniach autorskich. Ze 150 książek, jakie napisał, większość to dziełka popularne. W chwili nominacji nie miał żadnego doświadczenia w sprawowaniu fukcji publicznych i duszpasterskich, więc jako kardynał czasem zaskakiwał pozytywnie, jak wtedy, gdy pewien terrorysta w geście kapitulacji oddał mu cały swój arsenał wojenny, ale czasem trafiał kulą w płot, jak w ostanim, niefrasobliwym wywiadzie, w którym szerg postych konstatacji przedstawił jakby były rozwiązaniami (studioopinii.pl).
Podczas słynnej afery Mani pulite (czytych rąk), kiedy to sędzia Di Pietro sadzał za kratkami skorumpowanych polityków z lewa i prawa, powiadano we Włoszech, że jedynym człowiekiem w Mediolanie, któremu nic nie grozi, jest Martini. Zawsze trzymał się z dala od polityki i szemranych interesów.
Przed laty przygotowałem polskie wydanie dialogów Martiniego z Umberto Eco, publikowanych pierwotnie w nieistniejącym już tygodniku „Liberal”. Tematy ważne, ale jakość narracji przeciętna. Eco ze swoimi spostrzeżeniami jest błyskotliwy i wyrazisty, tymczasem kardynał przynudza jakby nie miał nic ważnego do powiedzenia, a jedynie chciał zrozumieć lub przytaknąć. To samo można powiedzieć o jego opinach na delikatne sprawy moralne, eklezjalne i społeczne. Przemawiał jak linoskoczek, jak nartnik na powierzchni, bez niuansów, bez świadomości głębi, a czasem i rangi problemu. Nigdy nie brakowało mu taktu i wrażliwości, to jego niewątpliwa cnota, ale trafnością, przenikliwością i stanowczością nie grzeszył.
Po kardynałach Kościoła katolickiego spodziewamy się czegoś więcej. Nie tylko zrozumienia świata i jego problemów, ale także dobrych rozwiązań wypływających z Ewangelii, pociągających i praktycznych, łatwych w zastosowaniu dla wierzących, a na pewno lepszych i świętszych niż odruchowy żywot współczesności, nadto łatwych do przedyskutowania z niewierzącymi.
Martini na poziomie spostrzeżeń spisywał się znakomicie, przypominał dobrego reportera, ale znacznie gorzej mu szło z hierarchizowaniem problemów, a w analizie intelektualnej i duszpsterskiej ustępował choćby Ratzingerowi, wtedy szefowi najważniejszego ministerstwa w Watykanie, zwanego popularnie Inkwizycją. Ratzinger radykalnie zmienił podejście Stolicy Apostolskiej do nadużyć sekusalnych duchowieństwa, błędów doktrynalnych i dyscypliny sakramentów, tamczasem Martini, choć dobrze zadbał o formację kleru we własnej diecezji i duszpasterstwo ogólne, to jednak w niektórych wypowiedziach sprawiał wrażenie, jakby sama afirmacja miała starczyć za wszystko. Nie starczy. Nie w chrześcijaństwie.
Ostatni wywiad kardynała C. M. Martiniego dla Corriere della Sera, http://studioopinii.pl/artykul/11670-ostatni-wywiad-kardynala-martiniego (5 września 2012), wyd. oryg. „Chiesa indietro di 200 anni”, http://www.corriere.it/cronache/12_settembre_02/le-parole-ultima-intervista_cdb2993e-f50b-11e1-9f30-3ee01883d8dd.shtml (5 września 2012).
Carlo Maria Martini (biografia), http://en.wikipedia.org/wiki/Carlo_Maria_Martini (5 września 2012).
Inne tematy w dziale Rozmaitości