Fenomenalny! Zjawiskowy! Odkrywczy powiew świeżości w podejściu do tematyki świątecznej! Znakomita obsada i gra aktorów! Fenomenalne dialogi i urzekająca scenografia! - Ten film taki nie jest.
Jakiś kretyn kiedyś powiedział, że o gustach się nie dyskutuje. Brednia! Zwłaszcza jeśli te gusta odzwierciedlają szersze zjawiska. Film "Listy do M." i jego odbiór przez znakomitą większość widowni był dla mnie żenującym pokazem intelektualnej degeneracji ludzi, którzy zapewne sami siebie postrzegają jako dobrze wykształconych, inteligentnych Polaków.
Każdemu z kim rozmawiam odradzam wyjście do kina na najnowszą produkcję ze stajni TVN. Film jest żałosny. Gra aktorów - mierna a fabuła płytka niczym wysychająca kałuża. Kto liczy na głębsze, świąteczne przesłanie, ten srodze się zawiedzie. Film jest bowiem od początku do końca antyświąteczny. Przesłanie filmu można streścić następująco: żryj, baw się i ciupciaj.
Gra aktorska
Na gwiazdkę tego filmu kreowano Romę Gąsiorowską. Pierwsze co w tej dziewczynie zwraca uwagę jest jej dziwaczna mimika. Drugą rzeczą jest fatalny warsztat i sztuczność gry. Kloc drewna przy tej dziewczynie wydaje się nadzwyczaj elastycznym materiałem.
Dalej występuje plejada gwiazd TVN-u, których nazwisk nie warto wymieniać. Ich role są jak cała ta produkcja - fatalne. Ani Beata Tyszkiewicz ani Leonard Pietraszak - w swoich epizodach - nie byli w stanie uratować żenująco niskiego poziomu gry.
Tu nasuwa mi się pytanie czy aktorzy występujący w filmie narzekają na brak pieniędzy? Gdyż jedynie ta przesłanka wydaje się usprawiedliwiać udział w tej produkcji. Rozstrzygnięcie pozostawiam czytelnikom.
Scenografia i dialogi
Co tu komentować? Dialogi błyskające humorem sytuacyjnym w najgorszym wydaniu. Infantylizm połączony z trywialną wulgarnością. Słowem: rynsztok. Scenografia? No pożal się Boże. Wystarczy wspomnieć, że część scen kręcono w warszawskim centrum handlowym tak aby w dalszym planie widoczne były sklepy sponsorów filmu.
Fabuła
Rzecz jest prosta. Opowiada o losach kilku osób w Święta Bożego Narodzenia. Mamy radiowca , który wychowuje samotnie synka. Mamy samotną pracownicę agencji reklamowej. Mamy wreszcie rodzinę, w której ojciec miewa ciągoty samobójcze, żona zdradza męża a córka woli święta spędzić z przyjaciółmi albo w internecie. Zabawnie oglądało się biedotę umysłową jaka towarzyszyła kreacji ról rodziny japiszonów, którzy na święta przygarniają dziewczynkę - uciekinierkę z domu dziecka. Wreszcie z odrazą wspominam postać graną przez czołowego błazenka TVN-u w kostiumie Świętego Mikołaja. A gdy jeden z bohaterów przyprowadza na swoją rodzinną wigilię, swojego partnera jest to przejaw najgorzej pojętej poprawności politycznej.
Scenariusz godny publiki złożonej z ćwierć inteligentów i troglodytów. Uwiercie mi Państwo, oni byli zachwyceni. chcecie dowodu? Zobaczcie oceny na filmweb'ie i jemu pokrewnych stronach.
Odbiór publiczności
To co dla mnie najbardziej zatrważające postanowiłem zachować na koniec. Oto bowiem przeciętny mieszkaniec miasta jawi się - będąc reagującym na ekranową akcję, widz - jako przygłup, którego ucieszy bluzganie czy płytkie i dawno ograne już gagi. Zanotowałem w pamięci co ważniejsze wybuchy tej gromady debili, chłonącej głupotę jak gąbka wodę.
I oto kiedy postać grana przez Macieja Stuhra rozmawia ze swoim filmowym synem, a w między czasie dostaje grafik pracy w święta, reagując na swój przydział krzyczy:
- Kurwa mać!
- Tato nie wyłączyłeś się. - z telefonu słychać głos syna.
Publika wybucha śmiechem na ten jakże wyszukany żart.
Kolejny wybuch entuzjastycznej radości przeżywamy gdy jedna z bohaterek filmu dostaje śnieżką w twarz i przewraca się. Podobnie gdy jeden z bohaterów wywraca się niosąc choinkę.
Obrazu intelektualnej nędzy widzów dopełnia ich rechot w jednej z ostatnich scen gdy pokazana jest figurka Św. Mikołaja i nagiej kobiety w trakcie kopulacji.
Całość oglądałem zniesmaczony, a sceny prawdziwie zabawne dało się zliczyć na palcach jednej ręki. Ten komizm zapewne jest dziełem przypadku, a nie świadomej wizji reżysera, który zachęca do komercyjnego spędzania świątecznego czasu. Widz nie ma przeżywać święta, ona ma je przeżerać.
Być może przesadzam, ale "Listy do M." wpisują się w konwencję spłycania świąt przez ich trywializację. Ot niby spotkania rodzinne, niby najlepsze życzenia, ale pod powierzchnią kryje się chęć totalnej konsumpcji wszystkiego. Pod tym względem należy "Listy do M." ocenić jak najsurowiej. Jest to film płytki, o żałosnej fabule i rynsztokowym poziomie intelektualnym. Aktorzy mówią słowa, które mają być śmieszne dla pustogłowych jamochłonów. Niestety z przerażeniem stwierdziłem, że większość widowni taki właśnie poziom prezentowała.
Pozdrawiam,
J.M.
"To społeczeństwo nie rozumie moich słów. Jestem wysepką bardzo małą w morzu głów. Chyba nie stanę się uśmiechem w rękach mas. Chyba nie mogę być nieszczery wobec was." Zygmunt Staszczyk
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura