Człowiek budzi się w poniedziałek rano, żeby wejść w nowy tydzień z nową nadzieją, że coś się wreszcie w tym pięknym kraju wyjaśniło przez weekend. A tu tymczasem same nowe zagadki. Zamiast wyjaśniać, wszystko się gmatwa. Zamiast odpowiedzi, dostajemy nowe pytania. Kto ocenzurował list biskupów do wiernych w diecezji płockiej? Dlaczego senatorowie mają na podróże więcej pieniędzy niż posłowie? Czy Andrzej Lepper jest ojcem dziecka Anety Krawczyk? Czy PiS kradnie projekty ustaw Ligi Polskich Rodzin? Czy szefowa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej Agnieszka Odorowicz skręciła 100 tysięcy złotych? Czy Anna Jarucka fałszowała oświadczenia majątkowe Włodzimierza Cimoszewicza? Czy Borat dostanie Oskara? Czy mieszkania zdrożeją? Czy będzie eurokonstytucja? Ile zapłacimy za chleb? Czy prezes Radia Opole, Marcin Palade ustawiał przetarg? Czy wolno śmiać się z Hitlera? Czy opieszałe samorządy stracą euro? Czy łączyć ZUS ze skarbówką? Czy Hołowczyc dojechał do mety w Tichit? Kto kogo wkopał? Dlaczego arcybiskup Wielgus ustąpił? Czy Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy pobiła rekord?
To s ą pytania, które znalazłem we wczorajszych gazetach, większość z nich postawiono w tytułach i zgodnie z zasadami gramatyki opatrzono znakiem zapytania. Odpowiedzi na razie na większość z tych pytań nie ma, za wyjątkiem Hołowczyca, który nie dojechał. Ale reszta dalej pozostaje bez wyjaśnienia. I tak jest codziennie. Codziennie dziennikarze zadają - nam wszystkim, politykom, władzy wykonawczej i sądowniczej, Panu Bogu, diabli wiedzą komu - stos pytań. Na większość z nich nigdy nie dostajemy żadnej odpowiedzi. Cale szczęście, że człowiek obdarzony jest darem zapominania, inaczej te wszystkie pytania zadane przez media odkładałyby się nam w pamięci jak pokłady geologiczne i po 17 latach wolności słowa, a więc także swobody zadawania pytań, bylibyśmy wszyscy szaleńcami. Zapominamy, te pytania zadane wczoraj zapomnimy tak samo, jak zapomnieliśmy pytania z 15 stycznia 1990 albo nawet 2001 roku. Wspaniała jest taka higiena mózgu, która pozwala zapominać nie tylko obfitość pytań, ale także o wiele rzadsze odpowiedzi. A nawet, co się samemu robiło, mówiło i myślało przy lekturze tych pytań.
Jedno pytanie dotyczy w pewnym stopniu mnie osobiście - Monika Olejnik na łamach "Gazety Wyborczej" pyta najpierw (w tytule) jakiej publicystyki "Popcorn"potrzebuje, a potem w tekście dopytuje, czy mój tekst z "Dziennika" zatytułowany "Koniec Polski Kiszczaka i Michnika", przedrukowany przez "Fakt" zostanie także przedrukowany przez pisma dla dziewcząt "Popcorn", "Sekrety serca" oraz "Cienie i blaski"? Otóż ja nie muszę pytać, ja wiem, że gdyby ten tekst miał tytuł "Czy koniec Polski Kiszczaka i Michnika?" miałby szanse na przedruk nawet w "Wyborczej". A tak to nie. Dziś sztuka dziennikarska polega na zadawaniu pytań, a nie na udzielaniu odpowiedzi. Nieprawdaż, pani Moniko?
Inne tematy w dziale Polityka