Najpierw trzeba ustalić, czy raczej przypomnieć hierarchię. Ksiądz arcybiskup Stanisław Wielgus jest najpierw Polakiem, obywatelem RP. Następnie jest księdzem kościoła powszechnego - bo niczego innego nie oznacza przecież termin "katolicki" - posługującym w Polsce i Polakom. Dopiero w ostatniej kolejności jest biskupem, instytucjonalnie zależnym od Ojca Świętego. Trochę mi wstyd przypominać takie rudymenty współczesnego świata, ale skłoniła mnie do tego skandaliczna w moim, i chyba nie tylko w moim pojęciu, wypowiedź innego biskupa, w dodatku generała brygady Wojska Polskiego, księdza Sławomira Leszka Głodzia, że przeszłość biskupa Wielgusa jest wewnętrzną sprawą kościoła i wszelkie decyzje w tej sprawie zapadają tylko w Watykanie, za wiedzą i sprawą Benedykta XVI.
Zdaję się, że generał Głódź i wielu innych, wypowiadających się w ostatnich dniach z zadziwiającą arogancją książąt kościoła, zapadło w czasie długiego i szczęśliwego dla Polski pontyfikatu Jana Pawła II na swoistą chorobę, rodzaj mania grandiosa: uwierzyli, że spłynęła na nich i przetrwała część świętości i mądrości Karola Wojtyły i że nie tylko jako biskupi, także jako ludzie i Polacy są wyjęci spod jurysdykcji moralnej swoich współbraci w wierze i w narodowej przynależności. Część hierarchii kościelnej nadała sobie autonomię wobec państwa i narodu, postawiła się poza hierarchią wartości, która musi nas obowiązywać wszystkich, jeśli mamy przetrwać jako wspólnota. Ta wewnątrzkościelna sekta, którą symbolizują ksiądz Maliński, ksiądz Czajkowski, ojciec Hejmo i wreszcie biskup Wielgus otrzymała wsparcie od grupy świeckich krętaczy, którzy mają podobne interesy antylustracyjne, brakuje im tylko do ich urzeczywistnienia duchowej sankcji instancji, których nieomylności większość obawia się kwestionować.
Pomieszanie hierarchii może przynieść tylko zamieszanie moralne. Ksiądz arcybiskup Wilegus ma zostać arcybiskupem metropolitą warszawskim, a to znaczy że będzie między innymi następcą arcybiskupa Fijałkowskiego, który na groźbę carskiego generała gubernatora Gorczakowa wobec ludu Warszawy : "Każę wytoczyć armaty" odpowiedział: "A ja każę bić we dzwony". Parafrazując Dmowskiego, polscy biskupi mają obowiązki polskie, a ich wierni muszą mieć pewność, że tym obowiązkom sprostają z odwagą i godnością osobistą. Mamy wolną Polskę, demokratyczne państwo, ale często w warunkach wolności i demokracji odwaga jest niemniej potrzebna i nie rzadziej deficytowa.
Najbardziej potrzeba nam dziś przyzwoitości osobistej, która w dobie moralnego rozchwiania i zagubienia mogłaby stanowić wzór do naśladowania. Tego oczekujemy od inteligencji, uczonych, artystów. Dlaczego nie mamy oczekiwać tego od biskupów? Nie sądzę, aby Polska, państwo którego ekipa rządząca postawiła na sanację moralną mogło sobie pozwolić na akceptację wyniesienia na jedno z najważniejszych stanowisk w polskim kościele arcybiskupa Wielgusa razem z jego przeszłością. Nie znam szczegółowo przepisów konkordatu i zakresu zastrzeżeń, jakie władze państwowe mogą wnosić wobec powołań biskupich. Ale państwo nie powinno w tej sprawie milczeć.
Pozwolę sobie przypomnieć pewien incydent z udziałem marszałka Józefa Piłsudskiego z roku 1931. Zmarł wtedy Sławomir Czerwiński, minister Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, który był kawinem i dopiero krótko przed śmiercią rewokował. W jego – katolickim – pogrzebie - z udziałem prezydenta, rządu i marszałka odmówił uczestnictwa biskup polowy WP, Stanisław Gall, zresztą sufragan warszawski. Ponieważ Gall odmówił przeproszenia Mościckiego za impertynencję, Piłsudski zażądał jego dymisji. Gall odmówił, a w oporze podtrzymał go Watykan. Marszałek wstrzymał wówczas szykanę - wstrzymanie wypłaty uposażeń dla całej Kurii Polowej. Po miesiącu bez pensji dla kapelanów Gall ustąpił, a Watykan to zaakceptował.
W całej tej sprawie najciekawszy jest zapis rozmowy na temat Galla, jaką Piłsudski przeprowadził z nuncjuszem papieskim w Warszawie, Marmaggim. Marszałek powiedział o biskupie Gallu: "On był nierobem. Był on buveur i mangeur. Pełen intryg i świństw. Nie mogłem go ani chwili trzymać w wojsku. Lepiej zabić niż w wojsku trzymać w sprzeczności z honorem. W wojsku są sędziowie honorowi po to, by wyrzucać z wojska jednostki niehonorowe, ja tam nawet nie mogę wpływać. Gdyby ktoś taki niehonorowy został, to można pluć na niego, nawet kijem obić i kary za to nie ma."
Podobnie Piłsudski wyraził się o Gallu do jego następcy na biskupstwie polowym, księdza Gawliny: "Nazywam go świnią i to plugawą. Księdza Galla mogło to spotkać, że każdy oficer miałby prawo go bić po pysku i ja nie mógłbym wobec takiego faktu wyciągnąć konsekwencji, taki czyn byłby bezkarny."
Chodziło tylko o drobny incydent, a nie o wieloletnią współpracę z wrogimi Polsce i wolności organizacjami. Przytaczam te fragmenty bo jest w nich mowa o honorze. Cnocie zapomnianej i w kościele i poza nim. W całym życiu publicznym. W żadnej wypowiedzi na temat biskupa Wielgusa nie znalazłem pojęcia honoru. Żaden dostojnik państwowy nie oświadczył, iż nie weźmie udziału w ingresie, bo ne pozwala mu na to honor - własny, sprawowanego urzędu, Niepodległej.
Kiedyś marszałek Piłsudski poszedł z córkami do kawiarni, usiadł w sali dla niepalących i zapalił papierosa. Przechodzący kelner rzucił - tu się nie pali. Marszałek natychmiast zgasił papierosa. Opisujący to zdarzenie w latach 70. Antoni Słonimski westchnął - nie ma już takich kelnerów. Teraz kelnerzy już są. Nie ma Piłsudskich.
Inne tematy w dziale Polityka